Mariawita nr 1-3/2013

Wędrując jako przyjaciele Jezusa...

Temat piątego dnia „Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan”- brzmi: „Wędrując jako przyjaciele Jezusa” i stanowi sentencje słów z ewangelii św. Jana, zapisane w 15 rozdziale, w wierszach od 15 do 17. Oto te słowa: „Nie nazywam już was sługami, gdyż sługa nie wie, co czyni pan. Nazwałem was przyjaciółmi, bo oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Mojego Ojca. Nie wy Mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i postanowiłem, abyście szli i przynosili owoc, i aby wasz owoc był trwały, żeby Ojciec dał wam to, o co prosicie w moje imię. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali.”

Te słowa Pan Jezus wypowiedział nie tylko do Apostołów, ale do wszystkich wiernych, a więc i do nas. Mamy trwać w miłości, zarówno do Boga, jak i do ludzi, naszych bliźnich. Mamy iść przez życie jako przyjaciele Jezusa. Mamy tak kroczyć, by przynieść owoc trwały. Istnieją bowiem różnorodne możliwości okazywania bliźniemu tego, że się go miłuje i że nie jest on dla nas obojętny. Z miłością nie da się w żaden sposób pogodzić nienawiści do bliźniego, czy chęci wyrządzenia mu zła. Nienawiść jest złem straszliwym. To z nienawiści wynikły dotąd i ciągle wynikają największe ludzkie tragedie, nieszczęścia i cierpienia. Zdawano sobie z tego sprawę od tysięcy lat. Mówią o tym „ Mity greckie”. Jest tam opis nienawiści jaką żywił pewien Grek do swego sąsiada. Ten człowiek miał szczęście witać u siebie wielkiego Zeusa, który w zamian za gościnę dał mu obietnicę, że otrzyma wszystko o cokolwiek będzie go prosił. Ale by leczyć go z egoizmu, Zeus dodał: „Dam ci wszystko czegokolwiek zażądasz, ale wiedz, że twój sąsiad otrzyma to samo w dwójnasób”. I oto co wymyślił ten człowiek? Jak skorzystał z wielkiej i niepowtarzalnej okazji? O co poprosił Zeusa? Jak podaje opowiadanie greckie, upadł ten człowiek do stóp władcy bogów i ludzi, prosząc takimi słowami: „Odbierz mi oko, jedno z dwóch, aby sąsiad mój stracił oba, aby spowiła go całkowita ślepota”. Dawne to, a tak wymowne świadectwo straszliwej potęgi nienawiści.

Nie trzymajmy więc w sercu urazy, nienawiści, chęci zemsty, bo to są siły niszczące – także nas samych i to najbardziej. Jako ludzie „wędrujący w przyjaźni z Jezusem,” przebaczajmy krzywdę nam wyrządzoną, pomódlmy się też za krzywdzicieli. Pierwsi też wyciągajmy rękę do zgody. To nie jest łatwe. Wymaga wyrzeczenia, ofiary, może nawet heroizmu. Prośmy o siłę Chrystusa obecnego na naszych ołtarzach w sakramencie Eucharystii i w głoszonym słowie Bożym. On po to pozostał wśród nas, aby udzielić nam daru miłości, uczyć nas miłować, dlatego, że nazwał nas swymi przyjaciółmi.

Jeszcze dalej w swojej nauce idzie św. Paweł. W „Liście do Rzymian” w ósmym rozdziale, w wierszu 14. czytamy: „Wszyscy ci , których prowadzi Duch Boży są synami Bożymi”. To wielka i wzruszająca prawda. Duch święty przez zasługi Jezusa Chrystusa przemienia nas w synów Bożych. Jest to wielka miłość Boga i znak Jego miłosierdzia. Czy zdajemy sobie zawsze sprawę ze swojej godności synostwa Bożego? Czy szanujemy swoją godność, która zobowiązuje nas do pójścia przez życie drogami Jezusa i Maryi?

A w wierszu 17. tegoż Listu czytamy: „Jeśli jesteśmy dziećmi to i dziedzicami Bożymi i współdziedzicami Chrystusowymi”. Co to jest być prawdziwym dziedzicem? To znaczy mam prawo dziedziczyć to, co należy do samego Boga. Przede wszystkim mam dziedziczyć Niebo. Dom Ojca Niebieskiego ma stać się moim domem. Tak postępując stajemy się „współdziedzicami Chrystusa”. Chrystus przyjmując naturę ludzką stał się Bratem w człowieczeństwie wszystkich ludzi. Okazał nam swoją wspaniałomyślność, że uczynił nas współdziedzicami swojej własności. Istnieje jednak warunek, by stać się współdziedzicem z Chrystusem. Trzeba także z Chrystusem cierpieć. Trzeba z Chrystusem wziąć udział w dziele zbawienia dusz. Trzeba wraz z Chrystusem także umrzeć na swoim krzyżu życia. Trudne to słowa, ale tylko wtenczas będziemy mieli udział w Jego Niebiańskiej Chwale. Jezus bowiem ciągle do nas woła słowami ewangelisty Jana: „Ufajcie Mi. Ja zwyciężyłem świat.” ( J 16, 33 b).

Wszyscy jesteśmy grzeszni, wszyscy błądzimy i ta świadomość powinna nam pomóc w pojednaniu z bliźnim, także i z tym z innego Kościoła. W Roku Wiary, ogłoszonym przez kościół rzymskokatolicki, trzeba także promować różne inicjatywy ekumeniczne, które wspierają dążenia do jedności wszystkich uczniów Chrystusa. Ekumenizm nie jest bowiem zdradą prawdziwej wiary, lecz przeciwnie – wyznaniem i odważnym potwierdzenie wiary wszystkich chrześcijan. Chrześcijanie powinni się nawzajem ubogacać otrzymanymi darami z Bożej łaskawości i obdarzać nimi siostry i braci, którzy pozostają poza naszymi wspólnotami - bo i oni są synami Bożymi i chcą być Jego współdziedzicami. Nadchodzi czas wzywający nas do obdarowywania innych tym, co posiadamy, co tkwi w naszych sercach, czym wielbimy naszego Pana i Boga Wszechmogącego.

W tych styczniowych dniach Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, chrześcijanie różnych wyznań zapraszają nas, abyśmy otworzyli drzwi ich Kościołów i razem z nimi przebywali, przynajmniej przez jeden wieczór i zechcieli ich wysłuchać i razem z nimi się modlić. Jeśli tu dzisiaj jesteśmy w parafii Matki Boskiej Dobrej Rady w Zgierzu, zgromadzeni z różnych parafii i zborów, to osobista odpowiedź na zaproszenie proboszcza księdza kanonika Andrzeja Blewińskiego. Przed przyjściem na to nabożeństwo wydawało nam się, że jesteśmy tacy różni, inni, nieskorzy do słuchania. A w ten wieczór wyciszeni, spokojni, przeżywający, a więc inni niż zawsze.

Czego oczekuje Pan od tych, którzy zostali powołani, aby wędrować z Jezusem i Jego przyjaciółmi? Oczekuje, aby wierzący, także z poza naszych Kościołów, zostali uczniami i przyjaciółmi Pana Jezusa, jak my siebie nazywamy.

Prawdziwa droga chrześcijańskiej jedności wymaga, abyśmy szli w pokorze z Bogiem i z przyjaciółmi – jako przyjaciele Jezusa. I tego „ Bóg od nas oczekuje” w tych styczniowych dniach modlitw o jedność chrześcijan. Amen.

Bp M. Bernard

Kazanie wygłoszone na nabożeństwie ekumenicznym w kościele rzymskokatolickim Matki Boskiej Dobrej Rady w Zgierzu.

Oczekując na Święta Wielkanocne


Poprzez ćwiczenia wielkopostne – post, jałmużnę, rekolekcje, rozważanie Drogi Krzyżowej i tajemnic zawartych w nabożeństwie Gorzkich Żali – przygotowaliśmy się do świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Czyniliśmy wszystko, aby jak najlepiej przeżyć czas postu i pokuty, i aby praktyki pobożnościowe stały się dla nas zbawienne.

Poszcząc i dając jałmużnę, czy też uczestnicząc w rekolekcjach i nabożeństwach nie czynimy tego dla siebie. Święty Paweł w 5 rozdziale Listu do Efezów napisał: „Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane. I chodźcie w miłości, jak i Chrystus umiłował was i siebie samego wydał za nas jako dar i ofiarę Bogu ku miłej wonności (...).

Baczcie więc pilnie, jak macie postępować, nie jako niemądrzy, lecz jako mądrzy, wykorzystując czas, gdyż dni są złe. Dlatego nie bądźcie nierozsądni, ale rozumiejcie, jaka jest wola Pańska (...). Rozmawiając z sobą przez psalmy i hymny, i pieśni duchowne, śpiewając i grając w sercu swoim Panu, dziękując zawsze za wszystko Bogu i Ojcu w imieniu Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Wszystko, cokolwiek czynimy powinniśmy robić ze względu na miłość do Boga i do bliźniego. I właśnie to ona winna nas przynaglać do ćwiczeń wielkopostnych.

Pamiętamy doskonale Ewangelię z III Niedzieli Wielkiego Postu, której tekst zwraca naszą uwagę na cnotę pokory. Kiedy przygotujemy nasze serce, oczyściwszy je z egoizmu, mamy pamiętać, iż nie wolno nam popadać w samozachwyt. Raczej z pokorą powinniśmy dziękować Panu Bogu za otrzymane łaski. Prawdziwa świętość nie polega na czynieniu nadzwyczajnych rzeczy. Jest nią sumienne wypełnianie swoich najzwyklejszych zobowiązań: z miłości do Boga i do bliźniego. Dlatego każdy czyn, nawet najbardziej błahy, przybliża nas do Chrystusa – tego, który z miłości do człowieka cierpiał mękę krzyżową, umarł za nas, a potem zmartwychwstał.

kapł. M. Daniel

150. rocznica śmierci Jakuba Kozłowskiego
- ojca Mateczki



W związku z uroczystościami które miały miejsce w ubiegłym roku, często powracano pamięcią do wydarzeń sprzed stu pięćdziesięciu laty. Wiele uwagi poświęcono osobie Założycielki Mariawityzmu św. Marii Franciszce oraz Jej matce, Annie Marii Hortulanie, nazywanej przez mariawitów Babciunią. Przy tym jednak osoba Jakuba Kozłowskiego pozostała nieco na uboczu, dlatego też, w związku z przypadającą w tym roku sto pięćdziesiątą rocznicą jego śmierci, chciałbym przybliżyć jego wyjątkową postać.

Jakub Kozłowski był synem Jana i Jakubiny. Miał jedną siostrę, która miała na imię Ewelina oraz brata przyrodniego Władysława. Po śmierci Jana Jakubina wyszła ponownie za mąż za Seweryna Pułaskiego z rodziny Kazimierza Pułaskiego bohatera walk o niepodległość Stanów Zjedzonych. Jan dziadek Mateczki był kapitanem wojska.

Jakub Kozłowski po skończeniu gimnazjum rozpoczął studia na wydziale nauk leśnych, których jednak nie ukończył. W 1860 roku Jakub, który przebywał w Warszawie po raz pierwszy zobaczył swoją przyszłą żonę, a matkę Mateczki Annę z Olszewskich u jego siostry ciotecznej, i od tej chwili rozpoczął starania o rękę młodej Anny, która odwzajemniała Jego uczucia. „był wzrostu wyżej średniego, barczysty, o rysach szlachetnych, oczy miał duże, czarne, wzrok szczery, bystry i wesoły, twarz ściągła, śniada, rumiana. Wielka czarna o delikatnym połysku czupryna, malutkie czarne, ledwie widoczne wąsiki i mała bródka hiszpanka. Zęby bialutkie. Czoło i nos Mateczki” - tak opisuje Jakuba Jego żona Anna.

W marcu tego samego roku pojechała do Czerwonki, do rodziców Jakuba jako jego narzeczona. Siostra Jakuba imieniem Ewelina poinformowała przyszłą małżonkę swojego brata, że jest nie stały w uczuciach i, że już dziewięć razy wychodziły zapowiedzi jego ślubu.w 1861 roku 5 sierpnia odbyła się ceremonia zaślubin. Uroczystość miała miejsce w Sokołowie (5 mil od Wielicznej), Anna miała 22 lata, a Jakub 24.

Jakub Kozłowski mający teoretyczne i praktyczne przygotowanie do pracy w leśnictwie przyjął posadę nadleśniczego w prywatnych lasach Cichockiej w Wielicznej. Lasy Cichockiej obejmowały obszar 324 ha. Zamieszkali w Wielicznej, gdzie dnia 27 maja 1862 roku narodziła się założycielka Mariawityzmu. Na chrzcie świętym, którego udzielił ks. Lipka w Stoczku nadano imiona Feliksa Magdalena. Jakub bardzo kochał swą jedynaczkę, bardzo często grywał Jej na skrzypcach, po ojcu Mateczce został tylko pierścień. Pod koniec stycznia 1863 roku przyjechał do Wielicznej Stanisław Pułaski, młodszy brat Seweryna w towarzystwie swojego bratanka Władysława, których celem było zwerbowanie Jakuba do oddziału powstańczego Mimo niechęci i sprzeciwu ze strony Anny Jakub decyduje się wstąpić do oddziału i brać udział w powstaniu styczniowym. Oddziałem, w który został wcielony, kierował kpt. Jabłonowski. Ginie w bitwie pod Węgrowem dnia 3 lutego 1863 roku w jednych z pierwszych starć.

Ojciec Mateczki spoczywa w zbiorowej mogile powstańczej wraz z czterdziestoma towarzyszami broni. Wobec narastającej represji rządu carskiego, które objęły powstańców i ich rodziny matka Feliksy przeniosła się wraz z córką w 1863 do rodziny Pułaskich w Czerwonce. A potem do Baczek graniczących z Czerwonką. Majątek ziemski Baczki zakupił w 1869 roku Seweryn Pułaski, mąż Jakubiny. Matka Anna wraz z córką mieszkały również w Garwolinie i tu 1872 roku Feliksa przystąpiła do pierwszej Komunii Świętej.

Kapłan M. Tadeusz Bucholc w wierszu „Wieliczna”, który wspomina wyprawę do Wielicznej, nawiązuje do postaci Jakuba Kozłowskiego. Jeden z mieszkańców wioski opowiada o Jakubie: „Znałem… Pan uczciwy… Co dobrego na świecie, śmierć najprędzej zmiecie… Nazywał się Kozłowski. W pierwszym boju zginął. W powstanie… Pod Węgrowem w bratniej śpi mogile… Znałem żonę… Pamiętam Córeczkę jedyną… Ponoć wielka z Niej Święta”…

br. M. Fabian

Anna Kozłowska z domu Olszewska (3)

s. Anna Hortulana Kozłowska, foto około 1920 r.
Jak na Mateczce odbiło się ukryte w Bogu i nieznane światu życie Maryi, tak na matce Mateczki odbiło się życie św. Anny, matki Najświętszej Maryi Panny

bp M. Szymon Bucholc

Babciunia przeszła ogromną próbę w zakonie. Chociaż dostała dla siebie łóżko do spania, to jednak, gdy przyjechała aspirantka, Mateczka wołała swą matkę i mówiła: „Babcia ustąpi łóżka tej siostrze”. I Anna spała na sienniku na ziemi, do tego reumatyzm nieraz dawał się staruszce we znaki. Babciunia pracowała w pralni z ogromnym poświęceniem i zaparciem się siebie. Do jej obowiązków należało także robienie zakupów na targu. Mimo takiego rodzaju życia cieszyła się pogodą ducha, zapałem do pracy i ogromną radością. Anna wiele razy chciała rządzić siostrami po swojemu, robiła siostrom uwagi i chciała doradzać córce. Mateczka ostro, wobec wszystkich sióstr, upominała matkę, mówiąc: „niech babcia swoje rady schowa sobie dla siebie; ja od babci rad nie potrzebuję”. Anna pytana przez siostry, dlaczego taką trudną drogą prowadzona jest przez Mateczkę, odpowiadała: „żeby nikt nie powiedział: A, bo to matka, więc Mateczka ją oszczędza, a na obcych wkłada ciężar. Musiałam być przykładem zaparcia się, żeby wszystkie siostry miały z tego przykład”.

Z czasem ta ostra próba przeszła w łagodniejszą. Babcia z pralni została przeniesiona do westiarni, czyli miejsca gdzie zajmowano się odzieżą i bielizną sióstr. Tam świetnie dawała sobie radę,dlatego Mateczka była bardzo z niej zadowolona i wdzięczna za to.

Babciunia kilka razy miała różne widzenia. Raz widziała na niebie nad Płockiem monstrancję, innym razem słup ognisty, łączący ziemię z niebem.Ale najbardziej znaną jej wizją jest widzenie św. Franciszka z Asyżu. Pewnego razu, odmawiając Anioł Pański, spojrzała w górę i zobaczyła stojącego na obłoku św. Franciszka, który wyciąga obie ręce w górę i zanosi prośby do Boga. Po chwili zza obłoku zaczęli wychodzić księża w czarnych sutannach.

Babcia zrozumiała że św. Franciszek wyprosił jakąś łaskę dla kapłanów, doznała z tego powodu ogromnej radości w duszy. Widzenie to utwierdziło Babciunię w wierze co do świętości Mariawityzmu.

Około 1902 roku, Mateczka wydelegowała swą matkę do kupna posesji przy ul. Dobrzyńskiej 27, gdzie obecnie stoi Świątynia Miłosierdzia i Miłości. Plac ten miał dwóch właścicieli, jeden chciał go sprzedać a drugi się temu sprzeciwiał. Babciunia, chociaż wiedziała, że oni robią trudności ze sprzedażą, powiedziała sobie: „Cóż robić? – Matka każde, to trzeba iść!...” Wzięła wtedy zadatek od Mateczki oraz medalik Matki Bożej Nieustającej Pomocy, myśląc sobie: „Niech Matka Boska kupi…”. Gdy weszła do domu, poprosiła o zobaczenie się z właścicielem, czekając w pokoju na jego przybycie, zaczęła modlić się do Matki Bożej. Wzięła w rękę Jej medalik, rozejrzała się po pokoju i położyła go na wierzch szafy. Ośmielona tym nabrała odwagi i rozmawiała z właścicielem, który po uzgodnieniu kwoty zakupu, postanowił sprzedać posesję. Mateczka i będące wokół niej siostry bardzo cieszyły się z tego zakupu. Niebawem rozpoczęła się przeprowadzka i Babciunia nadzorowała remont nowego domu.

Matka Maria Franciszka powierzyła jej także ogród, którym doskonale się zajmowała. Urodzaj rokrocznie był wyśmienity, owoce były zarówno ładne, jak i smaczne. Z ogrodu dom zakonny miał liczne zyski, bowiem zebrane owoce były sprzedawane do bogatych domów i sklepów.

W 1903 roku, Anna Kozłowska składa śluby zakonne na ręce swej córki, przyjmując jednocześnie imiona Maria Hortulana. Imię to nie było przypadkowe, nosiła je bowiem matka św. Klary, która także wstąpiła do zakonu swej córki. Święta Hortulana pochodziła z rodziny rycerskiej. Była matką świętych: Agnieszki i Klary – najbliższej współpracowniczki św. Franciszka z Asyżu. Była wewnętrznie skupiona, umiała też okazywać wielkoduszność bliźnim, zwłaszcza ubogim. Po śmierci męża, schroniła się w klasztorze swej córki w San Damiano pod Asyżem. Imię Hortulana jest pochodzenia łacińskiego i oznacza ogródeczek. Hortulana jest to zatem ‚kobieta zajmująca się ogródkiem, ogrodniczka. Co także odpowiada bardzo matce Mateczki, gdyż wiele czasu poświęcała na prace w ogrodzie.

Siostra Maria Hortulana wiernie sprawdziła się w swojej roli, jako zakonnicy i matki Mateczki. Dla wielu kapłanów, sióstr i braci zakonnych była skarbnicą wiedzy o życiu naszej Założycielki. Chociaż był twarda i strofowała siostry, to jednak wszystkie do niej lgnęły, nazywając ją swoją Babcią. Bardzo doświadczana przez swoją Córkę, stała się wzorem pokory i posłuszeństwa. Spełniła swoje powołanie z dzieciństwa, aby zostać zakonnicą. Jej życie nie było łatwe, na starość wiele chorowała, mieszkając w płockim klasztorze. Była bardzo związana ze swoją Córką, zmarła dwa dni po Jej śmierci, 25 sierpnia 1921 roku, w wieku 82 lat. Została pochowana na cmentarzu mariawickim w Płocku.

subdk. M. Felicjan

Felieton


TVN24 o mariawitach jako „heretyckiej sekcie” - dialog kapłana z katolikiem przed apostazją

Widzowie popularnego programu publicystycznego Moniki Olejnik „Kropka nad i” zostali uraczeni wczoraj (red. 12.03.2013) potokiem błyskotliwych refleksji w kontekście trwającego konklawe. W rolach głównych „katolik przed apostazją”, czyli Kamil Sipowicz, dr filozofii chrześcijańskiej, oraz ks. Kazimierz Sowa, dyrektor telewizji Religia.tv, która – póki istniała – promowała ekumenizm i przybliżała Polakom inne tradycje chrześcijańskie. Krótko po arcymerytorycznej refleksji Sipowicza nt. kłopotów kardynałów i jego samego z prostatą przeleciała kolejna intelektualna błyskawica, za którą – niestety - pomknął ochoczo ks. Sowa.

Panowie dyskutowali z red. Moniką Olejnik nt. konklawe. W końcowej części rozmowy, którą można obejrzeć tutaj, skoncentrowano się na temacie roli kobiet w Kościele. Ks. Sowa piętnował „cepeliadę” i „publicystyczno-populistyczną” narrację, polemizując z przemyśleniami dr. Sipowicza, który chcąc zapewne po raz kolejny zabłysnąć „sensacją”, raczył stwierdzić, że w Polsce istnieje „heretycka sekta religijna” o nazwie mariawici, która już przed wojną święciła kobiety na kapłanki. Rozbawiony ks. Sowa z uśmiechem wspomniał „Mateczkę” tak jakby to słowo było cokolwiek gorszące lub przynajmniej śmieszne, po czym przytakując Sipowiczowi zadekretował: „I widzi pan jak ta sekta skończyła.”

Jak skończyła? Co ks. Sowa miał na myśli?

Pomijając żenujący i rynsztokowy charakter uwag wypowiadanych w trakcie tej rozmowy, chciałbym wyrazić swoje rozżalenie i zdecydowany protest przeciwko obrażaniu chrześcijan mariawitów poprzez określanie ich mianem sekty oraz dworowaniu z osoby świętej Założycielki, błogosławionej Marii Franciszki Kozłowskiej. Jest mi niewymownie przykro, że na antenie Telewizji TVN24 obrażono chrześcijan, którzy w dialogu ekumenicznym w Polsce uczestniczą praktycznie od zawsze. Jest mi przykro, że rzymskokatolicki kapłan, dyrektor Telewizji Religii.tv, która wielokrotnie promowała zrozumienie i porozumienie między różnymi wyznaniami chrześcijańskimi w sposób nie tyle protekcjonalny, co absolutnie wulgarny i antychrześcijański, pozwolił sobie na uwagę pod adresem mariawitów od lat zaangażowanych w dialog z Kościołem rzymskokatolickim w Polsce.

Kościół Starokatolicki Mariawitów oraz Kościół Katolicki Mariawitów, legalnie działające w Polsce Kościoły, to żywe wspólnoty wiary zasługujące na szacunek – nawet, jeśli nie od „katolika przed apostazją” to już z pewnością od rzymskokatolickiego kapłana, który powinien wykazać się nie tylko medialnym, ale i duszpasterskim zmysłem.

Chciałbym publicznie zaapelować do ks. Kazimierza Sowy o niezwłoczne przeprosiny skierowane nie tylko na ręce zwierzchników Kościołów Katolickiego Mariawitów i Starokatolickiego Mariawitów, ale także do wszystkich chrześcijan, dla których mariawityzm, a więc Dzieło Wielkiego Miłosierdzia, jest ważne i bliskie sercu.

Mam nadzieję, że sprawą zainteresuje się również Rada Etyki Mediów. Czytelników ekumenizm.pl zachęcam do wysyłania listów w tej sprawie, również do władz TVN24.

Dariusz Bruncz

www.ekumenizm.pl

Głosy na marginesie tekstu o eklezjologii Kościoła Starokatolickiego Mariawitów


Ponieważ do Redakcji „Mariawity” napłynęły zapytania odnośnie tekstu „Eklezjologia Kościoła Starokatolickiego Mariawitów”, postanowiłem wyjaśnić dwie najważniejsze kwestie.

We wspomnianym tekście znalazł się zapis, iż nasz Kościół podziela wraz z Kościołem Rzymskokatolickim wiarę w dogmaty ogłoszone przez rzymskokatolickie sobory. Dogmaty te (np. o transubstanclacji, sakramencie ostatniego namaszczenia, kapłaństwie ) nie zostały przez nasz Kościół nigdy odrzucone. Podzielać nie znaczy to samo, co uznawać. Kościół mariawicki podzielając treść orzeczeń dogmatycznych, nie nadaje im znaczenia dogmatu i nie traktuje go w ten sam sposób, co Kościół rzymski. Każdy, zdaniem Kościoła rzymskokatolickiego, kto odrzuca jakikolwiek dogmat jest potępiony. Mariawici uznają inaczej, nie potępiając nikogo, a jedynie modląc się o to, by wszystkie ludy poznały prawdziwego Boga i Pana Jezusa Chrystusa. I w tym tkwi zasadnicza różnica pomiędzy dogmatyką rzymską a mariawicką.

Drugą kwestią jest problematyka odpustów. W doktrynie odpustów, nie zaś w praktyce, Kościół mariawicki jest zgodny z Kościołem rzymskim. Pozwolę sobie przytoczyć wyjaśnienia doktrynalne o odpustach, zawarte w dokumentach Soboru Trydenckiego (Sesja X): „Odpusty wynikają ze skarbca zasług Chrystusa, Kościoła i Świętych (...). Albowiem święci dokonali wielu rzeczy , które uważane jako wynikające z [woli] Ducha Świętego zasługują dla nich i dla nas. Nie zawsze wszyscy byli dłużnikami, jak Błogosławiona Dziewica, która nie mogła zasługiwać dla siebie, ponieważ nie miała żadnego grzechu, za który miałaby zadośćuczynić, a jednak przecierpiała wiele kar (...). Ponieważ zasługi świętych opierają się na zasługach Chrystusa i są z nimi złączone, z powodu Chrystusa zasługi świętych nam pomagają. Podobnie, o ile czyny świętych są zasługujące na życie wieczne, tylko dla nich zasługują, o ile zaś dotyczą zadośćuczynienia, zasługują dla innych, ponieważ wielu świętych nie miało grzechów, za które musieliby zadośćuczynić, jak Błogosławiona Dziewica itd., a te czyny zostają wówczas złożone w skarbnicy Kościoła”.

Z powyższego jasno wynika, że skarbnica Kościoła jest dla każdego dostępna, bo każdy z nas jest członkiem Kościoła (Kościół to my). Widać wyraźnie, że zrozumienie, które otrzymała św. Maria Franciszka, odnośnie odpustów, jakże trafnie ocenia błędne rozumienie istoty skarbca zasług Chrystusa. „Zrozumiałam (...) – pisze Mateczka – że rozdawanie odpustów w Kościele Rzymsko-Katolickim jest kłamstwem, bo do zasług Jezusa Chrystusa ma prawo każda dusza i to w takim stopniu, w jakim sama zechce korzystać, albowiem On każdą odkupił i za wszystkich umarł” (DzWM, s. 76).

kapł. M. Daniel