Mariawita nr 4-6/2005
- Wiara, że Bóg jest jeden, ale w trzech Osobach...
- Pójdźmy za Nim
- W obliczu śmierci papieża
- Mariawityzm 100 lat temu - część 9
Wiara, że Bóg jest jeden ale w trzech osobach jest fundamentem religii chrześcijańskiej
W liturgii Kościoła Starokatolickiego Mariawitów okres Wielkanocny trwa od Niedzieli Zmartwychwstania Pana Jezusa do Niedzieli Trójcy Przenajświętszej. W tym czasie Kościół kieruje swoje modlitwy i uwielbienie do poszczególnych Osób Boskich.
W Uroczystość Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia Pana Jezusa uwielbiana jest druga Osoba Trójcy Świętej tj. Syn Boży, który z miłości ku ludziom stał się Człowiekiem nie przestając być Bogiem. Pan Jezus jest więc Bogiem i Człowiekiem zarazem. Jako Bóg-Człowiek mógł zadośćuczynić, przez swoją mękę i śmierć na krzyżu, sprawiedliwości Bożej za grzechy ludzi i pojednać ich z Bogiem Ojcem. Triumf Chrystusa nad śmiercią i szatanem akcentowany jest w tekstach Pisma Świętego czytanych w Uroczystość Zmartwychwstania Pana Jezusa, modlitwach i pieśniach.
Święto Wniebowstąpienia Pana Jezusa obchodzone jest czterdziestego dnia po Zmartwychwstaniu i przypomina, że Chrystus Pan z Ciałem i Duszą wstąpił do nieba aby zasiąść po prawicy Boga Ojca. Uroczystość ta zwykle wypada w czwartek i nie jest przenoszona na niedzielę. Pismo Święte mówi, że przez 40 dni Pan Jezus po swoim zmartwychwstaniu ukazywał się apostołom i uczniom, a po tych dniach wstąpił do nieba w ich obecności.
Pięćdziesiątego dnia po Zmartwychwstaniu, zawsze w niedzielę, jest Uroczystość Zesłania Ducha Świętego, zwana Zielonymi Świątkami. Niedziela ta nazywana jest Niedzielą Pięćdziesiątnicy. Teksty Pisma Świętego przewidziane na tę Uroczystość mówią o zstąpieniu na Apostołów Ducha Świętego, tj. trzeciej Osoby Boskiej, w postaci ognistych języków i szumu wiatru, a także o rozpoczęciu głoszenia Ewangelii przez apostołów. Dzień Zesłania Ducha Świętego uważany jest za początek Kościoła chrześcijańskiego.
Kościół Starokatolicki Mariawitów przywiązuje wielką wagę do roli Ducha Świętego w rozwoju duchowym poszczególnych osób i społeczeństw. Wierzymy, że Duch Święty uświęca, zapala serca miłością i pobudza do dobrych czynów oraz sprawia, że Kościół Jezusa Chrystusa jest zawsze żywym organizmem i wciąż przypomina ludowi Bożemu naukę Zbawiciela o Królestwie Bożym. Dlatego prosimy o asystencję Ducha Świętego odmawiając po każdej Mszy Świętej Litanię i modlitwy, zalecone kapłanom w 1916 r. przez ówczesnego Zwierzchnika naszego Kościoła Bp. M. Michała Kowalskiego. W dniach od Wniebowstąpienia do Pięćdziesiątnicy odprawiana jest w kościołach Nowenna do Ducha Świętego, w której prosimy o dar mądrości, rozumu, rady, męstwa, umiejętności, pobożności i bojaźni Pańskiej.
Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego jest poświecona uczczeniu Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Wiara, że Bóg jest jeden ale w trzech osobach, podobnie jak wiara w Zmartwychwstanie Pana Jezusa jest fundamentem religii chrześcijańskiej. Jest to prawda objawiona, a nie zgłębiona rozumem ludzkim. Tę prawdę wiary przekazał nam przez apostołów Sam Jezus Chrystus, który nie jeden raz wymieniał osoby Trójcy Świętej. Pan Jezus odchodząc do Ojca polecił Apostołom, aby nauczali ludzi i udzielali chrztu w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego (Mt 28,19).
Naukę o Trójcy Świętej określono na Soborach Ekumenicznych- powszechnych w Nicei w 325 r. i w Efezie w 431 r. Św. Anastazy w swoim symbolu wiary zebrał główne prawdy dotyczące Trójcy Świętej i Osoby Chrystusa Pana oraz Dzieła Odkupienia. Tę wiarę w Trójcę Świętą nazwał katolicką - czyli powszechną i konieczną do zbawienia.
Mówiąc: Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu oraz gdy czynimy znak Krzyża św. wymawiając słowa: w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, wyznajemy wiarę, że Bóg jest jeden ale w trzech Osobach. Ta wiara odróżnia chrześcijan od wyznawców innych religii. Św. Maria Franciszka w zachwyceniu widziała Trójcę Świętą a widzenie to tak opisała:
"Dnia 15 grudnia miałam widzenie w duszy Trzech Osób Boskich w taki sposób: nagle uczułam zawieszenie zmysłów i wielki pokój wewnątrz; potem widziałam, że zstąpiła do mojej duszy Światłość, następnie Wielkość i Miłość. Najlepiej poznawałam Światłość, która ogarnęła całą moja duszę, a Wielkość i Miłość o ile odsłaniała Je Światłość; skoro się zlały w Jedno, w tej chwili widzenie z duszy znikło. Kiedy odzyskałam zmysły powiedział mi Pan Jezus, że ten sposób widzenia Boga nazywa się "Snem mistycznym." Następnego dnia miałam poznanie Trójcy Przenajświętszej przez oświecenie umysłu: "Wielkość, Światłość i Miłość to jest Jedno Trójca Przenajświętsza." Wpatrując się umysłem powtarzałam: "O Sancta Trinitas." I poznałam, że Wielkość- Bóg Ojciec przed wieki w poznaniu Siebie rodzi syna Światłość, Syn i Ojciec miłując się wydają Ducha Świętego - Miłość, a wszystko to jeden Bóg. "Wtedy zrozumiałam, że Bóg nie mógłby i nie może inaczej istnieć, tylko we trzech Osobach i nie byłby doskonale szczęśliwym, gdyby nie był w Trzech Osobach. Potem Pan Jezus rzekł: "Jam jest Światłość świata i nikt nie zna Ojca tylko przeze mnie.. poznałaś, że jest Bóg i że jest Jeden we Trzech Osobach, poznałaś, że Bóg jest Wielkością, Światłością i Miłością." (Dz.M. str. 34-35)
Bp M. Włodzimierz Jaworski (Mariawita 4-6/2005)
PÓJDŹMY ZA NIM
Znowu opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo westchnął i rzekł do niego: "Effatha", to znaczy: Otwórz się! Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. (Jezus) przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I pełni zdumienia mówili: "Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę" (Mk 7, 31-37).
Effatha - otwórz się!
Systematyczność w wypełnianiu przez nas obowiązków religijnych pozwala nam być uczestnikami wielu cudów Pana Jezusa - zapowiadanego przez proroków Zbawiciela Mesjasza.
Gdy słuchamy ewangelii o uleczeniu głuchoniemego, sami stajemy przed Jezusem z naszą głuchotą i małomównością czy też próżnością. Każdy z nas jest na coś głuchy. Jeden na głos bliźniego będącego w potrzebie, inny na Boże natchnienia i wezwania. Jeszcze inny, przytłoczony walką o byt jest głuchy na wyższe wartości. Trudno jest nam też rozpoznać w sobie głuchotę duchową - ale Pan Jezus jest mocen dać każdemu z nas taki słuch, który będzie wrażliwy na głos Boży i na ludzkie potrzeby.
Każdy z nas jest na coś niemy. Czasem ze strachu, gdy boimy się powiedzieć prawdę, narazić się, stanąć w czyjejś obronie. Czasem jesteśmy niemi przez gadulstwo o błahostkach a wstydzimy się dzielić tym co w was najlepsze i najgłębsze - bo rzekomo nie wypada...
Najchętniej zaś powtarzamy zdarzenia i fakty niesprawdzone. Czasem nie posiadamy umiejętności mówienia o sprawach ważnych w sposób zrozumiały dla bliźnich, bowiem używamy przy tym przekleństw lub słów wyszukanych zaczerpniętych z obcych języków. Pan Jezus może nam dać dar mówienia językiem dla każdego zrozumiałym i dar rozumienia tego co inni mówią, co pragną wyrazić, na co czekają.
Chrystus często podchodzi do nas, dotyka nas i woła "Effatha -otwórz się" (Mk 7,34). Otwórz się na głos Boży i wołania ludzi- szczególnie tych będących w potrzebie. A prorok Izajasz dodaje: "odwagi, nie bójcie się! Oto wasz Bóg, oto pomsta, odpłata Boża przychodzi" (Iz. 35,4). Pomsta i odpłata, o której mówi prorok dotyczy upadku Babilonu. Pan Jezus nie przyszedł na ziemię z pomstą. On swoich uczniów nie po to posłał na cały świat by go zniszczyli lecz by go nawrócili.
I takie jest zadanie także dla nas Mariawitów. Mariawici, podobnie jak wszyscy chrześcijanie, mają budować a nie niszczyć; mają przebaczać a nie mścić się. Mają też nadzieję, że każda niewola babilońska musi się skończyć, bowiem Chrystus Pan przyszedł na świat aby go zbawić a nie potępić. Dlatego wciąż do nas woła "odwagi-otwórz się!"
Zaś Apostoł Jakub przypomina nam, że Boże zbawienie domaga się dostrzeżenia ubogiego, pisze bowiem w swoim liście: "Posłuchajcie, bracia moi umiłowani! Czy Bóg nie wybrał ubogich tego świata na bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa przyobiecanego tym, którzy Go miłują?"(Jk 2,5)
Pan Jezus jak niegdyś przyszedł do głuchoniemego, przychodzi i dziś do nas aby nas zbawić. Otwórzmy się przed nim, aby on swoim słowem i eucharystycznym pokarmem wypełnił te wszystkie miejsca naszego życia, gdzie dotąd była pustynia beznadziei, gdzie Bóg i Kościół znaleźli się na szarym końcu. I spieszmy się, bo czas naszego pielgrzymowania w rzeczywistości jednak jest krótki. Czuwajmy!
kapł. M. Bernard Kubicki (Mariawita 4-6/2005)
I mógł prawidłowo mówić...
W Ewangelii Św. Marka (7,31-37) jest mowa o uzdrowieniu przez Pana Jezusa człowieka głuchoniemego. Człowiek, który od urodzenia nie słyszy głosu rodziców i osób starszych nie może się nauczyć mówić. Słuch jest jednym z pięciu zmysłów przy pomocy których człowiek poznaje otaczający go Świat. Gdy mamy sprawnie działające zmysły to jesteśmy tak pewni siebie iż zdaje się nam, że tak właśnie być powinno. Nie umiemy nieraz cieszyć się z tego faktu, a tym bardziej, dziękować Bogu za ten wielki dar słuchu i mowy.
Mowa jest tym wyznacznikiem, który wyróżnia człowieka spośród innych stworzeń. Dzięki mowie człowiek może zapoznawać się z cywilizacją i kulturą wytworzoną przez ludzi w ciągu wieków. Słysząc mowę rodziców, nauczycieli, kapłanów głoszących ewangelię uczymy się, zdobywamy wiedzę dotyczącą świata fizycznego, ale też i duchowego. Wielkim jest dar mowy, który człowiek posiada. Umiemy go docenić dopiero wówczas, gdy zetkniemy się z człowiekiem pozbawionym słuchu i mowy czyli z głuchoniemym. Współczujemy człowiekowi pozbawionemu daru mowy. Sami natomiast uświadamiamy sobie, że nie dziękowaliśmy Bogu za ten dar, i że nie zawsze używaliśmy go w sposób właściwy- dobry.
O tym człowieku, który za sprawą Chrystusa Pana odzyskał słuch i mowę Ewangelia Święta informuje, że mówił dobrze. Nie bez powodu ewangelista to podkreśla, bo mówić dobrze, to nie tylko znaczy mówić wyraźnie. Dobra mowa to ta, która buduje ludzi, jednoczy, zachęca do czynienia dobra. Mowa może sprawić, ze człowiek stanie się, świętym, ale może też sprawić, że stanie się zbrodniarzem. Dobra mowa to ta, która jest zgodna z myślą człowieka, odzwierciedla jego rzeczywisty stan ducha. Zła mowa jest wtedy gdy człowiek co innego myśli, co innego mówi i jeszcze co innego czyni.
O wartości mowy Chrystus Pan dobrze wiedział. Wartość słowa mówionego doceniał Chrystus Pan, dlatego pouczał: "Niech wasze "tak" znaczy "tak", a "nie" znaczy "nie". Co ponadto, pochodzi od Złego"(Mt 5,37) "z każdego słowa próżnego, któreby wyrzekli ludzie, zdadzą liczbę w dzień sądny"(Mt 12,36).
Próżnego słowa to znaczy obojętnego. Jaka więc będzie odpowiedzialność za słowa, które jątrzą, wprowadzają niepokój w społeczne życie? Mowa dobra to ta, która buduje. Wiemy, że słowem można leczyć ludzkie dusze, że w szpitalu chorzy są leczeni dobrym słowem równie skutecznie jak lekarstwem. Apostołowie posłani zostali przez Chrystusa na podbój świata, nie przy pomocy pieniędzy, nie przy pomocy wojska, ale właśnie przy pomocy słowa - głoszenia Ewangelii, dobrej nowiny.
Z wielkich mocarstw, które były w ciągu historii ludzkości nie ostały się ich pieniądze, czy armie, ale słowo pisane, które świadczy o kulturze ludzi wówczas żyjących i sposobie ich życia. Z tego pisanego słowa dowiadujemy się o życiu, o mądrości ludzi minionych wieków, ale też przy pomocy słowa budujemy naszą przyszłość. Nie zbuduje się szczęśliwej przyszłości przy pomocy mowy kłamliwej, mowy podżegającej do wojny, do nienawiści. Taką mową, złą mową, niczego dobrego zbudować nie można. Historia daje przykłady ludzi, którzy przy pomocy złej mowy dokonali na świecie tak wiele zła. Ale też i przykłady takich osób, którzy przy pomocy dobrej mowy sprawiły, że wielu ludzi gotowych było na poświęcenie się dla sprawy Bożej, dla budowania dobra.
Oby i o nas wszystkich można było powiedzieć tak jak o tym człowieku, który za sprawą Chrystusa odzyskał słuch i mowę, że mowa nasza jest dobra, miła Bogu, pożyteczna ludziom.
bp M. Włodzimierz Jaworski (Mariawita 4-6/2005)
W obliczu śmierci papieża Jana Pawła II
Przed 26 laty w czasopiśmie "Mariawita" nr 1/1979 ukazał się artykuł pt. "W obliczu wyboru Papieża - Jana Pawła II" . Nie bez powodu sparafrazowałam ten tytuł pisząc o ważnym wydarzeniu - nie tylko dla wyznawców Kościoła rzymskokatolickiego - jakim była śmierć papieża Jana Pawła II. Refleksje autora wspomnianego artykułu są mi bliskie i chociaż z okazji diametralnie różnego wydarzenia, są aktualne dla współczesnego mariawity. Postanowiłam przypomnieć niektóre z nich, ale najpierw odnotuję fakty.
Jan Paweł II zmarł 2 kwietnia 2005 roku po ciężkiej i długotrwałej chorobie, którą mężnie znosił i do końca pasterzował Kościołowi rzymskokatolickiemu. Pogrzeb odbył się w Watykanie dnia 8 kwietnia, na który przybyli duchowni i świeccy reprezentanci wielu krajów z całego świata - kardynałowie, biskupi, królowie, prezydenci, delegaci różnych Kościołów chrześcijańskich i związków wyznaniowych oraz przedstawiciele świata nauki, kultury i polityki. Ogromne tłumy pielgrzymów przybyły do Watykanu, a niezliczone rzesze ludzi miały możliwość uczestniczyć w tych wydarzeniach za sprawą mediów, których programy zdominowała tematyka dotycząca papieża i wydarzeń w Watykanie. Zaraz po podaniu informacji o śmierci Jana Pawła II zwierzchnicy różnych Kościołów w Polsce przesyłali pisma kondolencyjne władzom Kościoła rzymskokatolickiego.
Realizując zasygnalizowany na wstępie temat cytuję obszerny fragment z artykułu "W obliczu wyboru Papieża - Jana Pawła II" zaczynając od postawionego tam pytania, które niejeden z nas zadaje sobie dzisiaj obserwując euforię, żeby nie powiedzieć histerię, niektórych środowisk w ocenie nieprzeciętnego człowieka, ale tylko człowieka...
"(...) Jak się mamy odnieść do tych wydarzeń my mariawici? Żywić też nadzieje, jakie?Sądzę, że przede wszystkim nie możemy zapominać o sensie i celu powołania Mariawityzmu. Wiemy, że Bóg przez różnych reformatorów Kościoła, sobie wybranych ludzi, prostował drogi działalności duchowieństwa, wytyczał drogi ludzkości i Kościoła.
Taką wybraną, z przyczyn Bogu wiadomych, była nasza Założycielka bł. M. Franciszka Kozłowska. Cel powołania Mariawityzmu - cześć Przenajświętszego Sakramentu i wzywanie pomocy Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Jest to Boży akt miłosierdzia, jako ostatni ratunek dla ostatecznych czasów, dla świata ginącego w grzechach. Kiedy się wkradają wątpliwości w nasze umysły, niech odpowiedzią będzie wiara serca, wiara w słowa z tegoż Objawienia: "Ja sam doprowadzę Dzieło moje do końca".
Przeszliśmy okres doświadczeń i prób. Część zwątpiła i odeszła. A myśmy pozostali, obarczeni dodatkowo atmosferą plotek, oszczerstw i niesłusznych często zarzutów. Znamy i dziś nasze kłopoty. Porównujemy nasz stan duchowy do stanu i zapału naszych dziadków, pradziadków - pierwszych mariawitów, pierwszych zastępów braci kapłanów i biskupów. Rodzą się refleksje. Jacy jesteśmy naprawdę? Czy z całą odpowiedzialnością wypełniamy naszą misję, każdy na swoim odcinku? Czy nie jesteśmy zbyt zmaterializowani i wygodni?
Musimy jednak mieć świadomość, że jesteśmy uczestnikami i posiadaczami wielkiej Idei, Idei właśnie na czasy wewnętrznych rozterek współczesnych ludzi niepewnych sensu życia, właśnie szamotających się między zwątpieniem a rozpaczą. Wielkość tej Idei tkwi w mocy adoracji Przenajświętszego Sakramentu, we wzywaniu Pomocy Matki Najświętszej i częstej Komunii św.
To, co wnosimy do pełni wiary zostało już częściowo zaakceptowane i przyjęte przez Kościół Rzymskokatolicki. Znane nam są te poczynania. Nie rzadko słyszymy, że jesteśmy prekursorami wielu idei, które Kościół Rzymskokatolicki wprowadza u siebie. W tym miejscu przypominają mi się słowa prelekcji, jaka odbyła się swego czasu w Klubie Inteligencji Katolickiej w Warszawie, a prowadzonej przez Ojca Jezuitę. "Mariawici zasługują na rehabilitację. Ruch mariawicki od zarania swego był piękny i bardzo katolicki. Zaszła jakaś wina ludzka, chyba z naszej winy. Ksiądz Prymas Wyszyński wyraził się, że Rzym był źle poinformowany. Tragedia się stała! ...Badając Objawienia Matki Kozłowskiej, nie znalazłem nic, co by podpadało pod cenzurę teologiczną".
Jan Paweł II, Polak, kardynał Karol Wojtyła do niedawna, zna Mariawityzm. Czy możemy oczekiwać teraz od Kościoła Rzymskokatolickiego rehabilitacji, rehabilitacji Założycielki? Z pewnością nadzieja taka jest bardziej realna dziś, niż kiedykolwiek dotąd. Czy jednak nadzieję tę można wiązać z pontyfikatem Jana Pawła II, papieża z Polski, odpowie na to pytanie przyszłość. S. R."
Dzisiaj możemy już odpowiedzieć na to retoryczne pytanie. Papież Polak, znający z autopsji Kościół Starokatolicki Mariawitów, miał możliwość zapoznania się z dokumentami w archiwach watykańskich dotyczącymi okoliczności potępienia przez papieża Piusa X Założycielki i Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów. Jednak w ciągu swojego długiego pontyfikatu nic nie uczynił w kierunku rehabilitacji obłożonej klątwą Marii Franciszki Kozłowskiej. Nadzieje niektórych mariawitów okazały się płonne!
Pelagia Jaworska (Mariawita 4-6/2005)