Mariawita nr 1-3/2011

Wielki Post


W czasie Wielkiego Postu mamy przede wszystkim rozważać dzieło zbawienia i odkupienia całego rodzaju ludzkiego, jakie dokonało się na Golgocie. A to przynagla nas do zastanowienia się nad własnym powołaniem religijnym i jego realizacją.

Wielkim Postem nazywamy czterdziestodniowy okres przygotowania do święta Paschy, to jest Chwalebnego Zmartwychwstania Pańskiego. W tym okresie wezwani jesteśmy do powstrzymania się od spożywania pokarmów mięsnych w wyznaczone dni, do rezygnacji z zabaw i nałogów. Ale nie to jest istotą tego czasu.

Czym jest Wielki Post dla Kościoła i każdego wierzącego najlepiej odzwierciedlają słowa apostoła Pawła z Listu do Koryntian (II Kor 5,20; 6,3): „w imię Chrystusa prosimy, pojednajcie się z Bogiem i napominamy was, abyście nadaremno łaski Bożej nie przyjmowali. Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia”.

A więc jesteśmy w upragnionym czasie zbawienia, ponieważ przeżywamy tajemnicę Syna Bożego, który dla nas cierpi i umiera na krzyżu. Kościół w tych dniach szczególnie intensywnie podkreśla fakt uczestniczenia wspólnoty uczniów Chrystusa w wielkim dziele odkupienia świata, podjętym przez Syna Bożego. Od najdawniejszych czasów karmi się obficie słowem Bożym, tym przewybornym ziarnem prawdy, które pochodzi z ust Bożych. W ten sposób wzmacniamy swoją wiarę, która zdolna jest wprowadzić wokół nas rzeczywistość Królestwa Bożego na ziemi.

„Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”, „pojednajcie się z Bogiem” - te słowa Pana Jezusa Kościół kieruje do wiernych podczas parafialnych rekolekcji, które mają wprowadzić nas na drogę zbawienia. Boże zbawienie jest dla człowieka dostępne, a moc Chrystusowego odkupienia może ogarnąć wszystkich – potrzeba jedynie otwarcia serca i postawy gotowości na przyjęcie Słowa Bożego.

Ale na przeszkodzie staje grzech. Wobec wielkości darów Bożych uświadamiamy sobie w tych dniach popełnione zło, naszą słabość, ułomność i grzeszność. Czyni to Kościół jako społeczność, jak i poszczególni chrześcijanie - czciciele Jezusa Chrystusa, którego miłosierdzie jest ponad wszelką nędzę ludzką.

Bo Wielki Post jest czasem nawrócenia, odejścia od grzechu, przemiany serca i sposobu myślenia. Wymaga to zaparcia się siebie i podjęcia walki z samym sobą. Bóg wzywa wszystkich ludzi do nawrócenia i dlatego jest gotów przebaczyć szczerze skruszonym, którzy go o to poproszą. Jest także cierpliwy wobec grzeszników. Skorzystajmy zatem z tej łaski, módlmy się wytrwale, pokładając ufność w Miłosierdziu – głównym obok Miłości przymiocie Boga.

Tak pojmowany Wielki Post staje się czasem intensywnego życia duchowego, walki z sobą i mocami zła, czasem zbliżenia się do Chrystusa, który teraz cierpi i dźwiga krzyż naszego zbawienia. Wykorzystajmy więc godnie ten okres, odrywając się od powszedniości poświęćmy więcej czasu wzmożonej modlitwie i badaniu swojej wiary oraz wywiązywania się z obowiązków religijnych, a Chrystus Pan niech stanie się nam wzorem, jak walczyć z pokusami szatańskimi.

Gdy usłyszymy dzwon wzywający nas na nabożeństwo, wspomnijmy Jezusowe słowa czytane w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, „że nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”. To znaczy, że żyję z woli Bożej i zgodnie z Jego wolą powinienem postępować. Jeśli trwale umieścimy to Boże zalecenie w swoich sercach, wówczas Kościół nie będzie dla nas wymysłem ludzkim, ale wolą Bożą, którą każdy wierzący winien dobrze wypełniać. „Albowiem błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą go”.

bp M. Bernard

Chleba naszego powszedniego

Teksty biblijne, wybrane na Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, podkreślają znaczenie modlitwy, która otwiera nam perspektywę zjednoczenia w Chrystusie. Tę modlitwę odmawiają chrześcijanie na całym świecie, jest to również modlitwa Kościoła obecna w liturgii.

Słowa Modlitwy Pańskiej eksponują możliwość zbudowania bliskiej relacji z Bogiem, którego jesteśmy dziećmi. Chrystus, który „wydał siebie samego na okup za wszystkich” (1Tym 2,6), przyjął nasze człowieczeństwo, uświęcił je i wskazał, że jedynie On jest drogą do Ojca. Pan Jezus naucza swoich uczniów, aby zaufali Bogu, który jest Ojcem dla wszystkich. Bóg Ojciec, chociaż mieszka w niebie, jednak jako nasz Ojciec jest blisko każdego człowieka. Królestwo Boże, o którego przyjście powinniśmy się modlić, obejmie wszystkich, którzy wypełnią Jego Wolę i uwielbią Imię Boże. Prośby, zawarte w modlitwie Pańskiej, dotyczą chwały Bożej, ale także odnoszą się do naszej codziennej egzystencji. Uczą, jakie powinny być nasze relacje z innymi ludźmi.

Dzięki szybkiej komunikacji łatwo skrócić dystans między najodleglejszymi miejscami na kuli ziemskiej. Niestety, jakże często okazuje się, że najtrudniej skrócić odległość dzielącą nas od bliźnich. Zamykamy się bowiem w świecie naszych obowiązków, egoistycznych przyzwyczajeń i nie mamy czasu na kontakt z innymi ludźmi. Zdarza się, że świadomie go unikamy. Postępując tak, jakże często ograniczamy własną wrażliwość na potrzeby ludzi chorych, samotnych, którzy oczekują wsparcia i życzliwości.

Wśród siedmiu próśb zawartych w Modlitwie Pańskiej jest błaganie o chleb powszedni, niezbędny do życia. Spożywamy wspólnie posiłki, uczestniczymy w agapach ekumenicznych świadomi, jak silnie jednoczy uczestników przebywanie przy wspólnym stole. Ta wspólnota zbliża, zmienia nas w jedną rodzinę, choć składa się z osób czasem bardzo różniących się między sobą, ale złączonych wspólnymi wartościami. Taka społeczność tworzy komunię. Bóg jest Ojcem wszystkich ludzi, niezależnie od koloru skóry, przynależności religijnej czy poglądów politycznych. Jest Ojcem dla zamożnych, jak również dla rzesz biednych i zagubionych w świecie. „Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest ponad wszystkich i we wszystkich” (Ef 4,6). Bóg, jako Ojciec wspólnoty ludzkiej, pragnie, byśmy w Nim szukali pomocy także poprzez dążenie do jedności z każdym człowiekiem dobrej woli. Nade wszystko mamy miłować „domowników wiary”, z którymi, okazując sobie wzajemny szacunek, będziemy poszukiwać wspólnych prawd przydatnych do odbudowania jedności Kościoła, którego Panem jest Jezus Chrystus.

W ciągu wieków wśród chrześcijan doszło do wielu podziałów, często za sprawą ludzi, którzy nie zawsze rozumieli potrzebę zachowania daru jedności. „Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie, żeby i oni byli w Nas, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś (J 17,21). To nakaz dla wszystkich chrześcijan, to zobowiązanie, abyśmy jak najpilniej poszukiwali dróg zjednoczenia wszystkich społeczności uznających się za uczniów Jezusa Chrystusa, aby zgodnie, wspólnie – wzorem apostołów – krzewić naukę naszego Mistrza.

W czasie corocznych styczniowych modlitw prosimy Boga, aby stała się jedna Owczarnia i jeden Pasterz. Modlimy się o zjednoczenie chrześcijan w Jezusie Chrystusie, który jest Głową Kościoła. Chcąc tworzyć ekumeniczną rzeczywistość, pełną wzajemnego szacunku i miłości, należy najpierw pojednać się z Bogiem i przebaczyć z serca tym, którzy w jakikolwiek sposób nie wykazali dobrej woli i dopuścili się zgorszenia podziału Kościoła. „Odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Niech miłosierny Bóg sprawi, abyśmy wyzbyli się wszelkich uprzedzeń i niechęci wobec innych wyznawców Jezusa Chrystusa i dopomoże na drodze do pełnego zjednoczenia.

W Modlitwie Pańskiej prosimy też o chleb powszedni, za który powinniśmy codziennie Bogu dziękować. Chrystus Pan ustanowił niezwykły pokarm, Eucharystię, w której spożywamy Ciało i Krew Pańską. Jest Ona wiecznym znakiem miłości i miłosierdzia Boga. Zbawiciel, ustanawiając Przenajświętszy Sakrament, dał nam pokarm, „który trwa na wieki” (J. 6,27). To Jezus Chrystus jest „Chlebem Boga, który zstąpił z nieba i daje Życie światu” (J. 6,33). Daj Boże, aby w przyszłości połączyła chrześcijan wspólnota stołu eucharystycznego. W tej wielkiej tajemnicy wiary, według apostolskiego rozumienia, możemy w pełni stanowić jeden Kościół, jeśli uznamy obecność Chrystusa w Eucharystii, zgodnie z tradycją pierwszych chrześcijan. „I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i modlitwach” (Dz 2,42).

Modlitwa nasza powinna być nade wszystko ufna, pokorna i wypływająca z głębi serca, gdyż tylko „pokornym Bóg łaskę daje”. Nie powinniśmy się modlić, jak czynią to obłudnicy, aby „pokazać się ludziom”, gdyż Bóg widzi i wynagrodzi to, co jest ukryte (Mt 6,6). Skuteczność modlitwy zależy od wewnętrznej postawy proszącego. Im bardziej będzie ona szczera, tym więcej darów Bóg nam przekaże, abyśmy mogli urzeczywistnić Jego nakaz, abyśmy „wszyscy byli jedno”.

Jest to zadanie, które przekracza nasze ludzkie możliwości, ponieważ bez Chrystusa „nic uczynić nie możemy”. Tylko z Jego błogosławieństwem jest możliwe budowanie jedności Kościoła na gruncie apostolskiej wiary i wierności Objawieniu Bożemu. Wierzymy, że Bóg, będący Miłością, sprawi, że wszyscy chrześcijanie w Nim i w Jego Miłości zostaną ponownie zespoleni w jedną wspólnotę. „Jak wiara w przyjście Mesjasza Króla zawiodła Żydów, wiara w dogmaty rozdzieliła narody, tak Miłość zjednoczy wszystkich” (słowa św. Marii Franciszki).

Kościoły w Polsce mają wiele osiągnięć w sferze współpracy ekumenicznej, na przykład wzajemnie uznały ważność Chrztu Świętego. Istotnym problemem teologicznym i duszpasterskim, nad którym pracujemy, jest kwestia małżeństw mieszanych. Trwają dialogi międzykościelne, które - z Bożą pomocą - pozwolą jeszcze bardziej zbliżyć się do widzialnej jedności wszystkich wierzących w Chrystusa.

Wspólnotę ekumeniczną powinniśmy budować na gruncie apostolskiego wyznania i głębokiego rozumienia Eucharystii jako obecności w Niej samego Chrystusa. Módlmy się, aby Jezus Chrystus, który jest „chlebem życia” (J 6,48) wzmocnił naszą wolę nieustannego dążenia do jedności w Chrystusie. Niech się urzeczywistni pragnienie Zbawiciela, aby wszyscy Jego uczniowie stanowili jedno, spożywając z dziękczynieniem i uwielbieniem Jego Eucharystyczne Ciało i Krew.

bp M. Ludwik

Święci


„…nie ten, kto uchodzi u ludzi za świętego, ale ten kto u Boga świętym jest” - Maria Franciszka Kozłowska

Kult świętych w historii chrześcijaństwa był i jest zjawiskiem ogromnej wagi. Stanowił przez wieki i pozostaje jednym z ważniejszych elementów pobożności. Wyrażenie „święty” oznacza w języku biblijnym wszystko, co należy do Boga. Życie duchowe chrześcijan czerpało wzory z Pisma Świętego, a szczególnie z życia Jezusa Chrystusa na ziemi.

Przez świętość rozumie się dobroć moralną polegającą na właściwym stosunku do celu ostatecznego - zbawienia człowieka. Co więcej, świętością zwie się nadzwyczajne i heroiczne życie religijne człowieka prowadzone według wskazań wiary. Tak świętość definiują słowniki teologiczne; analogicznie określa ją ekumeniczna publikacja „Święci, a pojednanie Kościołów (Kraków 1998).

Upływ czasu od śmierci Pana Jezusa i zmieniające się warunki życia ludzkiego powodowały konieczność nowego, zgodnego z duchem czasów sposobu dawania świadectwa wiary. Nowo powstające formy naśladowania Jezusa Chrystusa były akceptowane lub potępiane przez władze kościelne przywłaszczające sobie prawo decydowania o prawowierności lub nieprawowierności życia wiernych. Zaczęto w związku z tym uważać świętego za osobę bliską Bogu; Bożego przyjaciela, który przez swój status (nadany mu przez ludzi) może u Boga uprosić łaski dla proszących. Święci, w nauczaniu z późniejszego okresu chrześcijaństwa, z uwagi na status „Przyjaciela Boga”, mieli możliwość (przez „interwencję” u Stworzyciela) odwracania naturalnego biegu rzeczy. Podobne cechy przypisywać zaczęto także „błogosławionym”, którzy zajmowali niższy hierarchicznie stopień w wynoszeniu na ołtarze.

Żywiołowe pozyskiwanie dla chrześcijaństwa nowych ludów nie szło w parze z pogłębianiem wiary. W pewnych okresach historycznych chrztów poszczególnych nacji dokonywano na zasadzie przymusu (nakazu) pochodzącego od władcy terytorium. Działania misjonarzy bywały powierzchowne, obliczone na efekt zewnętrzny. Jednym ze skutków tych zdarzeń było przewartościowanie pojęcia świętości. Zaczęto ją rozumieć odmiennie niż do tej pory. Na „wzorcu” świętości swoje piętno odcisnęła prymitywna religijność ludowa podatna na zabobon i nawiązująca do wierzeń pogańskich. Był to skutek braku zrozumienia rzeczywistej duchowości chrześcijańskiej. Z biegiem lat tendencje te zyskały aprobatę i poparcie hierarchii kościelnej. Uznano bowiem, że Bóg dla przeciętnego, nowo nawróconego na chrześcijaństwo człowieka, był bytem zbyt odległym.

Należy zgodzić się z tezą prof. Ewy Wipszyckiej, że w nauce kościelnej uznano zasadność metody, aby rzeszom nieoświeconych wiernych dać istoty dla nich bliższe, bardziej zrozumiałe. (por. „Kościół w świecie późnego antyku”, Warszawa 1994). W konsekwencji przez wprowadzenie do panteonu chrześcijańskiego świętych, ukształtowanych według nowych zasad, dawano nowo nawróconym możność czczenia zrozumiałych dla nich wartości. Nowy chrześcijanin do sedna abstrakcyjnego dlań pojęcia Boga w Trójcy Świętej Jedynego miał dochodzić przez inne wartości kultowe, nawiązujące do znanej mu wielości bóstw i herosów pogańskich, których niedawno przez chrzest odrzucił. Chrzcząc ludzi nie odbierano im wszystkich ważnych dla nich do tej pory wartości i pozwalano oswajać się z zasadami nowej wiary wskazując, że chrześcijaństwo ma też swych „herosów”, bohaterów gotowych na czyny niezwykłe, nawet na męczeństwo.

Ta praktyka spowodowała, że resztki dawnych wierzeń trwały w światopoglądzie chrześcijan niezmiernie długo – niektóre do dziś, co potwierdzają badania profesorów Aleksandra Brücknera („Starożytna Litwa”) i Marcelego Kosmana („Drogi zaniku pogaństwa u Bałtów”). W panteonie chrześcijańskim zaczęli pojawiać się „święci” koniunkturalni, kreowani dla potrzeb konkretnego środowiska lub sytuacji społecznej. Ten stan rzeczy doskonale oddał francuski pisarz Romain Roland (por. „Colas Breugnon”) twierdząc, że Boga zaczęto określać jako Wielkiego Koordynatora zostawiającego „świętym” sprawy drobne tego świata. Królestwo Boga miało być odbiciem zrozumiałego dla ludzi dworu średniowiecznego z jego drabiną hierarchiczną: suweren – wasal – poddani.

Protesty ludzi, widzących w przerysowanym kulcie świętych przysłanianie Boga, nie przynosiły trwałych rezultatów. Ważniejszą rolę w chrześcijaństwie zaczęły odgrywać posągi, obrazy, wystawne obrzędy niż rzeczywiste życie duchowe. Kult świętych doprowadził do nadużyć związanych ze sprzedażą relikwii i odpustów, co nie mieściło się w kanonie wiary chrześcijańskiej. Tego rodzaju praktyki usuwały na plan dalszy Trójcę Świętą, a szczególnie Jej Drugą Osobę, Jezusa Chrystusa Utajonego w Eucharystii.

Ostatnie lata charakteryzowały się nasileniem „wynoszenia ludzi na ołtarze”. Bardzo często praktyki te miały na celu wykazanie siły określonego wyznania podkreślającego bohaterstwo „świętych” ponad ludzką miarę oraz siłę oddziaływania tego wyznania na społeczeństwo. Praktyka taka przynosi skutki inne niż zamierzone przez inicjatorów procesów wynoszenia ludzi na ołtarze. Liczba tych wyniesień i analiza życia „świętych” budzą kontrowersje. Zasługi osób wynoszonych na ołtarze, uzasadniające ich „świętość”, nie zawsze są czytelne dla społeczeństwa.

Osobista świętość życia, tak ważna dawniej i niepotrzebująca oficjalnych ludzkich certyfikatów, ogromnie spowszedniała i zamazał się jej sens. Zapomniano o istotnej zasadzie, że jedynie Bóg w Swym Miłosierdziu ma prawo osądzić człowieka i jego czyny. Człowiek, jako istota ułomna („Każdy człowiek kłamcą” - Rz 3,4 i „Marnością jest każdy człowiek” - Ps 38/39/12) nie ma prawa „narzucić ” Bogu swych decyzji o świętości ludzkiej.

Doskonale rozumiała to Maria Franciszka Kozłowska stawiając w centrum życia duchowego Eucharystię. Bowiem działanie zmierzające do wyniesienia człowieka na ołtarze można określić wyłącznie mianem ludzkiej pychy. Droga do Boga nie prowadzi przez ludzkie, kanoniczne przyznanie świętości, a przez rzetelne życie w duchu Ewangelii. Prawda ta winna być obecna w religijności mariawickiej. Bowiem grzechem jest - jak stwierdziła M. F. Kozłowska - rozbudzanie czci boskiej dla człowieka.

Z Objawień Mateczki wynika, że doskonałości nie ma i nie może być ani w człowieku, ani od człowieka, ani przez człowieka. Każda dusza ma zaś prawo bezpośredniego dostępu do Jezusa Chrystusa w takim stopniu, w jakim sama zechce korzystać z tego prawa. W „Trzydniowych rekolekcjach” Mateczka ponadto przestrzegała ludzi, aby nie przedkładali stworzeń ziemskich ponad Boga. Te słowa powinny być wskazówką dla mariawickiej społeczności.

Marian Wicki

Profesorski akrobacje

Piszą o mariawitach

W natłoku opracowań o ruchu mariawickim, który obserwujemy ostatnimi czasy, ujawnił się ponownie gdański ośrodek uniwersytecki.

Profesor Krzysztof Lewalski jest kolejnym badaczem, który zmierzył się z tym tematem (K. Lewalski, „Mariawityzm – „Jedyna polska herezja poparta przez carat?” w: Narrata de fontibus hausta, Lublin 2010, wyd. Tow. Naukowe KUL). Oceną tego szkicu zajmę się z dwóch powodów: od lat w publikacjach zwalczam pogląd o carskim poparciu dla mariawitów jako nieudowodniony, a poza tym Autor zechciał w swym opracowaniu przywołać moją skromną osobę.

Omawiany tekst zawiera tezę, że na ocenie doktryny mariawickiej najbardziej ważą: zaprowadzenie małżeństw duchownych, kapłaństwo kobiet i rozbudowany kult Założycielki. Rzetelność naukowa - i to osoby piszącej dla kościelnej uczelni i kościelnego wydawnictwa - nakazywałaby uwzględnić wszystkie istotne reformy mariawickie. Do takich trzeba zaliczyć: udzielanie Komunii Świętej pod Dwiema Postaciami (problem dużej wagi teologicznej i społecznej - dopuszczenie wiernych do wspólności kielicha z klerem), Komunii Świętej dla niemowląt w czasie chrztu, nowe nieformalistyczne potraktowanie postu, wprowadzenie języka narodowego w liturgii (i to w zaborze rosyjskim!), wysiłki na rzecz wytępienia nałogów wśród wiernych oraz krzewienia nauki i kultury. Czyżby przywołanie tych reform nie pasowało do zamierzonej przez Autora wymowy opracowania?

Prof. Lewalski zarzuca mi dokonanie manipulacji (por. A. Starczewski, „Nie wie lewica, co czyni prawica”, Mariawita nr 10-12/2003, s. 15-19), które miały doprowadzić nawet do przeproszenia mariawitów przez stronę rzymską za intelektualne galopady ks. prof. Stanisława Nabywańca. W moim przekonaniu, ten naukowiec zgrzeszył przeciwko dobrym obyczajom i wymaganiom stawianym opracowaniom naukowym, m.in. nazywając mariawityzm „niecną sektą”. Czuję się wyróżniony, że uczyniłem zamieszanie swymi dywagacjami, szczególnie przy ocenie opracowania ks. prof. Nabywańca z pozycji ekumenicznych.

Prof. Lewalski twierdzi, że w warsztacie historyka nie można stosować zasad ekumenizmu i zmuszać naukowca do autocenzury. Jego zdaniem, tzw. historyk kościelny ma prawo - jak to uczynił ks. prof. Nabywaniec - do stosowania terminów: „herezja” i „schizma”, ponieważ są one używane w prawie kanonicznym Kościoła rzymskiego. Nie czuję się przygwożdżony tymi zarzutami ani przywołanym przez mego Adwersarza autorytetem Jana Pawła II, który w Kodeksie Prawa Kanonicznego (1983) utrzymał dawną, pejoratywną terminologię na określenie osób (i społeczności) inaczej wierzących. Przedstawiam prof. Lewalskiemu i podobnie myślącym problem, z którym sam się nie uporam, dlatego żem człek mało uczony, który „tylko infimę minorum praktykował, ledwie adiectivum cum substantivo pogodzić umie” (H. Sienkiewicz – „Ogniem i mieczem”).

Oto Sobór Watykański II wprowadził zasadę określania innowierców terminem „bracia odłączeni”, a ich organizacje jako „odłączone Wspólnoty” (Dekret o ekumenizmie w: Sobór Watykański Drugi, Paryż 1967, s. 201). Mam wobec tego wątpliwości, jak ocenić treści przywołanego przez Autora kodeksu kanonicznego na tle uchwał Soboru Watykańskiego II, a także obronę terminologii stosowanej przez ks. prof. Nabywańca?

Rodzi się kolejne pytanie: czy w chlubiącym się formalną praworządnością Kościele rzymskim papież, a za nim niektórzy duchowni legitymujący się cenzusem naukowym, mają prawo niestosować się do uchwał Soboru? Będę wdzięczny, gdy moi oponenci wyjaśnią mi wątpliwości.

Odrębną kwestią, poruszaną przez prof. Lewalskiego, jest tzw. carskie poparcie dla mariawitów. Panie Profesorze! Zechce Pan ocenić od strony logiki przytoczone przez siebie argumenty, które mają potwierdzać stawianą przez Pana tezę. Powołuje się Pan na źródła informujące o rzekomym wręczaniu haftów przez mariawitów urzędnikom carskim (łapówka sui generis?). Proszę uwzględnić, że hafty dużej wartości (dwa) z pracowni Marii Franciszki Kozłowskiej w Płocku były doręczone Piusowi X. Można założyć, że albo Pan o tym fakcie nie wie, albo też (i to jest gorsza ewentualność) z jakichś powodów przemilcza go.

Z tezy o braku jednolitej polityki centralnych i terenowych władz carskich w stosunku do mariawitów wyprowadza Pan wniosek, że ta rozbieżność jest pośrednim dowodem na przychylność zaborcy. Czyżby jego administracja była tak słaba, że niezdolna do ustalenia i wyegzekwowania jednolitego działania wobec mariawityzmu? Nawet w okresie rewolucji 1905 r. była ona nadal skuteczna i sprawna, więc nie można imputować jej hamletyzowania w sprawach dla caratu istotnych.

Dziwnie brzmi teza profesorska o zakładaniu przez mariawitów parafii na terenie całego carskiego imperium, co ma być kolejnym dowodem na poparcie ze strony zaborcy. „Najwyższy ukaz imienny” z 1905 r. wydano z myślą o wzmocnieniu tolerancji religijnej w Rosji. Ten akt uczynił wyłom w dotychczasowej praktyce. Spowodował, że w Imperium Rosyjskim, do tej pory popierającym wyłącznie prawosławie, tzw. innowiercy byli tolerowani na całym terytorium: od Kalisza po Władywostok.

Konsekwencją zmiany był dekret carski z 28 listopada 1906 r., uznający związek religijny mariawitów za prawnie istniejącą w cesarstwie organizację wyznaniową. W ten sposób przyznano jej członkom swobodę wyznania. Ten akt był w zasadzie powtórzeniem dekretu carskiego z 17 października 1906 r., odnoszącego się do odłamów prawosławia i protestantyzmu.

Na podstawie dekretu mariawici mogli zakładać parafie na terenie Rosji carskiej. W ustawodawstwie carskim nie ma aktu, który by dawał im większe prawa, niż innym tzw. wyznaniom tolerowanym. Nawet polska Narodowa Demokracja w okresie rewolucji 1905 r., gdy osłabił się jej sojusz z Kościołem rzymskim, rozważała możliwość poparcia mariawitów i budowania wraz z nimi polskiego Kościoła narodowego na wzór proponowany w XVI w. przez króla Zygmunta Augusta i prymasa Jakuba Uchańskiego (F. Stopniak, „Kościół na Lubelszczyźnie i Podlasiu na przełomie XIX i XX w.”, Warszawa 1975, ss. 50 i 417). Te zamiary endeków nie mieszczą się w carskim poparciu.

Przywołując publikacje innych autorów, prof. Lewalski powtarza, że M. F. Kozłowska i księża: M. Michał Kowalski i M. Jakub Próchniewski składali przed organami carskimi zeznania w sprawie o. Honorata Koźmińskiego. Jednak piszący na ten temat nie podają ani treści zeznań, ani (co ważniejsze), czy i na ile zaszkodziły one o. Honoratowi. A jest to istota sprawy. Bezsporne jest bowiem, że obywatel danego państwa jest zobowiązany do stawiennictwa na wezwanie władzy i złożenia wyjaśnień. Nieposłuszeństwo skutkuje przymusem bezpośrednim. Wobec tego samo stawiennictwo i składanie zeznań przed organem władzy nie jest naganne – co najwyżej dowodzi legalizmu. Uważam, że mój Adwersarz popełnia nadużycie wywodząc z faktu składania zeznań wniosek, iż składający je mariawici „zaangażowali się w śledztwo przeciwko o. Honoratowi”.

Odrębną sprawą jest casus ks. Wacława M. Szczepana Żebrowskiego, przywołany w opracowaniu, a dotyczący zrzeczenia się majątku zapisanego na jego imię, w praktyce stanowiącego własność mariawicką. Gdy po 1906 r. toczył się spór rzymsko-mariawicki o nieruchomości parafialne, Senat w Petersburgu, na posiedzeniu wszystkich departamentów kasacyjnych 24 listopada 1908 r. uznał, że sprawy o eksmisję księży mariawitów z obiektów kościelnych będą rozpatrywane na drodze administracyjnej. Powołując się na te ustalenia carska policja usuwała księży mariawitów z obiektów kościelnych, podczas gdy w tych kwestiach powinny orzekać sądy. Pominięcie drogi sądowej i oddanie spraw do właściwości organów administracji, bez prawa do instancyjnej kontroli decyzji, nie świadczą o carskiej przychylności dla mariawitów. Właśnie na podstawie senackiej decyzji gubernator warszawski zobowiązał ks. Żebrowskiego do zwrotu majątku mariawitom. Ot, i cała tajemnica.

Gdy przed I wojną światową budowano mariawicką Świątynię i klasztor w Płocku, zaborca pozwolił mariawitom na publiczną zbiórkę do 40.000 rb. (pismo generał gubernatora warszawskiego do oberpolicmajstra m. Warszawy z 27 kwietnia 1911 r. w: Wojewódzkie Archiwum Państwowe w Lublinie, teczka nr 36 z 1911 r.). W tym czasie rzymskokatolicki biskup diecezjalny otrzymywał od rządu carskiego roczną pensję w wysokości ok. 5.000 rb. (F. Stopniak, „Franciszek Jaczewski, biskup lubelski”, Warszawa 1981, s. 88 i nast.). Biskupów diecezjalnych w Królestwie Polskim było w tym czasie sześciu, co obciążało skarb carski sumą ok. 30.000 rb. rocznie. Za niecałą równowartość dwuletniej pensji diecezjalnych biskupów rzymskokatolickich można było zbudować dużą część mariawickiego obiektu świątynno-kościelnego w Płocku! W obiektach tych mieściły się także instytucje społeczne (szkoła, przytułek, ambulatorium lekarskie) i pracownie rzemieślnicze. Czy więc rzekomo popieranej organizacji stawia się takie ograniczenia? Sapienti sat - mądremu wystarczy.

Dziwnie brzmią rozważania prof. Lewalskiego poddające w wątpliwość polski rodowód ruchu mariawickiego. Mają one prowadzić do wniosku, że podobne do mariawickich idee przenikały do ludzi w innych latach i krajach. Wskazuje to, zdaniem prof. Lewalskiego, na nawiązanie nauki mariawickiej do znanych idei w Kościele zachodnim. Moim zdaniem, opisane fakty dowodzą zakorzenienia mariawityzmu w kościelnych tendencjach reformatorskich, nie wskazują natomiast na niepolskie pochodzenie idei. Lutra czy Kalwina i ich reformy kojarzy się z określonymi narodami, mimo że wiele z ich nauk miało zwolenników przed rozpoczęciem działań tych reformatorów.

To byłyby wszystkie z mojej strony verba veritatis, czyli słowa prawdy.

A. Starczeswki

Felieton

Ważnego listu rozbiór logiczny


Największą satysfakcją dla piszącego jest reakcja czytelników. I właśnie takiej radości zaznałem, gdy po debiutanckim felietonie kilkanaście osób wyraziło opinię na temat jego treści. Szczególną radość sprawił mi list pani L., który przytaczam z niewielkimi skrótami:

Z zainteresowaniem przeczytałam artykuł „Internet, magiel i... święci”. To niestety bardzo smutne, że tak wiele osób nie wie prawie nic na temat Naszego Kościoła. A jeżeli już coś wiedzą, to przeważnie są to wiadomości na przykład takie, jak te zamieszczone w audycjach Radia Maryja, o których pisał Kamaz. Jest bardzo przykre to, że dzisiejszy Kościół Starokatolicki Mariawitów jest tak źle oceniany. I dlaczego? Głównie dzieje się tak przez działalność ks. Kowalskiego, przez którą jesteśmy postrzegani jako „największa herezja w Polsce”.

Gdyby ks. prof. dr hab. Marek Chmielewski troszeczkę głębiej zainteresował się Naszym Kościołem, zasięgnął odrobinę więcej informacji z rzetelnych źródeł zamiast wygadywać same bzdury, jego audycja mogłaby sprawić, że więcej osób miałoby jakiekolwiek pojęcie o mariawityzmie. Teraz też ma, tylko szkoda, że właśnie takie. [...]

Na szczęście Nasza Młodzież potrafi się organizować. Są mariawickie fora, portale internetowe, na których skupiają się Mariawici. Młodzież coraz chętniej organizuje wspólne Adoracje, co mam nadzieję, będzie początkiem pięknego odnowienia tradycji. Bo to właśnie My, młodzi, musimy dbać o Nasz Kościół i o to, żeby opinia o Nim była rzetelna i prawdziwa. I tego Wszystkim życzę.

Forma i treść listu świadczą o trosce Autorki o szeroko postrzegane dobro mariawityzmu, co bardzo krzepi. I choć zawarte w nim opinie są bardzo ogólne (czemu nie można się dziwić), to na tyle ważne i symptomatyczne, że chcę dokonać ich „rozbioru logicznego”.

1. Nie podzielam przekonania Autorki, że prelegent Radia Maryja sięgnął po zaiste starożytne i, niestety, tendencyjne publikacje dotyczące mariawityzmu, bo zabrakło mu czasu, chęci, bądź nie miał możliwości dotarcia do publikacji współczesnych. Współczesne, czyli wydane po Soborze Watykańskim II (1963 - 1965), bo jego uchwały otworzyły Kościół rzymskokatolicki na współczesność. W tym także, włączając się w globalny dialog ekumeniczny, nakazały (co ważne!) usunięcie z kościelnych słowników terminów typu „odszczepieniec”, „sekciarz” itp. Tymczasem i redaktorzy, i goście (nawet z profesorskimi tytułami) „Radia Maryja” używają tych określeń szczodrze i bez żadnego zażenowania, czym naruszają Magisterium Kościoła rzymskiego. To postępowanie zasadnym czyni moje przekonanie, że z woli swych duchowych moderatorów i przy mniej, czy bardziej otwartej aprobacie części biskupów katolickich, toruńskie radio jest - ujmując to elegancko - posttrydencką skamieliną mentalną.

Reasumując: brak obiektywizmu w gawędach Księdza Profesora nie wyniknął z niedostatku rzetelnej wiedzy, ale z jej świadomego zignorowania. Jego wystąpienie miało być dokładnie takie, jakie było: tendencyjne, kłamliwe i obraźliwe... Przecież wystarczyło, aby Wielebny Prelegent „wrzucił” w którąś z wyszukiwarek hasła: „mariawityzm”, „mariawici”, by bez kłopotów poznał tytuły publikacji o mariawityzmie młodszych, niż stuletnie! Ba, ale wówczas prelekcja nie pasowałaby do pryncypiów programowych przyjętych przez rozgłośnię. Ksiądz Profesor „dopasowując się” do nich postawił pod znakiem zapytania swoje kompetencje naukowe. Chyba że w Radiu Maryja mówił jedno, a swym studentom głosi co innego. Ale taka sytuacja ocierałaby się o schizofrenię, czyli rozdwojenie jaźni...

2. Autorka listu uważa, że główną przyczyną traktowania Kościoła Starokatolickiego Mariawitów, jako „największej herezji w Polsce” jest działalność ks. Kowalskiego. Do tego passusu mam kilka uwag natury zasadniczej.

a. Wiem, że krytyczny wobec abp. Michała ton ma wśród mariawitów wielu zwolenników, lecz skala powszechności tej opinii bynajmniej nie przesądza o jej prawdziwości. Głosiciele tego przekonania - świadomie, czy nie - popełniają ten sam błąd, jaki popełnił tendencyjny radiomaryjny prelegent: krytykują, nie przywołując faktów. Przypisując komukolwiek przewiny i zaniedbania trzeba je nazwać. Czy krytykom Arcybiskupa idzie o jego postawę z okresu krzewienia Dzieła Wielkiego Miłosierdzia, czy raczej z czasów tzw. pogromów, czy też może o działania i zaniechania towarzyszące budowie zrębów samodzielnego Kościoła? Oczywiście, doskonale wiem, że krytyczna ocena Autorki odnosi się do działalności abp. Michała jako zwierzchnika Kościoła po śmierci Założycielki. Jeśli zatem nie ma zastrzeżeń do któregoś z okresów jego pracy na rzecz mariawityzmu, to nie wolno negatywnych ocen uogólniać. Jedna z zasad rzetelnej krytyki nakazuje, by „dokładnie powiedzieć, co ma się na myśli mówiąc...” Każdy ma prawo do własnej oceny reform Arcybiskupa, nawet surowej, ale im jest ona surowsza, tym precyzyjniej trzeba wskazać decyzje, zaniedbania i poglądy, które - zdaniem krytykującego - przyniosły złe skutki i na czym ich zło polegało. Brak tego uzasadnienia czyni każdą przyganę merytorycznie bezwartościową.

b. Nie mogę zaakceptować pisowni: „ks. Kowalski” odnoszącej się do abp. Kowalskiego. To nie był „jakiś ksiądz” - cokolwiek by nie myśleć o nim i jego postępowaniu. Był jednym z Pierwszych Mariawitów, najbliższym współpracownikiem Założycielki za Jej życia, niekwestionowanym przywódcą ruchu mariawickiego w „okresie katakumbowym” oraz przełożonym Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów i wreszcie, był biskupem naczelnym - gdyby użyć współczesnego nazewnictwa. Chcę wierzyć, że określenie „ks. Kowalski” jest tylko skrótem myślowym, użytym na potrzeby mailowej korespondencji, a nie próbą zdezawuowania poprzez „upokorzenie” pisownią. Można i należy spierać się o pobudki, sens i skutki reform abp. Michała, ale ten dyskurs musi być wolny tak od złych emocji, jak i landrynkowej hagiografii.

c. Nie do końca pojmuję, dlaczego złe opinie wygłaszane o mariawityzmie bolą (czy też mają boleć) tylko wiernych Kościoła Starokatolickiego Mariawitów. Mariawityzm - choć w różnych formułach - trwa w dwu odrębnych Kościołach i ich obu dotyczą wszystkie złe słowa i kłamliwe opinie o Dziele Wielkiego Miłosierdzia. Obu, bo Dzieło jest wspólnym i niepodzielnym sercem tętniącym mariawityzmu. Wyznający jego świętości i Boże źródło nadal są wspólnotą - choć wewnętrznie podzieloną. Nie ma bowiem mariawitów „słusznych” i „niesłusznych”. A uznający taki podział niczym nie różnią się od tych, co dzielą chrześcijan na „dobrych” (wiernych „jedynie prawdziwego” Kościoła), i „złych” (wiernych innych Kościołów). Nie spotkałem się z krytycznymi opiniami wobec mariawityzmu, których ton, intensywność, czy słownictwo były uzależnione od tego, czy dotyczyły „płocczan”, czy „felicjanowian”. Nawet jeśli doktrynalne różnice dziś wydają się nie do pogodzenia, to - choćby przez wzgląd na wspólną przeszłość - przed atakami i medialnym krzywdzeniem trzeba bronić wszystkie „duchowe dzieci Mateczki”. Niesprawiedliwa krytyka boli tak samo. Wszystkich...

3. I dwie uwagi końcowe.

Pierwsza: z całego serca popieram pomysł internetowego „skrzykiwania się” młodzieży mariawickiej dla umacniania się w wierze, wymiany poglądów i budowania siły wspólnoty poprzez kultywowanie Adoracji Przenajświętszego Sakramentu - fundamentu, na którym wzrosło Dzieło Wielkiego Miłosierdzia.

Przy okazji spotkań towarzyskich i oficjalnych często słyszę pytanie o sposoby wyzwolenia w mariawityzmie nowych sił i energii - jak niegdyś. A czy jest coś pożyteczniejszego i wartościowszego niż Adoracja? Co jednoczyło i dawało siły pierwszym mariawitom - wiernym i kapłanom? Zacznijmy od tego, że miast szukać mniej, czy bardziej wydumanych tłumaczeń (bo akurat chcemy obejrzeć serial, czy taneczne popisy wątpliwego blasku gwiazd) weźmiemy udział w parafialnej adoracji miesięcznej.

Druga uwaga jest apelem do Czytelników „Mariawity”, aby reagowali na zamieszczane w nim teksty, by listownie lub telefonicznie dzielili się swymi przemyśleniami i spostrzeżeniami. I owszem - porozmawiajmy o mariawityzmie; o jego przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. To będzie rozmowa o nas samych, a o tym zawsze warto rozmawiać, zaiste warto...

Kamaz

Dwie figury

Figura Matki Boskiej w Zgierzu
Figura Matki Boskiej w Dmosinie, obok tablica pod figurką
 


A cóż to za absurd - dwie Matki Boże!? Absurd, zgoda, ale jak żywotny...

Ósmego grudnia 1904 r. minęło pięćdziesiąt lat od ogłoszenia dogmatu Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Panny Maryi. Ówczesny papież Pius X, pragnąc pobudzić i wzmóc miłość dla Bogarodzicy, ogłosił encyklikę Ad diem illum, w której wezwał wiernych, by nie tylko bezdusznymi manifestacjami, lecz swoim życiem cześć i przywiązanie do Niej okazali./1

Parafian zgierskich nie trzeba było pobudzać do umiłowania Matki Boga. Na pewno nie od marca 1903 roku, czyli od chwili, gdy ich duszpasterzem został ks. Józef Pągowski, orędownik i propagator pobożności maryjnej. Nie można też wykluczyć, że to z jego inspiracji na przykościelnym placu ufundowano Jej jubileuszową figurę pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia. Na cokole rzeźby umieszczono tablicę z wezwaniem: Maryo! Niepokalanie Poczęta Módl się z nami! 1854 -1904.

Dwa lata później doszło do wielkiego religijnego zamieszania w tej i wielu innych parafiach Królestwa Polskiego. Po długich deliberacjach, na skutek dramatycznych wydarzeń, Pius X definitywnie rozsądził sprawę Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów. Potępił je grożąc jego członkom wyłączeniem ze wspólnoty Kościoła rzymskokatolickiego, jeśli nie wykonają papieskiego nakazu rezygnacji z dotychczasowego stylu życia, form pracy duszpasterskiej i nie wrócą do jedności z biskupami. Decyzja zapadła, choć owi kapłani i oddany im lud swoim życiem, a nie bezdusznymi manifestacjami, okazywali cześć i przywiązanie do Matki Bożej...

Papież Innocenty III (+ 1180) wyraził pogląd, iż co nie płynie z przekonania, jest grzechem, a cokolwiek dzieje się wbrew sumieniu, wiedzie ku piekłu, bowiem nikomu nie wolno wbrew Bogu posłusznym być sędziemu, lecz winien raczej z pokorą znieść ekskomunikę./2

A że ks. Pągowski, rozważywszy racje w sumieniu, uznał, że posłuszeństwo Bogu okaże, gdy wytrwa w Zgromadzeniu, ostatni raz pomodlił się w kościele św. Katarzyny i skłoniwszy głowę przed figurą Matki Bożej, wespół z gromadą jako i on wyklętych, ruszył ku takoż na wzgórku leżącej świątyni, do której wiodła polna droga. Po wybrukowaniu nazwano ją ulicą Mariawicką...

Minęło kilka lat... Gdzieś na początku roku 1910 zgierscy rzymscy katolicy, mając już dość ciasnoty i zaduchu panującego w ich drewnianym kościółku, postanowili wznieść nowy, większy Dom Boży. A że polubili miejsce na pagórku, wzięto się na sposób i mury nowego zaczęto wznosić wokół już istniejącego kościoła. Po pół roku robót przesłoniły go ceglane płaszczyzny ścian.

Nadszedł jednak czas, gdy stary kościół musiał zostać rozebrany... I wtedy, jak było we zwyczaju, procesjonalnie, ze śpiewem, z łopoczącymi na wietrze chorągwiami odprowadzono Przenajświętszy Sakrament do czasowej kaplicy. Po konsekracji nowego kościoła, takoż w paradnym ordynku, powrócono Chrystusa Utajonego na dawne miejsce, ale już w nowej świątyni, obok której ciągle stała figura Niepokalanie Poczętej wystawiona przy współudziale tych, których potępił dekret papieski, choć czcili tę samą Trójcę i tej samej Przeczystej Pani zawierzali swe troski i radości...

* * *

Trzydzieści kilometrów na wschód od Zgierza, przed kościołem w Dmosinie stoi, podobna do zgierskiej, statua Matki Bożej.

Na jej cokole, tuż pod medalionem z profilem papieża Piusa X, jest tablicę wotywna. Na niej ręka sprawnego rzemieślnika wykuła w kamieniu tytuł, dla jakiego w roku 1908 dmosińscy parafianie uhonorowali Bogarodzicę: W hołdzie dziękczynnym Najświętszej Marji Pannie za obronę cudowną przeciwko herezji marjawickiej i za utrzymanie parafii Dmosin przy Św. Rzymsko-Katolickim Kościele tę figurę na wieczną rzeczy pamiątkę wznoszą dzieci Marji, mieszkańcy wsi Dmosin, Szczecin, Lubowidza, Karwoszczyzna, Kraszew, Kuźmy, Błowicze, Różyce Dmosińskie, Michałów i inni.

A cóż to za osobliwość! Czciciele Matki Bożej dziękowali Jej za obronę przed takoż Ją wielbiącymi - tak samo gorliwie, słowami tych samych modlitw i na te same sposoby upiększającymi te same Jej wizerunki i figury. Czy można bić czołem przed Maryją za to, że obroniła parafię przed Jej czcicielami, a poniekąd przed Nią samą? Tę teologicznie paranoidalną cokolwiek konkluzję można wyjaśnić tylko w jeden sposób: pomijając... Maryję.

Ów obelisk jest bowiem jedynie symbolem. Znakiem umownym. Równie dobrze mogłaby na cokole stać figura św. Andrzeja Apostoła, bądź św. Małgorzaty - patronów dmosińskiej parafii, albo wyobrażenie dowolnego, a bliskiego sercu Dmosinian, Świętego Pańskiego. Istotą tego dziękczynienia jest bowiem utrzymanie parafii przy Kościele rzymskokatolickim. I tylko to jest istotne. Reszta to ozdobniki.

To, że zewnętrznym wyrazem podzięki jest figura Maryi można odebrać także jako gest tyleż złośliwy, co infantylny; coś w rodzaju „zagrania na nosie” okolicznym mariawitom, choć głównie tutejszym. Dmosińskim... Nie bez powodu wielkim głosem grzmiał z ambony ks. Wincenty Giebartowski podczas uroczystego nabożeństwa. Dobitnie, z teatralnym namaszczeniem, wymieniał nazwiska dmosińskich rodzin, które poszły za głosem sumienia, jednocześnie z rozmachem ciskając o posadzkę zapaloną świecę - znak wyklęcia (choć był to gest zastrzeżony dla biskupa!). Uzbierał się dość spory wzgórek woskowych ułomków; równy liczbie parafian, którzy nie bacząc na skutki anatemy poszli za kapłanami Mariawitami...

Jakże silnie dawno minione wydarzenia i towarzyszące im emocje wpisały się w lokalną historyczną pamięć, skoro już we współczesnej uchwale Rady Gminy Dmosin o wzorze kanonicznym herbu gminy zapisano, że złoty krzyż, umieszczony na jego lewym polu, symbolizuje m.in. wytrwanie parafii przy Kościele rzymskokatolickim...

* * *

Zgierska figura Matki Bożej stała się krzepiącym znakiem jedności tych, którzy pokładali ufność w Jej opiece i wstawiennictwu u Syna. Dmosińska figura Matki Bożej stała się znakiem gorszącego podziału tych, którzy pokładali ufność w Jej opiece i wstawiennictwu u Syna...

Jak to możliwe?! Toż Matka Boża jest jedna i jest Matką wszystkich zanoszących do Niej modły… A jakby były (i są) dwie: ta w Zgierzu, błogosławiąca wszystkim swoim dzieciom, i ta w Dmosinie - błogosławiąca tylko dzieciom będących w łączności ze Stolicą Apostolską... Refleksja o dwóch figurach Bogarodzicy przyszła do mnie, gdy zastanawiałem się, dlaczego po półtoragodzinnej prelekcji o mariawityzmie, z sali padło pytanie:

- Ale niech pan powie, bo nie mogę się połapać, w jaką Matkę Boską wierzą mariawici. W taką jak my, katolicy? - Nic mi nie wiadomo, aby Chrystus miał kilka matek... Była jedna i Ona patronuje wierzącym w Nią – i rzymskim katolikom, i mariawitom, i prawosławnym, i starokatolikom... - odparłem.

Mina pytającego świadczyła, że zwątpił w moje kompetencje teologiczne...

Krzysztof Mazur

zdjęcia G. Leśniewicz, K. Mazur
--------------------
PRZYPISY
1 S. Krzeszkiewicz, Ojciec Święty Pius X, Poznań 1914, s. 75
2 A. Brzeziecki, J. Makowski, Przed Bogiem, Warszawa 2005, s. 186

Cmetarz mariawicki z Zgierzu


Historia cmentarza nie obfitowała w tak dramatyczne wątki jak dzieje miejscowej parafii, jest jednak częścią historii mariawityzmu w rejonie Łodzi.

Zakładając parafię mariawicką w Zgierzu u progu 1906 roku, ks. Józef M. Wawrzyniec Pągowski musiał zapewnić swej wspólnocie nie tylko kościół lecz także miejsce pochówku dla wiernych. Na cmentarzu rzymskokatolickim dochodziło bowiem po rozłamie do regularnych bójek, które często kończyły się strzelaniną. Skutkiem starć był nakaz sądu pokoju, by mariawici opuścili cmentarz, pogrzeby mogły się odbywać do 11 grudnia 1906 r.

Przygotowując się do wykonania tej decyzji ks. Pągowski skupował ziemię na cele założenia nekropolii. Pierwszą parcelę kupił od Michała i Agnieszki Łukasiak (wrzesień 1906 r.); sprzedający zagwarantowali sobie prawo do zebrania leżących na placu ziemniaków. Kolejną działkę kapłan nabył od Juliusza i Albertyny Hoffman (kwiecień 1907 r.). Trzeci plac sprzedali mu Paweł i Bronisława Twardowscy (październik 1907 r.). Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można stwierdzić, że place pod cmentarz ks. Pągowski nabył za pieniądze otrzymane lub pożyczone przez parafian, mimo że formalnie akty własności spisane były na jego nazwisko.

Obszar ówczesnego i obecnego cmentarza wyznaczono z północnych części tych trzech działek. Jego teren był stosunkowo niewielki w stosunku do ogólnej powierzchni nabytych parceli – zajmował ponad 47 arów. Wszystkie parcele leżały poza miastem, na określenie tych gruntów używano nazw Przymiarki lub Pod – Dąbrówki.

Nie znamy bezpośrednich relacji z poświęcenia cmentarza mariawickiego, ale z pewnością rytuał był zgodny z ówczesnymi zasadami liturgiki rzymskokatolickiej. Wedle praktyki opisanej w Liturgice czyli wykładzie obrzędów kościoła katolickiego, autorstwa ks. Tomasza Kowalewskiego, ceremonia poświęcenia cmentarza mogła wyglądać następująco:

Jeszcze przed poświęceniem stawia się na cmentarzu pięć krzyżów, tj. jeden najwyższy na środku, a cztery niższe na przeciwległych końcach cmentarza w takim kierunku, aby wszystkie pięć tworzyły formę krzyża. Przed każdym krzyżem jest wbity w ziemię niski słupek z trzema na wierzchu kołkami, aby na nich można było umieścić trzy świece. Krzyże oznaczają Zbawiciela, który o sobie powiedział; Jam jest zmartwychwstanie i żywot (Jan 11,25), niskie zaś owe słupki wyobrażają wyschłe, nagie kościotrupy ludzkie. Świece przypominają światłość wiekuistą, którą otrzymują ci, co w Panu zasnęli.

Poświęcenia cmentarza dokonywał biskup. Podczas obrzędu były zapalane świece. Po odmówieniu przez biskupa wraz z wiernymi litanii do Wszystkich Świętych, celebrans błogosławił cmentarz, obchodził go i kropił wodą święconą. Następnie biskup podchodził do środkowego krzyża i po jego okadzeniu zdejmował ze słupka świece i jedną z nich zatykał na szczycie krzyża, a dwie następne na ramionach tego samego krzyża. Wreszcie sam słupek był wyciągany z ziemi. Obrzęd ten miał symbolizować, iż ciała ludzkie z ziemi powstaną i zmarli dla zasług Zbawiciela ukrzyżowanego otrzymają światłość wiekuistą. Obrzęd był powtarzany przez biskupa przy wszystkich krzyżach. Celebrę kończyła Msza Święta odprawiona w kościele.

Niestety, nie możemy określić ani daty poświęcenia cmentarza mariawickiego, ani nazwiska celebransa. Być może był nim ks. Jan M. Michał Kowalski, Minister Generalny Zgromadzenia lub sam ks. Józef Pągowski. Pierwszym udokumentowanym pochówkiem był pogrzeb Jadwigi Wasielczyk (1906). Z zestawienia aktów zgonu za rok 1906 wynika, że w tym roku zmarło w Zgierzu 13 osób wyznania mariawickiego. Wszystkie pochowano prawdopodobnie na tymże cmentarzu. Był on z założenia wyznaniowy i grzebano na nim wyłącznie mariawitów. W latach 1906 - 1913 pogrzebów mogło być około 450.

W pierwszych latach istnienia cmentarza nie obyło się bez przykrych incydentów. Wiadomości Maryawickie z roku 1908 doniosły o tym, że w niedzielę Trójcy Świętej około północy z cmentarza powyrywano krzyże z grobów i tablice pamiątkowe (podobny incydent miał miejsce zaraz po założeniu zgierskiego cmentarza). To było powodem wystawiania straży przez społeczność mariawicką. We wspomnieniach zachowała się opowieść, jak to ks. Pągowski, spacerując wieczorem w stronę cmentarza, został wzięty przez strażników za intruza i mało brakowało, by jako intruz był potraktowany.

Największą uroczystością, która miała miejsce na cmentarzu w pierwszym etapie działania tego miejsca spoczynku, był pogrzeb kpł. Czesława M. Polikarpa Kahla – proboszcza parafii mariawickiej w Piątku, Ozorkowie i Małachowicach (był on siostrzeńcem o. Honorata Koźmińskiego). We wrześniu 1913 r. poważnie się zaziębił i musiał z Piątku (gdzie mieszkał na stałe) przenieść się do Zgierza, aby mieć lepszą opiekę. Tu troszczył się o niego ks. Pągowski, z którym ks. Kahl był zaprzyjaźniony. Mimo doglądania, o. M. Polikarp zmarł 24 lutego 1914 r. W pogrzebie uczestniczyło 22 kapłanów – w tym bp. Leon M. Andrzej Gołębiowski – zwierzchnik kustodii łódzkiej. Lubianego kapłana żegnało kilka tysiące zgierzan.

W okresie I wojny światowej w księgach parafialnych odnotowano 407 pogrzebów. Wśród dość ogólnych zapisów ważną wydaje się jedna informacja. Otóż, według relacji Heleny Różalskiej, na cmentarzu mariawickim mieli być pochowani żołnierze z wojny z 1914 roku […] których kula zabiła przy kościele. Dziś mogiły żołnierskiej na cmentarzu nie ma, ale też żadne inne źródła archiwalne o niej nie wspominają. Być może żołnierze zostali w późniejszym czasie przeniesieni do wspólnej nekropolii lub mogiła została zapomniana.

W styczniu 1923 r. ks. Pągowski zerwał kontakt z mariawitami i rozpoczął tworzenie w Zgierzu własnej wspólnoty starokatolickiej. Ks. Józef M. Barnaba Gromulski, proboszcz wybrany przez parafian mariawickich, nie został uznany przez władze II RP. Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy w 1935 r. doszło do rozłamu wewnątrzmariawickiego. Warto jednak dodać, że nie ma informacji o konfliktach między poróżnionymi wspólnotami.

Rolę administratora cmentarza nadal pełnił ks. Pągowski, jako właściciel gruntów (od połowy lat dwudziestych był w Zgierzu gościem). Do roku 1938 cmentarz nie był ogrodzony i choć w tym roku zaczęto budować parkan, prace wstrzymano z braku funduszy i z powodu wybuchu II wojny światowej.

W czasie okupacji pochówki odbywały się bez przeszkód. Trzeba zaznaczyć, że wiernych na miejsce wiecznego spoczynku odprowadzały także kapłanki: s. Stanisława (Helena) M. Deotyma Rzońcówna i (od 1940 r.) s. bp. Helena M. Melania Kubicka. Po wojnie ks. Pągowski na stałe wyjechał do Jeleniej Góry, gdzie zmarł w roku 1948. Jego testament nie obejmował kwestii własności cmentarza. Niemniej jednak do połowy lat 50. był on użytkowany przez obie parafie mariawickie.

Czas powodował jego stopniową dewastację. Ogrodzenie zostało w części rozebrane, a cegła rozkradziona. Na rozgrodzony teren dostawały się zwierzęta domowe i bydło powodując znaczne straty. W pamięci zgierzan zachowały się informacje o pogrzebach odbywających się bez rejestracji czy zezwoleń. Ta sytuacja zmobilizowała obie wspólnoty mariawickie do działania – mimo chłodnych relacji pomiędzy władzami obu Kościołów. Zapewne dlatego dopiero w roku 1959 doszło do pierwszego po wielu latach spotkania przedstawicieli obu parafii. Dzięki współpracy ogrodzono teren cmentarza (z datków parafian), pobudowano małą kaplicę (lata 60. i 70.). Poświęcono też krzyż.

O wiele trudniejszym zadaniem okazało się uporządkowanie stanu prawnego nieruchomości. Z pewnością mariawitów zmobilizowały do tego pogrzeby celebrowane przez… księży rzymskokatolickich, które odbyły się bez zgody obu Kościołów. Ostatecznie, 2 czerwca 1977 r., sąd uznał wyłączne prawo własności obu wspólnot mariawickich do cmentarza. Podczas procesu sądowego parafię zgierską Kościoła Starokatolickiego Mariawitów reprezentował bp M. Andrzej Jałosiński.

Historia cmentarza mariawickiego nie obfitowała w tak dramatyczne wątki jak dzieje zgierskiego kościoła. Wśród drzew, wespół z 1.600 wiernymi, spoczywają na nim postacie znaczące dla ruchu: ks. Czesław M. Polikarp Kahl, ks. Józef M. Barnaba Gromulski oraz s. kapł. Cecylia M. Stanisława Kraszewska.

Grzegorz Leśniewicz