Mariawita nr 10-12/2004

Odpowiedź ministra na interwencję Rady Kościoła


Ukazanie się w kolejnym (2003 r.) wydaniu książki Normana Daviesa "Boże igrzysko" następującej adnotacji na karcie tytułowej: "Książka zalecana przez Ministra Edukacji Narodowej do użytku szkolnego i wpisana do zestawu książek pomocniczych do nauczania historii na poziomie szkoły średniej. Nr w zestawie 124/92" zbulwersowało i zaniepokoiło mariawickich nauczycieli. Po zapoznaniu się z fragmentem dotyczącym mariawityzmu, zawierającym stek bzdur i kłamstw, można mieć uzasadnione obawy, że i inne momenty historii Polski zostały przedstawione w fałszywym świetle.

Z błędami, zawartymi w tym opracowaniu na str. 705 i innych, dotyczącymi naszego Kościoła i ekumenii rozprawił się w Mariawicie nr 7-9/2004 dr Sławomir Gołębiowski. Problemem tym zainteresowała się Rada Kościoła Starokatolickiego Mariawitów i upoważniła jednego z członków Rady do wysłania stosownego pisma do Ministra Edukacji Narodowej i Sportu. W piśmie Ldz. 78/BN/04 z dn. 10 listopada 2004 napisano m.in.:

"(...) Pragnę zwrócić Panu Ministrowi uwagę na zaistniałą sytuację spowodowaną decyzją Ministerstwa Edukacji Narodowej zaliczającą opracowanie Normana Daviesa "Boże igrzysko" do lektur uzupełniających dla szkół średnich (...). Mimo upływu lat od daty ukazania się polskiego przekładu tego opracowania, wydawnictwo "Znak" po raz kolejny (2003) wznawia książkę przywołując za każdym razem wspomnianą decyzję Ministerstwa. (...)

(...) Jeżeli jednak publikacja dotknięta błędami merytorycznymi i zawierająca pomówienia jest przez właściwe organy państwowe przeznaczona dla uczniów szkół średnich w celu pogłębienia przez nich wiedzy, powstaje wątpliwość w jakim celu się to dzieje i komu zależy na dezinformacji młodego pokolenia. Nie można w/w decyzji Ministerstwa usprawiedliwiać okolicznością, że wydawca przed wydrukowaniem książki korzystał z ocen merytorycznych pewnej grupy zaliczającej się do ludzi nauki. Wydaje się bowiem, że Ministerstwo winno przed podjęciem takiej decyzji zasięgnąć opinii własnych konsultantów i gruntownie ocenić książkę przed jej zaliczeniem w urzędowy poczet lektur dla młodzieży.

(...) Książka ta bowiem nie tylko zawiera istotne błędy merytoryczne, ale przez swe treści ukazuje w krzywym zwierciadle rzeczywistość wyznaniową, narusza zasady tolerancji i dotyka uczuć wyznawców. Przesłanki te winny stanowić podstawę do zrewidowania przez MEN powołanej decyzji i wycofanie w/w pozycji z wykazu książek mających służyć młodzieży polskiej do pogłębiania wiedzy."

Z Ministerstwa nadesłano następującą informację (pismo nr DKOS-3-DM-50701-985/04 z dn 22.11.2004): "Odpowiadając na pismo dotyczące opracowania Normana Daviesa Boże igrzysko, uprzejmie informuję, że począwszy od 1996 roku Ministerstwo Edukacji nie prowadzi i nie ogłasza listy książek pomocniczych przeznaczonych do kształcenia ogólnego. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, wydawcy nie mają prawa do zamieszczania w kolejnych edycjach książki adnotacji o wpisaniu publikacji do wykazu tytułów dopuszczonych do użytku szkolnego przez ministra oświaty i wychowania.

Zapewniam, że zwrócę się do Wydawnictwa "Znak" z prośbą o odniesienie się do krytycznych uwag na temat opracowania Normana Daviesa, przedstawionych w piśmie Rady Kościoła Starokatolickiego Mariawitów i o niezamieszczanie w nowej edycji tytułu Boże igrzysko nieaktualnej adnotacji, informującej o zaleceniu książki do użytku szkolnego. Z wyrazami szacunku - Anna Radziwiłł - Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej i Sportu".

Rada Kościoła skierowała również pismo interwencyjne (Ldz. 77/BN/04 z 10.11.2004) do Redaktora Naczelnego Społecznego Instytutu Wydawniczego "Znak" - wydawcy książki "Boże igrzysko", w którym m.in. napisano: "Po pierwszym wydaniu wspomnianej książki uważaliśmy, że tzw. dyskusja nad nią spowoduje, że Wydawnictwo i Autor sprostują w następnych wydaniach nieprawdy zawarte w tym opracowaniu, a dotyczące ruchu mariawickiego. Domniemanie powyższe okazało się błędne. Nieprawdy zawarte w pierwszym wydaniu książki są nadal powtarzane.
Zdaję sobie sprawę, że nikogo nie można zmusić do pisania tylko o pozytywach w ruchu mariawickim, ale uważam, że odrobiny obiektywizmu należy od Wydawnictwa wymagać. Obiektywizmu wymaga się od Wydawnictwa i Autora nie tylko ze względu na mariawitów, ale z uwagi na poszanowanie WSZYSTKICH czytelników, którzy opracowanie to wezmą do ręki.

Załączam dwa egzemplarze czasopisma "Mariawita" (nr 7-9/2004 - przyp. red.) w celu doręczenia jednego z nich Normanowi Davisowi. Może w ten sposób autor poszerzy zasób swej wiedzy o sprawach wyznaniowo-społecznych, być może dla niego marginalnych i zechce w przyszłości sądy swe budować nieco ostrożniej, aby nie mijać się z prawdą i nie wprowadzać opinii publicznej w błąd oraz nie obrażać ludzi z powodu ich przekonań religijnych."

Do dnia zamknięcia tego numeru "Mariawity" (17 grudnia 2004) od Redaktora Naczelnego "Znaku" nie otrzymano odpowiedzi.

("Mariawita" 10-12/2004)

WY JESTEŚCIE ŚWIĄTYNIĄ BOŻĄ (Kor 3, 16)


Bóg jest istotą najświętszą i człowiek stworzony na Jego podobieństwo winien być święty. Mówi nam o tym Słowo Boże w Starym i Nowym Testamencie: "Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz" (Kpł 19,2), "Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski" (Mt 5,48). O tym powołaniu, nakazie przypominał św. Paweł chrześcijanom mieszkającym w Koryncie i innych miejscowościach objętych działalnością misyjną Apostołów. Jego pisma znalazły się w kanonie Ksiąg Świętych i dla wielu pokoleń chrześcijan, również współczesnego, są autentycznym źródłem prawd wiary wypływających z nauki Zbawiciela - Jezusa Chrystusa.

Ludzie od dawna budują domy - jedne po to, aby w nich mieszkać, inne by w nich pracować, handlować, uczyć się i bawić... Od zawsze też budowano górujące nad otoczeniem domy przeznaczone na modlitwę nazywane kościołami, świątyniami. Są to miejsca i obiekty sakralne, poświęcone, aby w nich oddawać cześć i uwielbienie Prawdziwemu Bogu. W nich człowiek spotyka się ze swoim Stwórcą, świętym Bogiem, gdy się modli, uczestniczy we Mszy Świętej, przyjmuje Sakramenty święte, słucha Pisma Świętego.

Gdy dowiadujemy się, że ktoś okradł kościół lub w inny sposób dokonał profanacji, to oburzamy się, rozpala się tzw."święty gniew" i próbujemy w różny sposób zabezpieczyć przed złością i głupotą złego człowieka to, co dla nas jest święte.

Święty Paweł mówi: "Wy jesteście świątynią Bożą". Powinniśmy pamiętać, że Bóg pragnie zamieszkać w naszych sercach i chce, aby ta " świątynia" była czysta, piękna, pełna miłości. Człowiek jest świętą Bożą Świątynią, gdy wypełnia w swoim życiu wolę Bożą zawartą w Dekalogu i radach ewangelicznych, gdy ma serce czyste, którym miłuje przede wszystkim Pana Boga, a bliźnich jak samego siebie. Człowiek nie przestaje być Bożą Świątynią także wtedy, gdy popełnia grzechy. On sam wówczas tę Bożą Świątynię bezcześci, profanuje. Kiedy jednak odda swe serce Bogu i wolę swą podporządkuje prawu Bożemu, wtedy ustrzeże się grzechu i będzie rzeczywiście świątynią miłą Bogu.

Pan Jezus stawiał siebie za wzór i zachęcał apostołów oraz wszystkich słuchaczy, aby go naśladowali. Powiedział: "Uczcie się od mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych" (Mt 11,29). Uczył też, jakie warunki muszą spełniać ci, którzy chcą Go naśladować. Rzekł do swoich uczniów: "Jeśli kto chce pójść za Mną niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Mt 16, 24). Zaprzeć się samego siebie to po prostu podporządkować swoją wolną wolę - woli Bożej. Tak uczynił Pan Jezus w Ogrójcu, gdy się modlił, aby Bóg Ojciec oddalił od Niego ten kielich goryczy: "Jednak nie Moja wola, lecz Twoja niech się stanie" (Łk 22, 42). Gdy człowiek podporządkuje swoją wolę Bogu, to będzie czynił wszystko to, co jest Jemu miłe. Będzie to również pożyteczne dla człowieka, dla jego duszy. Utrata dóbr doczesnych, a nawet życia może okazać się dla człowieka bardziej pożyteczna, niż zachowanie ich za wszelką ceną, "cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?" (Mt 16, 26).

Bp M. Włodzimierz Jaworski ("Mariawita" 10-12/2004)

O Kościele chwalebnym, cierpiącym i pielgrzymującym


Pierwszego listopada obchodziliśmy Uroczystość Wszystkich Świętych, a drugiego listopada Dzień Zaduszny poświęcony modlitwom za dusze tych, którzy odeszli do wieczności. Uroczystość Wszystkich Świętych , należy niewątpliwie do radosnych Świąt roku kościelnego. Ta uroczystość kieruje myśli nasze ku górze, ku niebu, ku tym wszystkim, którzy odeszli z tego świata i cieszą się szczęściem wiekuistym w niebie.

Już od pierwszych wieków swego istnienia Kościół chrześcijański czcił tych, którzy w sposób pełny oddali się Bogu, żyjąc sumiennie według Jego przykazań i rad ewangelicznych. Pierwszymi świętymi, których Kościół otaczał czcią byli męczennicy, a więc ci, którzy oddali swe życie w sposób męczeński za wiarę i naukę Jezusa Chrystusa. Dzieje Apostolskie mówią nam o św. Szczepanie jako o pierwszym świadomym męczenniku za wiarę w Chrystusa. Wcześniej śmierć męczeńską poniosły na skutek rozkazu Heroda dzieci z okolic Betlejemu, niewinne i nieświadome tego dlaczego ponoszą śmierć. Tego króla nazywamy mordercą dzieci. Ma on niestety - jak pokazuje historia - swoich niechlubnych naśladowców.

W ciągu wieków istnienia Kościoła rosła liczba świętych męczenników i wyznawców. Wielu świętych jest znanych z imienia. Świętych znanych wspominamy w poszczególne dni w ciągu całego roku. Święty Jan Apostoł w Objawieniu widział nieprzeliczoną rzeszę zbawionych, a więc świętych. Stąd Kościół wprowadził praktykę uczczenia, w dniu 1 listopada, wszystkich świętych, a więc także tych, którzy z imienia nie są znani, a którzy są na pewno w niebie wraz z aniołami.

Dusze, które przebywają w niebie, cieszą się pełnią szczęścia i radości. Ich szczęście wypływa z faktu przebywania w pobliżu Boga i oglądania Boga twarzą w twarz. Bóg jest dla nich źródłem ich szczęścia i radości. Dusze w niebie doskonale poznają Pana Boga i Jego wolę. My teraz na ziemi - jak powiada św. Paweł - "widzimy niejasno, jakby w zwierciadle, kiedyś ujrzymy twarzą w twarz. Teraz poznaję cząstkowo, ale kiedyś poznam tak, jak zostałem poznany" (1 Kor 13,12).

Do świętości Pan Jezus wzywa wszystkich swoich wyznawców, gdy mówi "Bądźcie więc doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec w niebie" (Mt 5, 48).

W Ewangelii św. Mateusza w 5 rozdziale Pan Jezus wygłasza błogosławieństwa, dla ubogich w duchu, cichych, płaczących, łaknących i pragnących sprawiedliwości, miłosiernych, czystego serca, czyniących pokój, cierpiących prześladowanie dla sprawiedliwości i radujących się z faktu, że są prześladowani ze względu na Chrystusa. To jest jakby program życia i działania nakreślony przez Pana Jezusa apostołom i wszystkim chrześcijanom. Starajmy się o to, aby choć jedno z błogosławieństw Pana Jezusa mogło i nas dotyczyć, a liczba świętych jeszcze bardziej wzrośnie.

Święta Maria Franciszka mówiła, że świętość nie polega na czynieniu wielkich heroicznych czynów, lecz na naśladowaniu Chrystusa i wiernym pełnieniu Woli Bożej przez sumienne, zgodne z przykazaniami i Ewangelią, wypełnianie codziennych obowiązków swego stanu. Świętymi są nie tylko ci, którzy zamknięci w murach klasztornych wiedli życie w odosobnieniu, ale także i ci, którzy będąc w świecie wiedli zwykłe życie rodzinne i zawodowe. Apostołowie wszystkich pierwszych chrześcijan nazywali świętymi. Czy my dzisiaj obserwując świat chrześcijański i życie chrześcijan, ze spokojnym sumieniem moglibyśmy wszystkich chrześcijan nazwać świętymi? Myślę, że nie. Starajmy się o to, byśmy i my należeli do grona świętych. A teraz cieszmy się z tej uroczystości i nie zapominajmy o modlitwie za naszych zmarłych.

Ludzie wierzący w Chrystusa żyjący na tej ziemi stanowią Kościół pielgrzymujący - dawniej się mówiło wojujący z grzechem, szatanem. Dusze znajdujące się w niebie stanowią Kościół chwalebny. Dusze zaś będące w czyśćcu stanowią Kościół cierpiący. Modląc się za dusze zmarłych skracamy ich karę doczesną i pomagamy im przejść do wiecznej szczęśliwości. Dusze zbawionych, świętych wstawiają się natomiast za nami do Boga, upraszając nam Jego błogosławieństwo i potrzebne nam łaski. W rzeczywistości Kościoła realizuje się to, co wyznajemy w Składzie Apostolskim: "Wierzę w świętych obcowanie".

W tym szczególnym czasie skłaniającym do refleksji, do zadumy nad życiem ludzkim, pamiętajmy o tej prawdzie, że "Wszyscy musimy stawić się przed trybunałem Chrystusa, aby każdy odebrał to, co będąc w ciele zdziałał - dobro lub zło" (2 Kor 5,10).

Bp M. Włodzimierz Jaworski ("Mariawita" 10-12/2004)

NIEPOKALANA


Przez obchodzenie 8 grudnia święta Niepokalanego poczęcia N.M.P. Kościół wyraża wiarę, że Maryja - wybrana przez Boga na Matkę Syna Bożego Jezusa Chrystusa - urodziła się, jako jedyna z ludzi, bez zmazy grzechu pierworodnego.

Święto Niepokalanego Poczęcia Bogurodzicy na Wschodzie było obchodzone już w VIII wieku. Stamtąd przed XI wiekiem zostało zaszczepione w Anglii i Irlandii. Około roku 1330 dwór papieski w Awinionie zaczyna je obchodzić jako uroczystość. Jednakże w całym Kościele Zachodnim rozprzestrzeniło się dopiero dzięki papieżowi Sykstusowi IV, który w 1476 bullą Prae Excelsa zatwierdza dzień 8 grudnia jako święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Papież Klemens XI (+1721) uroczystość tą podnosi do rangi świąt nakazanych. Orzeczenie dogmatyczne o Niepokalanym Poczęciu Bogurodzicy następuje za pontyfikatu Piusa IX, 8 grudnia 1854 roku (bulla Innefabilis Deus).1/

Jeśli chodzi o rozwój kultu w Polsce należy wspomnieć tradycję obchodzenia tego święta wraz z oktawą w Archidiecezji Gnieźnieńskiej (1510), dużą popularność Godzinek o Niepokalanym Poczęciu, autorstwa ks. J. Wujka (+1597), czy istnieniu wielu pieśni maryjnych mówiących o tym przymiocie Matki Bożej. Na uwagę zasługują również objawienia dane świętym Pańskim, w których mowa o Niepokalanym Poczęciu Przeczystej Dziewicy. Takie objawienia otrzymała św. Katarzyna Laboure (1830) w Lourdes, troje pastuszków w Fatimie (1917), św. Marii Franciszka Kozłowska (1893 - 1918). Wielkimi czcicielami Niepokalanego Poczęcia byli m.in. św. Alfons Liguori, patron dany przez Objawienia mariawitom, a także św. Ludwik de Montfort.

Dotychczas w kulcie Niepokalanej skupiano się na kontemplacji tego przymiotu Maryi. Doktorowie Kościoła Świętego mówią o Niej, iż jest świętsza od świętych, czystsza od aniołów i chwalebniejsza od wszelkiego stworzenia. Jest dla nich uosobieniem piękna i czystości, zaś Jej niewinność jest trudna do objęcia ludzkim rozumem.2/ Objawienia Dzieła Wielkiego Miłosierdzia ukazują nowe jakości w kulcie Niepokalanego Poczęcia Maryi. W tekście Objawień padają wyraźne stwierdzenia dotyczące poruszanego przymiotu Maryi: jest Ona Niepokalana i Najświętsza (Dz.M., s. 12). Bóg wyraźnie mówi, że to było największą łaską Bogurodzicy. Jest to nie tyle stwierdzenie dogmatyzujące, ile podanie faktu, co do którego, zarówno św. Maria Franciszka, jak i pierwsi Ojcowie Mariawici, nie mieli żadnej wątpliwości. Sama Matka Założycielka była w szczególny sposób powołana do naśladowania niepokalanego życia Bogurodzicy. Bóg bardzo jasno nakreślił drogę duchowego rozwoju Mateczki, mówiąc: ty naśladować będziesz najbliżej Najświętszą Pannę.

"Maryjność" Objawień nie ogranicza się tylko do osoby Mateczki czy uczestników Dzieła Wielkiego Miłosierdzia. Objawienia naszej Matki Założycielki nie były skierowane tylko do poszczególnych osób, czy lokalnej społeczności, ale do całego świata. "Przemówił Pan - pisze Mateczka - I teraz odnowienie świata jest w ręku Maryi, a imię Jej ogarnie cały świat" (Dz.M. s.16).

Objawienia św. Marii Franciszki wskazują, że jedynym ratunkiem dla ginącego świata jest cześć Przenajświętszego Sakramentu. Nie chodzi tu bynajmniej o dewocję rozważaną w kategoriach ilościowych, ale o podniesienie jakości życia duchowego, aby wszystka ziemia adorowała i błagała swego Stworzyciela. Objawienia postulują rozwijanie mistyki dostępnej rozumowi, to znaczy uprawianej w świecie i dostosowanej do ducha czasów, w jakich znalazła się ludzkość. Stąd też odnowienie świata, który zaczął oddawać cześć materii, ma dokonać się poprzez przyjęcie przez ludzkość duchowości Maryi. Z resztą w teologii mistycznej przyjąć czyjeś "imię" lub czyjąś "nazwę" oznacza utożsamić się z osobą, której imię się przyjmuje. Dziś w przełomowych czasach, w czasach ostatecznych odchodzącej epoki, Bóg w Dziele Swojego Miłosierdzia zwraca się nie do rajskich, ani do klasztornych wybrańców, ale do całej ludzkości, abyśmy pozostając wśród codzienności chcieli w pełni Jemu zaufać. Tak, jak zaufała Niepokalana Maryja - bezgranicznie pokładając nadzieję w Słowie Bożym oraz doskonale pełniąc Wolę Bożą. Nie tylko ją przyjmując ale nade wszystko widząc w niej najwyższe swoje szczęście.

W tym kontekście słowa Lekcji ze Mszy św. o Niepokalanym Poczęciu NMP - kto mnie znajdzie, znajdzie żywot i wyczerpnie zbawienie od Pana nabierają szczególnego znaczenia. Odnaleźć Maryję znaczy świadomie stać się mariawitą, czyli przyjąć Jej Imię. Znaczy również podążać ścieżką, którą Ona wskazuje. Maryja pragnie przede wszystkim czystych serc ludzkich wolnych od grzechów, ażeby wszyscy wierzący w Chrystusa, doszli do Niego przygotowani na Gody Barankowe.

Tomasz Mames ("Mariawita" 10-12/2004)

Przypisy:
1/ Ks. W. Zaleski, Rok kościelny. Święta Pańskie, Matki Bożej, Apostołów, Świętych i Błogosławionych Polskich oraz dni okolicznościowe, Warszawa 1989, s. 28 - 36; bp. M. Rode, Mała Encyklopedia Teologiczna, tom II, Warszawa 1989, s. 177; ks. J. Wierusz - Kowalski, Liturgika, Warszawa 1956, s. 259 - 261.
2/ Żywoty Świętych Pańskich, o. O. Bitschnau (oprac.), Mikołów 1894, s. 1088 - 1091.


PISZĄ O MARIAWITACH


I. W 2004 r. pojawił się nowy "ekspert" od spraw mariawickich. Zwie się Tomasz P. Terlikowski i pisał o ruchu mariawickim na łamach "Nowego Państwa" nr 5 z 2004 r. str. 37-39 i w "Życiu", dzienniku wydawanym w Warszawie, z dnia 5.X.2004 r. Autor próbuje w swych wywodach zachować swego rodzaju obiektywizm, a cytatami z rzekomych wypowiedzi m.in. biskupów mariawickich, usiłuje prezentowanym tezom nadawać cechy rzetelności.

Waga tych cytatów jest niewielka, ponieważ T. Terlikowski enigmatycznie odwołuje się do źródeł nie uściślając ich. Jeszcze gorzej to wygląda, gdy autor odwołuje się do kazań ("...grzmiał w kazaniach...") nie pisząc, gdzie i kiedy, i skąd ma tę informację. Wątpię, aby autor sam bywał na kazaniach (mariawici nie głoszą kazań, a nauki - to jest merytoryczna różnica) i nie wiem skąd o nich czerpał wiedzę. Miniaturowych urządzeń nagrywających wtedy nie było, a proces nagrywania też był drogi. To nie były czasy, w których Rywin przyszedł do Michnika. Dlatego niezorientowany czytelnik może uznać, że wszystko, co Terlikowski pisze, jest prawdą. Przykro mi, że podważam wiedzę autora, ale w obu artykułach jest wiele nieprawdy i zmyśleń. Przypatrzmy się bliżej niektórym twierdzeniom zawartym w powołanych artykułach.

Artykuł w "Nowym państwie" zatytułowany "Reformy słowiańskiego papieża" sygnalizowany jest informacją o wielożeństwie praktykowanym u mariawitów. Tezę o tym wielożeństwie autor powtarza w powołanym wyżej artykule zamieszczonym w "Życiu". Wielożeństwo, to innymi słowy bigamia, która jest ścigana sądownie z oskarżenia publicznego. Duchowni mariawiccy mieli przed II wojną światową uprawnienia urzędników stanu cywilnego (prowadzili parafialne księgi stanu cywilnego uznane przez państwo).

Nigdzie nie można spotkać informacji, że mariawici byli ścigani za wielożeństwo, a także żadnemu z duchownych mariawickich nie odebrano uprawnień urzędnika stanu cywilnego z powodu tolerowania, lub praktykowania bigamii. Gdyby duchowny mariawicki sankcjonował wielożeństwo, spotkałyby go konsekwencje karne i administracyjne (wiezienie i cofnięcie praw urzędnika stanu cywilnego). Mam wrażenie, że T. Terlikowski zbyt dużo czytał bezkrytycznie antymariawickich polemik wywodzących się duchowo z określonych kół.

Poza tym autor tej tezy ma trudności z terminologią prawniczą. Myślącego czytelnika poraża twierdzenie Terlikowskiego w sprawie domniemanego wielożeństwa wśród mariawitów, że "niewiele wiadomo o tym zjawisku, jednak jest niemal pewne, że sam arcybiskup i jego bliscy współpracownicy mieli kilka stałych żon".

Okazuje się, że Terlikowski ma też trudności z logiką. Jeśli niewiele wiadomo, to jak może być niemal pewne? Moja znajoma, starsza pani, mawiała "nieraz zawsze" i to powiedzenie pasuje do twierdzeń Terlikowskiego. W "Życiu" Terlikowski uzupełnia swe wywody na temat wielożeństwa informacją, że abp Kowalski był oskarżony o wykorzystywanie seksualne nieletnich. Autor zapomniał dodać, może nie chciał napisać, że ten zarzut upadł w postępowaniu kasacyjnym przed Sądem Najwyższym. Inicjatorzy procesu o nadużycia seksualne (m.in. Akcja Katolicka w Warszawie i hierarchia rzymska) już tego zrzutu sądownie nie podjęli na nowo. Pewne jest jedno, że wiedza autora tych artykułów charakteryzuje się tzw. "szumem informacyjnym".

Nieprawdą jest, że mariawici - jak chce tego autor - wprowadzili szczególny kult Matki Boskiej. Mariawici mają odwoływać się do pomocy Maryi, a to nie to samo, co szczególny kult. Ks. Jan Kowalski, nie przyjął bezpośrednio po otrzymaniu sakry biskupiej tytułu arcybiskupa, tytuł ten przyjął około 20 lat później. Chronologia konieczna jest nawet w publicystyce. Kłamstwem i chyba wymysłem autora jest, że na tabernakulum w Płocku wykuto sceny z życia Mateczki. T. Terlikowski ma - jak z tego widać - dużą fantazję. Widzi wiecej, niż jest w rzeczywistości.

Poraziła mnie jednak inna teza prezentowana przez Terlikowskiego w "Życiu". Z tezy tej wynika, że wszystkie "nieszczęścia, które dotknęły mariawitów - według twierdzeń Terlikowskiego - były wynikiem odejścia mariawitów od łączności z papieżem". Historia (dawna i najnowsza) mówią, że jedność z papieżem nie chroni (duchownych też) przed błędami, a nawet grzechem. Mamy tego dowody ostatnio nawet w semper fidelis (zawsze wiernej) Polsce. Jeżeli Terlikowski z imienia wymienia mariawickich "grzeszników": bpa Kowalskiego i bpa Feldmana, to ja dla odmiany chciałbym zapytać, w jaki sposób wierność papieżowi uchroniła choćby bpa Śliwińskiego, abpa Poetza i ks.prałata Jankowskiego od określonych, grzesznych działań? I znowu teza Terlikowskiego załamuje się. Czyżby autor uważał swych czytelników za zupełnie nie myślących?!

II. Nie mogę stawiać zarzutów Adamowi Szostkiewiczowi (patrz - "Kościoły niezgody", Polityka nr 42 z dn. 16.X.2004 roku str. 34-35) w zakresie przekłamań co do oceny ruchu mariawickiego. Może tylko warto podnieść, że określenie "prosta szwaczka" zastosowane do inicjatorki ruchu mariawickiego s. F. Kozłowskiej nie jest właściwe. S. F. Kozłowska była osobą skromną, wykonywała proste czynności fizyczne nie uważając, że praca fizyczna przynosi ujmę.

Jednak należy pamiętać, że była to osoba posiadająca szkołę średnią (w naszym rozumieniu) i w tym kontekście określenie "prosta" nie jest przystające do rzeczywistości, ponieważ najczęściej tym terminem określamy ludzi niewykształconych. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie mam zamiaru z s. F. Kozłowskiej czynić osoby wywyższanej nad innych. Jej "prostota" miała charakter franciszkański i tego zaprzeczyć nie można. Jednak "prostota franciszkańska" nie równa się prostocie umysłowej.

Nie bardzo rozumiem tezę autora, że po zerwaniu mariawitów z Rzymem do "spraw wmieszali się adwokaci diabła" (str. 35), co miało skutkować carskim uznaniem mariawitów za oddzielną sektę wbrew opozycji polskich posłów w dumie carskiej. Twierdzenie to wydaje mi się pochodnym od tezy lansowanej z uporem, choć bezpodstawnie, że mariawici powstali przy poparciu carskim. Zechce autor przyjąć do wiadomości, że ukaz carski z 17.X.1906 r., który stanowił podstawę prawną uznania mariawitów, odnosił się w zasadzie do staroobrzędowców oraz grup wyznaniowych oderwanych od prawosławia.

Ukaz ten zalecał ministrowi spraw wewnętrznych unormowanie stanu prawnego grup wyznaniowych oderwanych od innych wyznań chrześcijańskich nieprawosławnych. Wobec braku tego unormowania przez carskie MSW, na podstawie w/w ukazu z 17.X.1906 r., legalizowano w Rosji carskiej grupy oderwane od Kościoła rzymskiego, jak i od kościołów ewangelickich. Przepisy carskie wydane dla mariawitów nie stanowiły przywilejów dla nich, a były tożsame z przepisami wydanymi dla staroobrzędowców lub grup ewangelickich. Może ci adwokaci diabła, przywołani przez autora, to leniwi urzędnicy carskiego MSW, którzy zaniedbali wydania stosownych przepisów i nie wykonali carskiego rozkazu?

Mimo, że zaliczam się do grupy ludzi wierzących, w interwencję diabła w biurokracji carskiej nie wierzę. Autora należy jednak pochwalić za obiektywizm i napisanie wzmianki o mariawityzmie bez założenia, że koniecznie trzeba udowodnić, że mariawici to bardzo źli ludzie. Autor przyjął zasadę obiektywizmu, która w odniesieniu do oceny ruchu mariawickiego jest stosowana rzadko.

III. T. Terlikowski w "Życiu" i A. Szostkiewicz w "Polityce" prowadzą swe rozważania o różnych ruchach w Kościele rzymskim na tle ostatnio wynikłej w Gdańsku afery z prałatem Jankowskim. Przyjęcie takiego założenia jest błędem merytorycznym. Ruchy: mariawicki, starokatolicyzm, ruch zainicjowany przez ks. Hodura w USA, czy sprawa abpa Lefebvrea to są wydarzenia nieporównywalne z "buntem" ks. Jankowskiego. U źródeł wspomnianych wyżej ruchów legł sprzeciw wobec nauk i praktyk rzymskich.

Za protestem antyrzymskim w wydaniu starokatolickim, mariawickim, polskokatolickim, lefebvrowskim opowiedziały się społeczności ludzkie. Sprzeciw ten miał merytoryczne uzasadnienie, a nadto był protestem ludzi widzących zło w Kościele rzymskim. Sprawa ks. Jankowskiego to sprawa indywidualna, bez szerszych konsekwencji, a ponadto nie jest to sprawa ideologiczna, a mająca podłoże merkantylno-moralne.

Także błędem jest stawianie w jednym szeregu znanego niezależnego teologa, który zerwał z Rzymem - ks. prof. Hansa Kunga - z ks. Jankowskim. To są postaci nieporównywalne, a powody dla których księża ci sprzeciwili się władzy kościelnej są diametralnie różne. Postawienie ks. Jankowskiego obok ks. prof. H. Kunga, to błąd merytoryczny o wadze nieprównywalnej. Problemów tak różnych od siebie porównywać nie można. To jest podstawowy błąd logiczny. Ponadto jeżeli sprawa ks. Kunga ma odniesienia co najmniej ogólnoeuropejskie, to sprawa ks. Jankowskiego ma znaczenie prowincjonalne. Jeżli ks. Kung na rzymskie potępienie zasłużył z powodów intelektualnych, to ks. Jankowski (mimo posiadanych tytułów i aspiracji ziemskich) naraził się na kary kościelne z powodów mało zaszczytnych. Co tu więc można porównywać?!

A. Starczewski ("Mariawita" 10-12/2004)

POCHYLAJĄC SIĘ NAD HISTORIĄ


Lektura książki Symchy Gutermana1/ "Kartki z pożogi" poraża czytelnika. Mimo upływu ponad pół wieku od wydarzeń w książce tej opisanych, nie można spokojnie czytać relacji ludzi uczestniczących w tragicznych wydarzeniach II wojny światowej. Szczególnie, że ci bezbronni ludzie byli skazani na poniewierkę, upokorzenia i śmierć.

Wydawać by się mogło, że tak wiele w minionych latach napisano o tragedii, która dotknęła ludzkość w latach 1939-1945 i że trudno wydobyć na światło dzienne nowe okoliczności. Lektura wspomnianej książki dowodzi, że tak dużo spraw z tego okresu jest jeszcze nie wyjaśnionych i każda nowa publikacja może uzupełnić naszą wiedzę w tym zakresie. Co więcej, książka ta przez fakt napisania jej przez osoby (ojca - Symchę Gutermana i syna -Jakuba Gutermana), które przeżyły prześladowania, jest jeszcze jednym dowodem podważającym próby wybielenia po latach hitlerowskiego bestialstwa.

Przywołana wyżej książka w przeważającej mierze dotyczy prześladowania Żydów na terenach podbitej przez hitlerowców Polski. Uściślić należy, że opisuje los Żydów płockich, co ma także odrębną wartość poznawczą. Płock i okolice po 1939 roku włączone były do Rzeszy i ludność miejscowa zamieszkująca te tereny była skazana na eksterminację, która w swej najłagodniejszej formie polegała na wysiedleniu z ojcowizny. Dla miejscowych Żydów oprawcy niemieccy zgotowali bardziej srogi los. Po okresie wielkich prześladowań mieli ulec zagładzie fizycznej i w większości zagłada ta nastąpiła. Od śmierci uratowały się jednostki, bardzo często zawdzięczające życie pomocy Polaków.

Sądzę, że książka będzie pouczająca nie tylko dla mieszkańców Płocka i okolic. Ważna powinna być i dla reszty naszego społeczeństwa, aby stanowić wzór i przestrogę dla ludzi. Bezwzględnie wzorem do naśladowania w życiu będą humanitarne zachowania Polaków wobec tragedii Żydów polskich. Jednak przestrogę niech stanowią te wszystkie przypadki, w których Polacy nie wykazali miłości bliźniego wobec prześladowanych braci-Żydów. Takie przypadki w książce tej też są opisane ku pamięci i przestrodze.

Zdziwienie budziło odnotowywane w innych źródłach i budzą przy lekturze omawianej książki postawy antyżydowskie niewielkiej grupy Polaków, którzy musieli zdawać sobie sprawę, że w przypadku dalszego trwania wojny byli następnym - po Żydach - narodem do eksterminacji. Rodzą się w tym momencie pytania - czyżby antyżydowska grupa społeczeństwa była aż tak naiwna w swej ocenie skutków wojny?! Czy zabrakło tej grupie Polaków instynktu samozachowawczego?! Gdzie podziała się wpajana zwykle od dzieciństwa chrześcijańska miłość do bliźniego?!

Dużo po zakończeniu II wojny pisano o udzielaniu przez Polaków pomocy Żydom w czasie okupacji. W grupie pomagającej Żydom wymieniano m.in. grupy społeczne, partie polityczne, członków wyznań w Polsce działających. Jednak dopiero po raz drugi w literaturze wskazano na mariawitów pomagających Żydom. W obu przypadkach były to głosy pochodzące głównie ze środowisk żydowskich, lub bazujące na opiniach żydowskich. Smutne, że zapomniano w opracowanich dokonywanych w Polsce o mariawitach. W tym miejscu chce się sparafrazować tezę pisarza Hulki-Laskowskiego, że mariawitów można tylko lżyć! Książka S. Gutermana lukę tę wypełnia w pewnym stopniu.

Prawie 40 lat minęło od ukazania się innej książki2/, w której po raz pierwszy wskazano na mariawitów, jako niosących pomoc Żydom w czasie okupacji niemieckiej. Oto Feliks Mantel z Argentyny napisał, że dzięki mariawitom uratowała się w Polsce jego matka - Karolina Mantolowa, zmarła później w Londynie3/. Informację tę rozwija Ferdynand Pilch4/ wyjaśniając, że dzięki działaniom duchownych mariawickich: bpa M. Franciszka Rostworowskiego z Wiśniewa i kapł. M. Szczepana Zasadzińskiego z Żeliszewa akcja przewiezienia p. Mantolwej do Żeliszewa, a potem do Wiśniewa powiodła się i p. Mantlowa przebywała w Wiśniewie do wiosny 1946 r.

Tak na marginesie można przypomnieć starszym mieszkańcom wiśniewskim, pamiętającym jeszcze czasy okupacji, starszą, szczupłą, ubraną na czarno panią, przedstawianą jako p. Kowalska. To była Karolina Mantlowa. W domu parafialnym w Wiśniewie w czasie okupacji przechowywano także chłopca narodowości żydowskiej, który dopiero po 1947 r. dołączył do grupy swych współbraci.

Nie zadbali mariawici także o podanie do publicznej wiadomości, że gdy Żydów zamieszkałych w Kałuszynie dotknęło widmo głodu, ale mogli jeszcze poruszać się po okolicy, kilka razy mieszkańcy domu parafialnego dożywiali ich wywożąc w pole w stronę Kałuszyna (pod tzw. Kopczankę) żywność. To były wyjazdy pod pretekstem prac polowych. Także tych kałuszyńskich Żydów od ataków przeprowadzanych przez "szmalcowników" (ludzi współpracujących z okupantem w tropieniu Żydów) dwukrotnie ratowali dwaj duchowni mariawiccy obecni przy takim zdarzeniu.

Wróćmy do książki Symchy Gutermana. Był to m.in. technicznie uzdolniony człowiek i z jego pomocy korzystały siostry mariawitki prowadzące w Płocku warsztaty usługowe. Należy w tym miejscu podnieść, że w omawianej książce podano niezmiernie pochlebną opinię o siostrach mariawitkach podkreślając tolerancję, którą praktykowały w prowadzonej przez siebie szkole podstawowej w Płocku. Szkoła ta nie tylko charakteryzowała się wysokim poziomem nauczania, ale i z powodu wspomnianej tolerancji i niskich opłat była popularna wśród ludzi biednych i należących do innych, niż rzymskokatolickie, wyznań5/.

Symcha Guterman w rozdzieleniu z rodziną przeżył dużą część okupacji w Warszawie znajdując zatrudnienie w warsztatach usługowych działających przy warszawskiej parafii mariawickiej. Inicjatywa w tym zakresie wyszła od sióstr mariawickich, które znając S. Gutermana z Płocka, zaproponowały mu to zatrudnienie. Śmierć S. Gutermana w powstaniu warszawskim w szeregach AK, to już odrębny temat. Jego syna - Jakuba Gutermana - w czasach okupacji kilkuletnie dziecko - uratowały siostry mariawitki przechowując go w domach klasztornych, czy w domach parafian na wsi. Następnie razem z synem przechowywała się do wejścia armii rosyjskiej w 1945 r. matka - Ewa Guterman.

Jakub Guterman zapamiętał ten okres za pośrednictwem umysłu i oczu małego dziecka. W ocenie działań sióstr mariawitek w stosunku do niego zachował ciepłe wspomnienia i swoistą wdzięczność nawet do tych chwil, gdy jako dziecko żydowskie mieszkać musiał w pokoju z krzyżem, nosić na szyi medalik i uczestniczyć w obrzędach kościelnych. Obiektywnie i bez uprzedzeń relacjonuje rozmowę z siostrą zakonną mariawitką, która powodowana chęcią uchronienia od groźby hitlerowskiej, namawiała (choć bez wywierania nacisku) Jakuba do przyjęcia chrztu.

Pamiętajmy jednak, że ukrywanie Żydów lub pomaganie im w tym czasie groziło śmiercią6/. Represja ta, w przypadku odkrycia przez Niemców faktu ukrywania Żydów czy to w Warszawie, Wiśniewie, czy innych miejscowościach dotykała wszystkich mieszkańców domów parafialnych, czy rolników - parafian ukrywających J.Gutermana. Ludzi zagrożonych w tej sytuacji było wielu.

III. W tym miejscu pragnę Czytelnikom przybliżyć inny, związany w pewnym stopniu z mariawityzmem, przykład pomocy Żydom w czasie okupacji. Oto młody Konrad Rudnicki, wraz ze swa matką Marią Rudnicką działaczką PPS sprzed I wojny światowej, w Piotrkowie Trybunalskim ochraniał przez okupację kilku Żydów z tym, że zachowała się relacja o ochronie rodziny Weintraubów. W tym czasie K. Rudnicki nie był związany z ruchem mariawickim. Odbierał jednak tytuł "Sprawiedliwy wśród narodów świata" oraz medal Jad Vashem już jako kapłan mariawicki w styczniu 1996 r., co zadokumentował w swym przemówieniu na uroczystości wręczania opisanego wyróżnienia7/.

Na zakończenie pragnę od siebie przedstawić dwie sprawy związane w pewnym stopniu z omawianą ksiażką S. Gutermana. Pisałem wyżej, że w książce tej zawarte są ciepłe oceny mariawitów i ich daleko posunięta tolerancja wobec Żydów. Uzupełnię tę ocenę ustną tradycją, która przetrwała w środowisku mariawickim.

W latach dwudziestych XX wieku ówczesny zwierzchnik Kościoła abp M. M. Kowalski z pomocą biskupów: M. J. Próchniewskiego i M. A. Gołębiowskiego tłumaczył Pismo święte na język polski. Przy tłumaczeniu Starego Testamentu abp M. M. Kowalski korzystał z konsultacji światłego dostojnika gminy żydowskiej w Płocku. Uczony ten bywał częstym gościem klasztoru mariawickiego i na podstawie treści zawartych w książce S. Gutermana można przypuszczać, że uczonym tym był rabin Mordechaj Dawid Ejdelberg8/.

Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku ówczesna Siostra Przełożona Zgromadzenia ss. Mariawitek s. M. Michaela Lipińska pokazywała mi list skierowany przez Żyda zamieszkałego w Izraelu do Zgromadzenia. Nadawca tego listu pytał o kontakty ze Zgromadzeniem pewnego Żyda płockiego. Nazwiska nie pamiętam. Siostra Przełożona pytała w tej sprawie kilka sióstr emerytek, które przed 1939 r. pracowały w warsztatach usługowych. Niestety, żadna nie pamiętała nazwiska, o które pytał izraelski nadawca listu. Gdy dziś kojarzę te fakty wydaje mi się, że nadawcą tego listu był właśnie Jakub Guterman, a pytanie dotyczyło jego ojca - Symchy Gutermana. Ale to tylko przypuszczenia.

dr Sławomir Gołębiowski ("Mariawita" 10-12/2004)

PRZYPISY:
1/ Symcha Guterman - Kartki z pożogi, wyd. Płockiego Towarzystwa Naukowego, Płock 2004 r., 184 strony
2/ Ten jest z ojczyzny mojej (Polacy z pomocą Żydom 1939-1945) opr. W. Bartoszewski i Z. Lewinówna, wyd. Znak, Kraków 1966 r.
3/ Tamże str. 270.
4/ Tamże str. 272
5/ S. Guterman, tamże str. 16.
6/ Tamże str. 24, 27-29.
7/ por. Nasz głos nr 2/16/z 1996 r str.6-7.
8/ S. Guterman - Tamże str. 36.