Mariawita nr 10-12/2013

Misterium Bożego Narodzenia

Radość z narodzenia Chrystusa była wielka. Oto aniołowie głoszą chwałę Bożą i pokój na ziemi, ponieważ przyszedł długo oczekiwany „Książe Pokoju” i „Bóg z nami” - Emmenuel, Jezus. Pasterze spieszą prędko do miasta Dawidowego, aby pokłonić się Królowi Królów. Trzej królowie, święci Kacper, Melchior i Baltazar, natchnieni słodkim pragnieniem oglądania Zbawcy, podążają do Betlejem. Jedynie Herod, zazdrosny o swoją władzę, nie chce słyszeć o narodzeniu Króla Izraela.

Chrystus przyszedł przed dwoma tysiącami lat na ziemię nie w wielkim pałacu, ale w ubogiej stajence. Dzisiaj przychodzi do mnie. Moje serce często nie jest pałacem, godnym Króla Niebieskiego, ale właśnie stajenką. Jakże była ono oziębłe na wołanie św. Jana Chrzciciela: „prostujcie ścieżki wasze”. Pomimo tego Jezus chce do mnie przyjść, właśnie do tej ubogiej stajenki. Woła: „przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążęni jesteście, a Ja was pokrzepię”. Jestem utrudzony moim pielgrzymowaniem, otoczony rzeczami światowymi i obciążony moimi grzechami. I do takiego serca chce przyjść Zbawiciel, aby je przemienić. Ubóstwo serca ubogacić Swoją obecnością Eucharystyczną. Ciemność oświecić blaskiem nowego zbawienia. Osłodzić miłością zaćmić. I osłonić mnie swoimi miłosiernymi ramionami.

Radość z narodzenia Chrystusa była wielka. Teraz On pragnie, aby radość z jego eucharystycznego przyjścia do mojego serca byłą równie pełną. Oto aniołowie głoszą chwałę Bożą i pokój dla mnie, ponieważ przyszedł długo oczekiwany „Książę Pokoju” i „Bóg z nami” - Emmenuel, Jezus. Wraz z pasterzami spieszą prędko do duchowego Betlejem, miasta chleba, by przyjąć Ciało i Krew Króla Królów. A wtedy i w moich żyłach płynie krew królewska i wraz z trzema świętymi Kacprem, Melchiorem i Baltazarem, natchniony słodkim pragnieniem oglądania Zbawcy, wyglądam Go aż przyjdzie w Swej chwale przy końcu czasów.

kapł. M. Daniel

Kalendarz mariawicki na 1913 rok (rocznik szósty)

W tym roku mija setna rocznica wydania szóstego książkowego „Kalendarza Mariawickiego”.

Jak już informowaliśmy przy okazji omawiania wcześniejszych publikacji, tak i ta została wydana przez Wydawnictwo o.o. Mariawitów w Drukarni Katolickiego Biskupa O.J.M.M. Kowalskiego w Łodzi przy ul. Franciszkańskiej 27.

Kalendarz na 1913 rok zaczyna się, jak poprzednie wydania, rozkładem Ewangelii na wszystkie niedziele i uroczystości 1913 r. Następnie jest spis dni galowych dworskich oraz znajduje się spis „Domu Cesarsko-Rosyjskiego” z uwzględnieniem domu cara Mikołaja II Aleksandrowicza. Po tym przedstawiony jest kalendarz właściwy, który uwzględnia kalendarz juliański i gregoriański. Podane są godziny wschodu i zachodu słońca, fazy księżyca, zmiany cyrkulacji powietrza. Przy każdym miesiącu jest wolna rubryka na notatki, a z boku są rady dla gospodarzy i ogrodników.

Kolejna część kalendarza rozpoczyna się wierszem „Chryste, o Chryste” autorstwa L. Rydla oraz przedstawia całostronicowe zdjęcie ołtarza w niesułkowskim kościele (Lipka). Pod kolejnym tytułem „Kościół Mariawitów rok 1912” przedstawione są ważne wydarzenia, jakie miały wtedy miejsce w naszym Kościele. Najważniejsza pracą w 1912 roku była niewątpliwie budowa naszej katedry w Płocku, rozpoczęta w 1911 roku (i trwająca nieustannie przez cały 1912 rok). W pracy przy budowie Świątyni i przylegających do niej gmachów bocznych, jak podają informacje udokumentowane zdjęciami, brało udział po sto lub więcej osób pracujących codziennie. Przyjeżdżali oni z różnych parafii i pracowali społecznie. Dzień pracy zaczynał się Mszą Świętą o godz. 5 i przyjęciem Komunii Świętej. Po pracy wszyscy szli na nabożeństwo wieczorne (majowe) lub wieczorne pacierze.

Mury były wzniesione jeszcze w 1911 roku, a więc w tym roku (1912) główną uwagę zwrócono na roboty ciesielskie. Przed zimą zdążono pokryć dachem wszystkie budynki, na kopule również położono pokrycie. Następnie rozpoczęto roboty sztukatorskie i ozdabiania wnętrz. Zakupiono także w płockich lasach rządowych drewno (drzewa ścięto zimą i zwieziono na plac budowy). Sprowadzono tartak i lokomobilę z mariawickiego zakładu stolarskiego w Zgierzu. Po paru miesiącach drewno porżnięto i ułożono stosami na placu budowy.

Słota jesienna i zima nie przerwała pracy przy budowie. Przygotowywano roboty ślusarskie, stolarskie, sztukatorskie, a nawet blacharskie, aby kontynuować dalsze prace wiosną. Oprócz budowy Świątyni w Płocku w 1912 roku prowadzono budowy kościołów w Grzmiącej, Woli Cyrusowej (te kościoły były prawie ukończone), w Warszawie na ul. Karolkowej we wnętrzu pobudowano filary, zrobiono sklepienie i okna, a przy ul. Szarej trwały prace nad wykończeniem wewnątrz. W Gniazdowie wykończono absydę, założono sklepienie żelazno-betonowe, zaczęto tynkować wewnątrz. W Starczy położono dach i pokryto blachą. W dalszym ciągu trwały budowy kościołów w Wólce Jeruzalskiej i Pogorzeli. Wykończono także domy parafialne w Felicjanowie, Strykowie, Dobrej, Wiśniewie i Żeliszewie. Otwarto też wiele szkół i ochronek, powstały także nowe piekarnie, np. w Zgierzu i Łodzi.

Bardzo ważnym wydarzeniem było zatwierdzenie nowych praw Kościoła mariawickiego przez Dumę i Radę Państwa. Pierwsze prawo rządowe regulujące życie naszego Kościoła wydane zostało w grudniu 1906 r. na zasadach § 87 zasadniczych praw państwa, w czasie kiedy Duma Państwowa jest nieczynna. Prawo to było tymczasowe i bardzo niedostateczne. Traktowało ono Kościół Mariawitów jako sektę, spisywanie aktów stanu cywilnego powierzało urzędowi świeckiemu, co sprawiło wiele kłopotów i nieścisłości. Wobec tego w marcu 1911 r. wniesiono do Dumy Państwowej nowy projekt praw mariawickich, w którym usunięto nazwę sekty, jako nieodpowiednią dla zrzeszenia religijnego mającego zupełną hierarchię duchową. Obowiązek prowadzenia metryk włożono na kapłanów mariawitów oraz projektowano przyznać mariawitom osoby sąd duchowny do spraw małżeńskich. Projekt ten przeszedł przez Dumę oraz Radę Państwa i został ostatecznie zatwierdzony przez Najjaśniejszego Pana w dniu 11 (24) marca 1912 r. Jedno tylko uczyniono zastrzeżenie, aby prawo małżeńskie było szczegółowo opracowywane, zyskało należne sankcje.

Odtąd Kościół mariawicki w państwie rosyjskim stanął na mocnej podstawie prawa, które mu pozwalało swobodnie się rozwijać. Ważnym także momentem w życiu Kościoła w 1912 roku było odprawienie przez wszystkie parafie Rekolekcji Wielkopostnych. Miały one szczególne zadanie, gdyż były wywołane wyjątkową potrzebą. Przez kilka lat Kościół nasz zajęty był pracą organizacyjną i zewnętrzną. Kapłani i lud byli oddani wytężonej pracy przy budowaniu kościołów, domów parafialnych i innych zabudowań oraz zakładaniem szkół, ochronek i instytucji oświatowych, kulturalnych i społecznych.

W dalszej części kalendarza zamieszczony jest artykuł: Luźne myśli o współczesnej kulturze”. Dużo miejsca poświęcone jest na artykuł z Życia Kościołów Starokatolickich – Holandii, Szwajcarii, Niemiec, Austrii oraz Kościołowi Polsko-Narodowemu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. W tym artykule przedstawione są dane Kościołów i ich organizacja oraz hierarchia kościelna.

Dalsza cześć poświęcona jest śmierci dr Jakuba van Thiela – Biskupa Haarlemu (patrz „Mariawita” 1-3/2013) i całostronicowe jego zdjęcie. Dużo miejsca poświęcono także artykułowi „Felicjanów”, poprzedzonego dużym zdjęciem Mateczki w pozycji siedzącej. W tekście tym opisany jest dawny dwór i folwark Myszewko-Małoszewo. Majątek ten (znany dzisiaj pod nazwą Felicjanów), zakupiony przez Mateczkę, obejmujący przeszło 36 włók ziemi, został rozparcelowany pomiędzy 73 rodziny mariawickie. Dawny dworek gruntownie odrestaurowano. Kapliczkę umieszczono po prawej stronie frontowej części domu. Reszta to pracownie i mieszkania dla sióstr mariawitek. Oprócz stale mieszkających tam sióstr, przyjeżdżały także siostry zakonne z różnych parafii na letni wypoczynek. Felicjanów jest często odwiedzany przez M. Franciszkę.

W Felicjanowie urządzono ścieżki i duży klomb – kwietnik, w środku którego wznosi się statua Matki Bożej Niepokalanie Poczętej. Wybudowano nowe dom, w których urządzono szkołę, ochronkę oraz kuchnię dla 130 dzieci. Znajduje się tu także staw z zieloną wyspą, grota z polnych kamieni, którą ozdabia figura św. Franciszka z Asyżu i ogród owocowo-warzywny. Prace te wykonał prawdziwy artysta ogrodnik – Antoni Marks, ojciec kapłana Edwarda M. Serafina Marksa, do pomocy przyznano mu kilku młodzieńców.

Przy porządkowaniu i urządzaniu ogrodu odkryto duże pokłady kamienia polnego, który posłużył do zbudowania parkanu i pod zabudowania gospodarcze. Naprzeciw ogrodu, przy drodze wiodącej do naszej parafii w Pepłowie, odkryto resztki gruzów dawnego kościółka. Według przekazów, nosił on wezwanie Świętego Bartłomieja. Wobec zwiększającej się liczby wyznawców w Felicjanowiepowstał projekt zbudowania kościoła pw. św. Bartłomieja Apostoła. Obiekt nie został jednak wzniesiony. Kolejny artykuł pt. „A Słowo stało się Ciałem” opisuje Zwiastowanie, Narodzenie Pana, udział pastuszków oraz przybycie trzech królów, którzy idą do groty, składają dary i klękają u stóp Dzieciątka Jezus. Artykuł „Powszechne budzenie się katolicyzmu” przedstawia rys historyczny Biskupa Rzymu oraz powstawanie Kościołów Starokatolickich w Europie Zachodniej, jak również innych Kościołów w państwie rosyjskim, Ameryce Północnej, Meksyku, na Cejlonie i Filipinach.

Jak w poprzednich kalendarzach, tak i w tym na końcu podane są dane statystyczne z uwzględnieniem parafii, kościołów, domów, instytucji oraz duchowieństwa. Kolejne kilka stron zajmują „Kościoły Staro-Katolickie”. Przedstawione są tu dane dotyczące duchowieństwa, w tym biskupów oraz parafii Holandii, Szwajcarii, Niemiec, Austrii i Kościoła Katolickiego Gallikańskiego Francji, a także Kościoła Polsko-Narodowego Ameryki.

Artykuł „Informacje” przekazuje wiadomości o pożywieniu, mieszkaniu, czyszczeniu tkanin, co jest ważne w życiu każdego człowieka oraz miary, wagi, informacje o kolei, poczcie i telegrafie. Znajdują się tu także informacje o zakładaniu Państwa Rosyjskiego, Królestwa Polskiego, ich administracji oraz statystyka Żydów na świecie i informacja o nawozach sztucznych.

Okładka frontowa jest koloru ceglastego (można spotkać też koloru szarego). Przedstawia kościół parafialny p.w. św. Franciszka z Asyżu w Łodzi z dużą grupą wiernych. Na okładce końcowej jest apel o prenumeracie i potrzebie czytania „Mariawity”, „Wiadomości Mariawickich” oraz spis artykułów drukowanych w tych czasopismach, kwota prenumeraty i adres redakcji. Cały kalendarz jest bogato ilustrowany. Tak jak i poprzednie, jest dla nas źródłem cennych informacji sprzed stu lat.

kapł. M. Mirosław Polkowski

Dowód - prawdziwa historia neurochirurga, który przekroczył granicę śmierci i odkrył niebo

Człowiek powinien poszukać tego, co jest, a nie tego co jego zdaniem powinno być.
Albert Einstein (1879-1955)

Pierwszego listopada obchodziliśmy dzień Wszystkich Świętych, a następnego Dzień Zaduszny. Odwiedzając groby naszych bliskich i modląc się za nich skłonni byliśmy do większych refleksji nad sensem życia i przemijania. Właściwie to od czasów Chrystusa, nie ma żadnych dowodów, aby ktoś powrócił z tamtego świata i zdał relację z tego co się tam dzieje. Teraz czyni to Eben Alexander szanowany neurochirurg wykładowca Harwardu, który przez szereg lat był sceptyczny wobec zagadnień wiary. Jako naukowiec ufał jedynie faktom. Pod wpływem dramatycznego wydarzenia przewartościował swoją wizję świata.

Wcześniej jako neurochirurg spotykając się z umierającymi pacjentami i ich rodzinami słyszał opowiadania, a nawet był świadkiem pewnych niewytłumaczalnych zdarzeń. Traktował je jako niewyjaśnione i nie zawracał sobie nimi głowy. Zaistniała jednak sytuacja, że zmuszony został do położenia się w szpitalu jako pacjent. Jego koledzy przeprowadzili wiele badań laboratoryjnych, które nie dały odpowiedzi na pytanie co pacjentowi dolega. Dopiero badanie termografią komputerową głowy wykazało obrzmienie i stan zapalny opon mózgowych. Samoistne zapalenie opon mózgowych związane jest najczęściej z upośledzeniem odporności u osób zakażonych wirusem HIV. Zapadnięcie na tę chorobę znanego doktora stało się co najmniej dziwne. Chory zaczął wydawać dziwne jęki i zawodzenia. Trwało to około dwóch godzin. Po tym chory odezwał się słowami „Boże pomóż mi”. Po tym zamilkł na tydzień.

Choroba rozwijała się w szybkim tempie. Chory dostał dożylnie silne antybiotyki i został umieszczony w izolatce. Jego szanse na przeżycie spadały. Funkcje życiowe organizmu osiągnęły minimum. Przez pewien czas znajdował się on między życiem a śmiercią. Przy życiu utrzymywała go aparatura, do której został podłączony. Pacjent znalazł się w zaświatach. Nie był świadomy że ma ciało. Język, uczucia, logika wszystko zniknęło. Nie miał poczucia czasu. Przynajmniej w takim sensie jak odczuwamy go na ziemi. Zniknęły wszystkie wspomnienia. Chory zdał sobie sprawę, że znajduje się w innym świecie. W pewnym momencie uświadomił sobie, że otaczają go jakieś obiekty przestrzenne przypominające korzenie, lub raczej naczynia krwionośne ogromnej wypełnionej błotem macicy. Wszystko to chory oglądał z dołu z pozycji kreta, lub dżdżownicy. Zdał sobie sprawę, że nie jest człowiekiem, ani nawet zwierzęciem, lecz jakąś wcześniejszą prymitywną formą istnienia. Może samotnym punktem świadomości w czerwonobrunatnym środowisku.

Im dłużej był zanurzony w błotnistej galarecie, tym bardziej się utożsamiał ze środowiskiem, które go otaczało. Z błota wychylały się karykaturalne zwierzęce twarze. Czasami słychać było głuchy ryk. Jednocześnie ogarnął go strach. Wtedy z ciemności wynurzyło się coś nowego. Było przeciwieństwem tego co go otaczało. Promieniowało zwiewnymi włóknami białozłocistego światła. Pojawiły się żywe dźwięki najbardziej misterne i najpiękniejsze jakie kiedykolwiek dały się usłyszeć. Wirujące źródło światła zbliżyło się do niego. W środku ukazał się otwór, przez który tam przebywający zaczął się piąć w górę. Znalazł się w najpiękniejszym świecie jaki sobie można wyobrazić. Okolica tonęła w bujnej soczystej zieleni. Znajdujący się tam leciał mijając pola, drzewa, strumienie i wodospady. Po drodze mijał szczęśliwych, roześmianych ludzi i bawiące się dzieci. W pewnym momencie zorientował się, że obok niego leci piękna dziewczyna. Razem dosiedli czegoś płaskiego o skomplikowanych wzorach. Okazało się to skrzydłem motyla. Obok znajdowało się miliony motyli. Dziewczyna otoczyła lecącego, pełną miłości opieką. Oznajmiła mu, że pokaże wiele różnych rzeczy. Wszystko to przekazywała bez słów.

Tymczasem lekarze walczyli o życie pacjenta. Okazało się, że chory był kilka miesięcy temu w Izraelu i uległ zakażeniu bakterią Klebsiella pneumoniae, która jest odporna na antybiotyki. Tymczasem bohater opowiadania znalazł się wśród chmur, wspaniałych puszystych, ostro kontrastujących z ciemnogranatowym niebem. Wyżej krążyły gromady przeźroczystych kul, jakieś istoty przypominające ptaki i anioły. Prezentowały wyższy stopień rozwoju. Z góry dochodziły dźwięki wielogłosowej pieśni.

Chory zorientował się, że znajduje się w bliskiej odległości Stwórcy. Zapamiętał związek z wszechwiedzącym, wszechmocnym i kochającym Bogiem. Miał wrażenie, że znalazł się w większym świecie. Zadawał pytania i otrzymywał odpowiedzi. Proces odbywał się bez słów. Byt miał głos ciepły. Rozumiał ludzi i miał ludzkie przymioty lecz w nieskończenie większym stopniu. Emanował cechami ludzkimi: współczuciem, serdecznością, nawet humorem i ironią. Pacjent dowiedział się, że istnieje wiele wszechświatów, a osią ich wszystkich jest miłość. W niezliczonych wszechświatach, występowało niezmierne bogactwo form życia. Związki przyczynowo skutkowe były inne jak na ziemi. Miejsce gdzie znajdował się bohater opowiadania nazywało się jądro, natomiast droga, którą do niego podążał to tunel. Domniema on, że pozwolono mu umrzeć głębiej i udać się dalej jak innym ludziom, którzy przeżyli własną śmierć. Dążenie ku wyższym światom to proces wymagający rozwiązania wszelkich więzów, które łączą nas z poziomem na, którym się znajdujemy. Pacjent pozbył się wszelkich więzów łączących z ziemią, wobec tego udało mu się udać wyżej, lub głębiej.

Przez cały czas chory miał wsparcie licznej rodziny jaką posiadał. Wobec zaistniałej sytuacji nadzieja na wyzdrowienie ciągle malała. Modlitwa o zdrowie jednak nie ustawała. W pewnej chwili chory znalazł się ponownie u wyjścia do tunelu i mógł do niego wejść. Wirująca melodia –przepustka do wyższych sfer była niesłyszalna. Bramy nieba zostały zamknięte, powodując żal u tego co je opuścił. Wtedy usłyszał modlitwę i rozpoznał najbliższe mu osoby. Wówczas mimo głębokiego smutku wstąpiła w niego ufność w dobre zakończenie podróży. Przebywający w siedmiodniowej śpiączce powoli się zbudził. Czuł się jak niemowlę, które dopiero się narodziło. Lekarz usunął rurkę intubacyjną. Chory zakrztusił się nabrał samodzielnie powietrza i powiedział „dziękuję”. Radość udzieliła się wszystkim obecnym: lekarzom, pielęgniarkom, a najbardziej członkom rodziny modlącej się przy łóżku chorego.

„Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: tak, jakby nic nie było cudem, lub tak jakby cudem było wszystko”. Albert Einstein (1879-1955).

Opisaną relację uwiarygodnia to, że zdaje ją znany neurochirurg, który zna lepiej jak przeciętny zjadacz chleba, anatomię i fizjologię mózgu. „Przeżycia doktora Ebena Alexandra, bliskie doświadczeniu śmierci, jest najbardziej zdumiewającym, o jakim słyszałem w czasie ponad czterdziestu lat moich badań nad tym zjawiskiem. To żywy dowód na istnienie życia po życiu”. Raymond A. Moody, autor książki „Życie po życiu”.

Tadeusz Zych

Książka Ebena Aleksandra, tłumaczył Rafał Śmietana, ZNAK litera nova, Kraków 2013

Spoglądał na krańce wszechświata


Fragmenty wspomnień o kapł. M. Pawle opublikowane w Tygodniku Powszechnym

Tak się złożyło, że wkrótce po moich studiach na KUL-u spotkaliśmy się we trzech w Krakowie: Konrad Rudnicki, w latach 70. już znany astronom, który przeniósł się z UW na UJ, matematyk z Wrocławia Andrzej Zięba i ja. Od razu zaprzyjaźniliśmy się, gdyż połączyło nas zainteresowanie kosmologią. Rudnicki zajmował się astronomią pozagalaktyczną, tzn. badał galaktyki znajdujące się poza Drogą Mleczną, a to właściwie już jest kosmologia obserwacyjna. Z kołei Zięba stosował metody matematyczne do kosmologii. Moje zainteresowania kosmologiczne także już wówczas były wyraźnie skrystalizowane.

Konrad był synem znanego przedwojennego komunisty Lucjana Rudnickiego, który w Polsce Ludowej był wziętym pisarzem (w szkole czytaliśmy jego książki jako lektury obowiązkowe) . Dla mnie było pewną atrakcją spotkać jego syna. Konrad był wychowany w lewicowej tradycji, ale dość wcześnie z nią zerwał. Poszukał sobie zupełnie innego światopoglądu. Po okresie sympatii do prawosławia, która zresztą została mu do końca życia, przyłączył się do Kościoła mariawickiego i przyjął tam świę- Spoglądał na krańce wszechświata Fragmenty wspomnień o kapł. M. Pawle opublikowane w Tygodniku Powszechnym cenia kapłańskie. Do końca życia podkreślał, że jest księdzem mariawickim. (...)

Swego czasu był w obserwatorium astronomicznym na Mount Palomar w Kalifornii przywiózł, stamtąd zestaw klisz. Przedstawiały one zdjęcia małego wycinka nieba mniej więcej wielkości tarczy księżyca w pełni (teleskop na Palomar fotografował ten sam fragment nieba przy długich czasach naświetlania). Wówczas, czyli w początku lat 70., był to najgłębszy przegląd galaktyk. Został on opracowany w Obserwatorium Krakowskim, które wtedy mieściło się jeszcze w Ogrodzie Botanicznym, w ten sposób, że przenoszono galaktyki z klisz na mapy ręcznie. Współpracownicy Rudnickiego żartowali, że mogą być problemy, czy dany punkcik na mapie to galaktyka, czy ślad pozostawiony przez... muchę. Konrad, celebrując swoje umiłowanie Krakowa, nazwał ten fragment nieba Polem Jagiellońskim i tak ono przeszło do literatury światowej. Katalog sporządzony przez Konrada nazwany został Katalogiem jagiellońskim i przez długie lata była to mapa (we fragmencie) najwcześniejszego obrazu Wszechświata.

Ks. Michał Heller

Mam jeszcze tyle do opowiedzenia…
– wspomnienie o bp. Marii Romanie Nowaku

Znaliśmy się z czasów, gdy był proboszczem w Żarnówce, gdzie przynajmniej raz w miesiącu zajeżdżałem, by skonfrontować wiedzę o mariawityzmie zdobytą pomiędzy odwiedzinami z Jego egzegezami, opiniami i opisami.

Już pierwsza wizyta zapowiadała dobrą współpracę. Oto, gdy zasiedliśmy za stołem w pokoju nieistniejącej już plebanii, wówczas jeszcze kapłan M. Roman, pomijając konwencjonalne formułki powitalne, przeszedł do istoty moich odwiedzin, pytając: „To co pan chce wiedzieć o mariawityzmie?” Oj, wówczas chciałem wiedzieć dużo, bardzo dużo. I to dzięki kapłanom M. Romanowi i M. Konradowi (ówczesnemu proboszczowi cegłowskiemu) zacząłem coś, co nazwałbym porównawczymi studiami nad mariawityzmem. Ten czas nauczył mnie ostrożności przy czytaniu literatury traktującej o jego przeszłości, bowiem często-gęsto okazywało się, że różne „rewelacje” o mariawityzmie, podawane przez tego czy innego autora jako pewnik, traciły na „blasku” w świetle wiedzy kpł. M. Romana. Dla mnie, początkującego historyka, był On znakomitym rozmówcą: cierpliwym, wyrozumiałym i - co najważniejsze - rzeczowym. Nie zdarzyło mi się, aby Jego opinie kłóciły się z tym, co (czasem po wielu latach) udało mi się ustalić.

Nasze relacje straciły na intensywności po opuszczeniu Żarnówki przez kpł. M. Romana, co nastąpiło wtedy, gdy otrzymał sakrę biskupią. Odległość robi swoje i dlatego widywaliśmy się głównie podczas oficjalnych uroczystości; świąt parafialnych (tzw. odpustów) albo w Świątyni, podczas obchodów świąt sierpniowych. Co prawda, nie było okazji do długich debat, ale zawsze zamienialiśmy kilka ciepłych zdań. Jakoś w połowie października 2013 r. pojechaliśmy z żoną do kpł. M. Stefana, do Radzyminka. Tuż po powitaniu usłyszeliśmy, że mamy zaproszenie do biskupa M. Romana rezydującego w nieodległym Raszewie. Ucieszyłem się. Dzień był ciepły, słoneczny. Brat Biskup powitał nas właściwym mu szerokim uśmiechem.

Stojąc obok mogiły kpł. M. Jana (Przyjemskiego), chyba siłą nawyku, a trochę bezwiednie, weszliśmy w tak miły memu sercu badacza rytm dysputy historycznej o mariawityzmie. W mieszkaniu, przy herbacie, kontynuowaliśmy rozmowę. Nie miałem możliwości notowania i starałem się jak najwięcej zapamiętać z opowieści Brata Biskupa. W jakiejś chwili padła propozycja: „To ja zapraszam was kochani tu, do Raszewa, na wiosnę, jak będzie cieplej i pogadamy sobie na luzie, jak dawniej. A mam jeszcze tyle do opowiedzenia.” Taka propozycja była więcej niż zachęcająca - szczególnie w kontekście nigdy dotąd nie słyszanej opowieści bp. M. Romana o rozterkach jednego z pierwszych Mariawitów, jakich ten doświadczał przy podjęciu decyzji „czy być wiernym Rzymowi, czy iść za Dziełem Bożym”. Usłyszawszy tę opowieść, dotyczącą bp. M. Jakuba (Próchniewskiego), poczułem ów tak dobrze mi znany dreszcz przebiegający po karku, który pojawia tylko wówczas, gdy trafiam na jakąś „perełkę”, czyli nieznany epizod z dziejów mariawityzmu. Wstępnie umówiliśmy się na kontakt w końcu lutego…

I nadszedł czas odjazdu. Pamiętam, że gdy wsiadaliśmy do auta bp M. Roman, stojąc na schodach raszewskiego kościoła, machał nam wysoko podniesioną ręką. Odpowiedzieliśmy tym samym gestem wysuwając ramiona przez otwarte okna. Gdy auto wjechało na główna ulicę kątem oka zobaczyłem, jak Brat Biskup nakreślił w powietrzu znak krzyża… Kilkanaście dni później okazało się, że owo błogosławieństwo było duchową kulminacją naszego ostatniego spotkania…

Wspomnienie o Bracie Biskupie Marii Romanie Nowaku zachowam w najbardziej osobistej, serdecznej części mojej pamięci…

Krzysztof Mazur