Mariawita nr 8-12/2010
- Szopka Betlejemska
- Błogosławieni, którzy w Panu umierają
- Święta, choć wyklęta
- Z domu Mojego Ojca nie czyńcie targowiska
- Starokatolickie rozumienie sukcesji apostolskiej
- Mariawityzm 100 lat temu - Konsekracje biskupów w Łowiczu
- Wyklęta - mariawicka powieść historyczna
- Internet, magiel i... święci
Szopka Betlejemska
Św. Franciszek urządza w Greccio pierwszą szopkę 24/25 grudnia 1223 r.
Nieodłączny element Bożego Narodzenia. Pojawia się w kościele. Niekiedy skromna jak prawdziwa stajenka, czasami bogato przyozdobiona. Stały element świątecznego wystroju. Zajmująca szczególne miejsce w tradycji religijnej i kulturze polskiej. Dorośli niemogący oprzeć się niezwykłemu czarowi. Gromady dzieci podziwiające figurki umieszczone w jej wnętrzu.
Jej historia nierozerwalnie łączy się ze świętym Franciszkiem. Otoczony prostymi ludźmi pragnął przybliżyć im misterium i znaczenie narodzin Chrystusa. Swój pomysł po raz pierwszy zrealizował w roku 1223 w pobliżu włoskiej miejscowości Greccio. W grocie leżącej przy trakcie Asyż-Rzym umieścił postać Dzieciątka Jezus, otoczonego żywymi zwierzętami i oświetlonego blaskiem pochodni. To pierwsze misterium zachwyciło zebranych wiernych i na stałe weszło do tradycji, szybko rozpowszechniając się na cały świat.
Szopki przywędrowały także do Polski. Wiek XIV to czas pierwszych inscenizacji wykonywanych w Kościele. Jednak największy rozkwit przypada na XVII i XVIII w. Duchowni idąc śladami św. Franciszka, w taki sposób nauczali niepiśmiennych wiernych. Dostosowując się do potrzeb religijno-dydaktycznych rozbudowywano i poszerzano zarówno krąg postaci, jak i dekoracji. Jasełka stały się przedstawieniami składającymi się z kilku, a nawet kilkunastu elementów. Zazwyczaj przedstawiały scenę zwiastowania narodzin pasterzom, rzeź niewiniątek, nadanie imienia Jezusowi, hołd Trzech Króli, śmierć Heroda, ofiarowanie w świątyni. Pomysłowość zależała od miejsca, twórców i środków jakimi dysponowali. Z upływem czasu w scenkach rodzajowych zaczęły się pojawiać przedstawiciele różnych grup lokalnych (np. krakowiacy , górale), postacie lokalne (np. Pan Twardowski), czy bohaterowie historyczni (np. generał Dąbrowski, Kościuszko).
W Polsce szopkarstwo najbardziej rozwinęło się w Krakowie. Do dzisiejszego dnia możemy podziwiać jasełka, w postaci drewnianych figurek przechowywane w Krakowie przez siostry klaryski. W krakowskich, mieszczańskich domach już w XVII w pojawiły się szopki. W okresie świąt Bożego Narodzenia ustawiane były w domach. W ich skład wchodziły drewniane figurki różnej wielkości i ilości. Najpopularniejsze z nich to postacie Świętej Rodziny i innych osób adorujących Dzieciątko Jezus oraz figurki zwierząt: woła, osła, owiec, wielbłądów prezentowanych na tle płóciennych dekoracji. Mniej zamożni podziwiali Świętą Rodzinę umieszczoną w szklanych skrzyneczkach, z figurkami odlanymi z wosku lub masy papierowej. Na przełomie XVIII i XIX w. szopkę betlejemską zaczęto umieszczać w drewnianych konstrukcjach, imitujących budynki i kościoły oraz zdobionymi kolorowymi, glansowanymi papierami, blaszkami, cekinami, szkiełkami, koralami. Wtedy też zaczęła funkcjonować nazwa „szopka”. Nastąpił wielki rozkwit „betlejemek”. Z roku na rok były coraz piękniejsze. Zawierały miniatury architektoniczne m.in. Kościoła Mariackiego, Barbakanu, Sukiennic, Wawelu. Obnoszone po domach radowały oczy i dusze mieszkańców. Zwłaszcza, że połączone były ze spektaklami inscenizowanymi przez żywych aktorów lub przy użyciu ruchomych kukiełek. Wraz z rozwojem formy rosła i pomysłowość twórców. Ten najbujniejszy rozkwit szopki przerwał wybuch I wojny świtowej. Zakazano wystawiania jasełek w obawie przed szerzeniem nastrojów wolnościowych. Nigdy potem nie udało się powrócić do dawnej świetności.
Aby podtrzymać upadającą tradycję szopkarstwa władze Krakowa zaczęły organizować doroczne konkursy na najpiękniejszą szopkę krakowską. Pierwszy zorganizowano 21 grudnia 1937, pod pomnikiem Adama Mickiewicza na Rynku Głównym. Ponownie wznowiono je po II wojnie światowej już w grudniu 1945 r.. od tej pory na stałe weszły do tradycji tego miasta.
Naszą tradycją jest ubieranie szopek w kościołach. Gdy przystaniemy przed tym cudnym misterium narodzin Pana Jezusa, pomyślny o tych, którzy jako pierwsi zobaczyli grotę ze Świętą Rodziną. Niech ten najpiękniejszy widok dla chrześcijanina zapadnie w naszej pamięci na zawsze
Marzena Warmińska
Błogosławieni, którzy w Panu umierają
2 listopada - Dzień Zaduszny
Stajemy nad mogiłami naszych bliskich, zapalamy znicze, kładziemy kwiaty. Dookoła jesień, przyroda szykuje się do zimowego snu, z drzew spadają liście, żółkną trawy, odlatują ptaki, a my stoimy zadumani w pośrodku lasu mogił.
I wspominamy naszych bliskich, którzy przeszli już do lepszego świata. Wspominamy rodziców i ich piękną, wielką miłość do nas, dziadków z ich ciepłymi sercami, kapłanów z ich Bożą miłością, wychowawców, nauczycieli, którzy uczyli nas żyć. Nie tylko wspominamy życie bliskich nam osób ale, także zastanawiamy się nad własnym. W myślach powracają obrazy z naszego dotychczasowego życia, robimy bilans zysków i strat. Dzisiaj dopiero dostrzegamy, jak mijają pokolenia, przechodzą przez ten świat ludzie, że wszystko na co ludzie pracują przemija. W uroczystość Wszystkich Świętych, kiedy wolny dzień pozwolił nam uczestniczyć w tym wielkim święcie, zastanawiamy się czy jesteśmy dobrymi ludźmi, chrześcijanami, dobrymi mariawitami czy żyjemy wystarczająco dobrze, aby kiedyś móc oglądać Boga i naszych bliskich w Królestwie Niebieskim? Codzienne zapędzenie i pośpiech sprawia, że myślimy o rzeczach doczesnych, o tym co dotyczy nas tylko tu na ziemi, a nie o tym po co naprawdę zostaliśmy stworzeni przez Boga na Jego obraz i podobieństwo.
Właśnie dopiero dzisiaj znajdujemy czas na to aby, przypomnieć sobie, o tym że Bóg powołał nas do świętości i że nie żyjemy tylko dla gromadzenia dóbr materialnych. Święta Maria Franciszka mówiła, że świętość nie polega na czynieniu wielkich heroicznych czynów, lecz na naśladowaniu Chrystusa i wiernym pełnieniu Woli Bożej przez sumienne, zgodne z przykazaniami i Ewangelią, wypełnianie codziennych obowiązków swego stanu.
Świętość to realizacja własnego, indywidualnego powołania. Czym innym jest świętość kapłana, siostry zakonnej, a czym innym osoby świeckiej. Jednak dla każdego droga do świętości wiedzie przez przemianę życia i dźwiganie krzyża, który niekiedy jest bardzo ciężki, ponieważ wymaga wielu wyrzeczeń i ciężkiej pracy nad samym sobą. Święty Franciszek mówi tak: „My istotnie nie lubimy krzyżów, jeżeli nie są oprawione w złoto, lub przyozdobione drogimi klejnotami”.
Każdy ma inny krzyż i inną drogę do osiągnięcia świętości. Każda z nich wiedzie przez wytrwałą pracę nad sobą , przez wykorzenienie wad i grzechów, a zakorzenienie cnót, przez modlitwę osobistą, dobre wykonywanie swoich codziennych obowiązków czy wytrwałe znoszenie życiowych przeciwności.
Chrystus nie zostawia nas samych na tej długiej i krętej drodze, dodaje nam otuchy Swymi słowami, które zostały podane Apostołom z Góry Błogosławieństw: Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie; (...) którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni; (...) cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię; (...) którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni; (...) miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią; (...) czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą; (...) którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi; (...) którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie; (...) jesteście, gdy (ludzie) wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was.
Te osiem błogosławieństw to jakby program życia i działania nakreślony przez Pana Jezusa wszystkim chrześcijanom. Oto Chrystus potwierdza, że ta droga nie jest łatwa, pełna bolesnych doświadczeń, ale równocześnie przedstawia jaką zapłatę otrzymamy za trud dźwigania krzyża Chrystusowego.
Przypomnijmy sobie pierwszych mariawitów, którzy zaufali Dziełu Wielkiego Miłosierdzia, danemu przez Pana Jezusa. Cierpieli wielkie prześladowania, szykany, akty agresji a jednak szli za mariawityzmem, który tak bardzo ukochali, ponieważ wiedzieli, że to jedyny ratunek dla ginącego w grzechu świata.
Niech ta uroczystość pobudzi nas nie tylko do refleksji nad samym sobą, ale przede wszystkich niech nas zmotywuje do przemiany dotychczasowego życia. Starajmy się o to, aby choć jedno z błogosławieństw Pana Jezusa mogło i nas dotyczyć. Spróbujmy tak żyć abyśmy niczego nie żałowali i nie wyrządzali krzywdy innym, a wręcz przeciwnie starajmy się pomagać naszym bliźnim w potrzebie. Podejmijmy ten wysiłek i biorąc swój krzyż naśladujmy Jezusa i świętych tak, jak mówi Chrystus do każdego z nas słowami Ewangelii św. Mateusza „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje!”.
dk M. Dominik
Święta, choć wyklęta
23 sierpnia - Krwi Przenajdroższej Zbawiciela i rocznica śmierci św. Marii Franciszki
Z dr. Sławomirem Gołębiowskim rozmawia Krzysztof Mazur- Panie Doktorze, w sierpniu minęła 89 rocznica śmierci s. Marii Franciszki Kozłowskiej, mistyczki, duchowej córki o. Honorata Koźmińskiego i twórczyni ruchu mariawickiego...
- ... oraz, podkreślmy, Podlasianki, bo Feliksa - takie miała imię świeckie - urodziła się w 1862 r. w Wielicznej opodal Łochowa, w skoligaconej z rodem Pułaskich, choć zubożałej rodzinie szlacheckiej. Jej ojciec był leśniczym w dobrach rodziny Cichockich. Niestety, nigdy go nie poznała, gdyż ten - przewodząc grupie powstańców - poległ w słynnej bitwie o Węgrów (1863). Matka wraz z córką - po wielu perypetiach - osiadły w Warszawie. Trzeba zaznaczyć, iż Feliksa od najmłodszych lat interesowała się sprawami wiary; dbała o rozwój duchowy tak poprzez odpowiednie lektury, jak i codzienne życie wedle zasad chrześcijańskich. Wiemy, że unikała udziału w zabawach i balach, praktykowała posty i inne umartwienia monastyczne (np. nosiła włosiennicę). Szczególnym rysem jej duchowości był kult Eucharystii - była adoratorką Przenajświętszego Sakramentu. Już jako dziecko, by móc doskonale służyć Panu Jezusowi, ślubowała dozgonne życie w czystości...
- ... takie śluby składało wiele świątobliwych niewiast. Uczyniła tak także Sługa Boża Wanda Malczewska (1822 - 1896), mistyczka, która w swych pamiętnikach napisała, iż Pan Jezus, by ułatwić jej wypełnienie tego ślubu, przyprawił o śmierć zabiegającego o jej rękę kawalera...
- Trudno mi zaakceptować taką „interwencję Bożą” będącą w opozycji do istoty wszechogarniającej miłości Jezusa Chrystusa. Ale egzegeza tego szczegółu z życia s. Wandy to problem jej postulatorów. Na pewno (i chwalić Boga!) tego typu sytuacja nie była udziałem Feliksy Kozłowskiej - orędowniczki Bożego Miłosierdzia...
- Jak o. Honorat, który był nadzwyczaj ostrożny wobec mistycyzmu, odniósł się do jej objawień?
- Polecił je spisać, by się zapoznać się z nimi osobiście i by dać je do oceny współpracownikom. Co ważne nikt z czytających Dzieło Wielkiego Miłosierdzia (to oficjalny tytuł objawień s. Marii Franciszki) nie znalazł w nim sprzeczności z Magisterium Kościoła katolickiego. Podobnego zdania byli inni księża, jak choćby jezuita o. Henryk Pydynkowski, który zasłynął akcją pomocy unitom podlaskim.
- Dlaczego zatem publikacje katolickie kategorycznie zaprzeczają relacji uczennica - mistrz pomiędzy s. Marią Franciszką, a o. Honoratem?
- Myślę, że ze względu na proces kanoniczny o. Honorata. Jest absolutnie pewne, że świątobliwy kapucyn rozpoznał u Feliksy (swej penitentki) powołanie zakonne, że skierował ją do domu sióstr bezhabitowych opiekujących się osobami chorymi i niedołężnymi (tam Feliksa „stała się” Marią Franciszką) i polecił założenie w Płocku ukrytego zgromadzenia kontemplacyjnego. Wiadomo też, że o. Honorat posyłał ją z różnymi misjami do ukrytych konwentów niewieścich. Ba, wielu kapłanów, którzy zapoznawszy się z Dziełem Wielkiego Miłosierdzia chcieli je propagować, rozmawiała z o. Honoratem - tak to ujmę - o świętości misji, w której udział im proponowano i jej zgodności z nauką Kościoła. Reasumując: do początków XX w. o. Honorat nie tylko był kierownikiem duchowym s. Marii Franciszki, ale też wielu księży realizujących odrodzenie mariawickie - jeśli nazwał ich „kwiatem duchowieństwa polskiego”, to musiał ich dobrze znać.
- Dobre relacje ustały po roku 1903 - diametralnie zmienił się też stosunek o. Honorata do objawień s. Marii Franciszki...
- Bo rozpoczęto agresywną nagonkę na mariawitów za radykalizm ich programu głębokiej odnowy duchowej kleru polskiego, której hierarchia i bała się, i nie była przygotowana. Kapłani mariawici wyraźnie różnili się od reszty kleru: nie pobierali opłat za posługi religijne, aktywnie pomagali najuboższym, wiedli ascetyczne życie, nie grali w karty, nie palili papierosów, nie zabiegali o dobra materialne - niektórzy nawet nie jedli mięsa... Byli solą w oku szczególnie tych pasterzy przedkładających życie z owczarni, nad życie z owczarnią - to oni inspirowali „czarną legendę” mariawityzmu...
- Dlaczego, zamiast równać do lepszych, krytykowali ich?
- Ależ oni nie czuli się gorsi! Mieli mariawitów za groźnych odmieńców, którzy - mówiąc dosadnie - psuli parafialny rynek na dodatek proponując życie co prawda intensywne duchowo, ale pełne wyrzeczeń - a kto lubi wyrzeczenia?
- Niechętnych mariawitom gorszyło ich podporządkowanie kobiecie.
- Owszem, nie było ich zbyt wiele, ale w różnych okresach i w etapach historii Kościoła jednak były kobiety mające istotny wpływ na kler - i to nie tylko parafialny. Pamiętajmy i o tym, że w tamtych czasach podmiotem prawa kanonicznego był mężczyzna. Kobieta stanowiła tło - milczące i posłuszne. Nie dla innej przyczyny nazywano s. Marię Franciszkę „głupią szwaczką”, czy „bezczelną babą”, jak dla tej, że wytknęła klerowi - znów użyję mocnego, ale celnego określenia - źle się panowie bawicie, oj, źle...
A pomijając kwestię boskości objawień, to siostry mariawitki wykonywały ogromną pracę społeczną. Tylko w Lublinie czterdzieści z nich pracowało w domach opieki dla sierot i tzw. kobiet upadłych. Przypomnijmy, że wspierał je wówczas Mariawita o. Maria Tomasz, czyli ks. Ignacy Kłopotowski - założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek.
- Czy jest oficjalny dokument watykański wskazujący błędy doktrynalne Dzieła Wielkiego Miłosierdzia?
- Nie... Krytycy mariawityzmu, jako podstawę potępienia mariawityzmu wskazują orzeczenie Kongregacji Świętej Inkwizycji z września 1904 r. Problem w tym, że wiedzę o tym orzeczeniu czerpiemy z prywatnego listu jednego z watykańskich dostojników do biskupa płockiego. Listu odręcznego, bez jakichkolwiek pieczęci i oznaczeń właściwych pismom oficjalnym - a tylko takie są wiążące. Co więcej, wzmianka o potępieniu mariawityzmu jest wtrętem w treści listu. Nic też nie wiemy o zakresie i wnioskach analizy prawowierności objawień s. Marii Franciszki. W liście tym nie są też wskazane błędy ideologiczne.
- Dlaczego zatem s. Marię Franciszkę, jako jedyną kobietę w dziejach katolicyzmu, obłożono imienną klątwę?
- Też chciałbym to wiedzieć...
- I tak zostało: dla mariawitów święta - dla katolików wyklęta...
- Dla mariawitów jest święta na wzór świętych pierwszych wieków. Chcę mocno podkreślić, że za życia kategorycznie zakazała wszelkim form czczenia jej osoby - uważała się za grzesznicę. Owszem, była Wybraną Bożą, ale dopisywanie jej grona świętych jest zbędne. Jej świętość jest w jej czynach. Klątwa zaś dotyczy tych, co czują się nią związani - mariawici nie uznają zwierzchności papieża. Klątwa jest problem sumień rzucających ją...
- Zdaniem red. Tomasza Terlikowskiego, publicysty katolickiego, s. Maria Franciszka nie podołała powierzonej sobie misji krzewienia kultu Miłosierdzia Bożego i dlatego Bóg zlecił jej kontynuację s. Marii Faustynie Kowalskiej.
- Ksiądz prof. Lucjan Balter, katolicki teolog i dogmatyk, niedawno uznał, iż objawienia s. Marii Franciszki, których doznała do roku 1903 są wolne od błędów doktrynalnych. A objawienia z lat 1897 - 1903 przedłożono do oceny Stolicy Apostolskiej... Dawanie do zrozumienia, że zna się Boże plany jest pychą. Nie można, przepraszam, mówieniem głupstw pokrywać tego, że potępienie mariawityzmu miało charakter koniunkturalny, ambicjonalny i zapadło pod presją konkretnej sytuacji geopolitycznej.
Uważam, że obie te polskie mistyczki - w innym czasie i na swój sposób - głosiły, że Miłosierdzie Boże zostało dane jako ostatni ratunek dla świata pogrążonego w grzechu. Rozważmy te słowa w naszych sercach i odnieśmy do swego życia.
- Czy jest szansa na rehabilitację twórczyni mariawityzmu?
- Nie sądzę, bo oznaczałoby to zakwestionowanie nieomylności papieskiej w sprawach wiary. Aż takiej pokory i odwagi w przyznawaniu się do błędu nie należy się spodziewać. Przyznać, że to jednak s. Maria Franciszka jako pierwsza z woli Boga głosiła światu Miłosierdzie Boże oznaczałoby, że kierownictwo Kościoła początków XX wieku nie było zdolne do rozpoznania głosu Bożego... Ale czyż od sporu, która ze świątobliwych zakonnic była pierwszą głoszącą Miłosierdzie Boże, nie jest ważniejsze, by mu zawierzyć?
- Dziękuję za rozmowę.
Powyższy wywiad ukazał się w „Tygodniku Siedleckim” nr 39 (1475) z 26.09.2010 r.
Z domu Mojego Ojca nie czyńcie targowiska (Jan 2,16)
15 sierpnia - Uroczystoś Poświęcenia Świątyni Miłosierdzia i Miłości
W czasie uroczystości Poświęcenia Świątyni Miłosierdzia i Miłości oraz Wniebowzięcia NMP, rozważamy Ewangelię świętą o oczyszczeniu świątyni. Chrystus pragnął, aby miejsce kultu dla Boga, było „domem modlitwy” i przybytkiem chwały Jego Ojca. Czytając uważnie dzisiejszą Ewangelię, można bez trudu zrozumieć, że Pan Jezus uwalniając to miejsce od zła, wypełnił proroctwo Zachariasza: „Nie będzie już w owym dniu przekupniów w domu Pana Zastępów” (Zach 14,21). Najwidoczniej powierzchowność religijna, która została przez Zbawiciela określona słowami – „lud ten czci Mnie wargami, ale sercem daleko jest ode Mnie” – osiągnęła apogeum. Zachowano wprawdzie formy pobożności, ale niewiele było wewnętrznego zaangażowania oraz oddania należytej czci Najwyższemu. Każdy Izraelita, po ukończeniu 20-go roku życia, był zobowiązany do płacenia pół sykla na potrzeby świątyni. Dlatego wymieniano monety rzymskie i greckie, które były w obiegu, na żydowskie sykle, aby uniknąć pokusy bałwochwalstwa. Na terenie świątyni dokonywano nie tylko wymiany pieniędzy, ale także kupowano zwierzęta ofiarne. Atmosfera zatem bardziej przypominała targowisko, niż miejsce duchowej refleksji i modlitewnej zadumy. To spowodowało, że Chrystus rozgniewawszy się, użył bicza i w ten sposób stanął w obronie świętości domu Bożego, który z woli Pana został wzniesiony dla Jego chwały. Znawcy Prawa Mojżeszowego, biczowali tych, którzy publicznie łamali starozakonne zasady religijne. Pan Jezus oczyszczając świątynię użył również bicza, stając w obronie prawdziwej czci dla Boga. W ten sposób oskarżył nie tylko handlujących, ale przede wszystkim kapłanów i uczonych żydowskich. Tolerowali oni bowiem takie zachowania na terenie świątyni i nie podejmowali działań, aby to miejsce było przybytkiem chwały Bożej.
Świątynię w Jerozolimie, jak mówili Żydzi, budowano 46 lat. Przyjmuje się, że jest to okres pomiędzy rozpoczęciem odbudowy za Heroda Wielkiego w 20-tym roku przed narodzeniem Chrystusa, aż do 27-go roku naszej ery. To wydarzenie odbudowy zniszczonej świątyni potwierdził historyk Józef Flawiusz. Niektórzy egzegeci liczbę 46 wiążą z terminem „Adam”, gdyż tyle wynosi suma liter w znaczeniu cyfrowym, oznaczającym drugiego Adama – Chrystusa. „Adam zaś jest zapowiedzią Tego, który miał przyjść” (Rz 5,14). Tak więc liczbę 46 można przyjąć jako symboliczną, oznaczającą uświęcenie człowieka dokonane przez ofiarę na krzyżu. „Chrystus ( … ) nie przez krew kozłów i cieląt, lecz przez własną krew, wszedł raz na zawsze do świątyni i uzyskał wieczne odkupienie” (Hbr 9,12). Jezus Chrystus, przez Swą śmierć i zmartwychwstanie „wzniósł Świątynię Swego Ciała”. Wywracając stoły kupczących, zaznaczył, ze nie chce ofiar cielesnych, które powodują tyle nadużyć i deformacji kultu Bożego, ale oczekuje naszych serc. „Synu, daj mi serce swoje”. Pan Jezus, jako Najwyższy Kapłan, na wzór Melchizedeka, ustanowił Eucharystię. Jego Ofiara na Krzyżu, którą codziennie sprawują kapłani podczas Mszy Świętej, jest doskonała i w pełni wystarczająca, aby „serca nasze – jak mówi apostoł – stały się świąty nią Ducha Świętego” i mogły promieniować dobrocią, zgodne z Wolą Stwórcy.
Z pojęciem bicza, jako kary Bożej, spotykamy się też w Objawieniach św. Marii Franciszki. Pan Jezus mówiąc o złych kapłanach, którzy „służą za pieniądze i zaszczyty”, powiedział: „użyję bicza i wypędzę ich, jak niegdyś wypędziłem przekupniów ze świątyni”. Dlatego duchowni mariawiccy nie żądają zapłaty za posługi religijne, przyjmują jedynie dobrowolne ofi ary. Zbawiciel oczyszczając świątynię jerozolimską z handlujących tam ludzi, miał na uwadze przede wszystkim troskę o cześć dla Boga i poszanowanie świętości tego miejsca.
Katedrę, w której obecnie jesteśmy, Pan Jezus nazwał Świątynią Miłosierdzia i Miłości. Modlą się w niej przede wszystkim wyznawcy Kościoła Starokatolickiego Mariawitów. O potrzebne łaski proszą tu także inni chrześcijanie. Jedni i drudzy odczuwają niezwykłą obecność Boga miłosiernego, który każdemu, kto tu wyzna swoje grzechy, chce przebaczyć i spełnić wszystkie prośby, „o ile będą zgodne z Wolą Bożą”. Obecny na świątynnym ołtarzu Chrystus, nie pragnie potępienia grzeszników, ale jako źródło Bożego miłosierdzia, chce oczyścić ludzkie serca i udzielić wszystkim przebaczenia. Pragnie, aby każdy człowiek, stworzony z miłości i dla miłości, coraz bardziej jednoczył się z Nim, czyniąc postępy w chrześcijańskiej doskonałości. Niech troska o każdy Dom Boży i chwałę dla obecnego Chrystusa Eucharystycznego, obejmie nasze serca i umysły, abyśmy „poznali i umiłowali Pana Jezusa obecnego w Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza, który jest nieustającą Ofiarą Błagalną za nasze grzechy i w Nim Samym zostali zjednoczeni, a nie w człowieku grzesznym, który jak cień przemija”. Takie było pragnienie Założycielki Mariawityzmu i tysięcy wyznawców, którzy wytrwali do końca, dając świadectwo umiłowania Dzieła Wielkiego Miłosierdzia. To posłannictwo naszej świętej Matki Marii Franciszki powinno być treścią życia mariawickiego i busolą wyznaczającą duchowy rozwój. Modlitwa w tym świętym miejscu, niech będzie uwielbieniem Chrystusa obecnego w Przenajświętszym Sakramencie i uproszeniem miłosierdzia Bożego dla całego świata. Bez niego bowiem ludzkość nie jest w stanie poradzić sobie z niebezpieczeństwami i kataklizmami, które coraz częściej pojawiają się w świecie, a ostatnio również i w naszym kraju. Z pomocą w tych nieszczęściach zawsze przychodzą żołnierze. W dniu dzisiejszym, upamiętniającym 90. rocznicę zwycięskiej bitwy nad Wisłą, obchodzimy święto wojska polskiego. Niech Bóg błogosławi wszystkim żołnierzom, którzy zawsze są gotowi bronić Ojczyzny i wspierać jej obywateli ,w trudnych sytuacjach, wymagających wielkiego poświęcenia. Bóg w Trójcy Świętej Jedyny, niech pobłogosławi pielgrzymi trud wszystkich tu obecnych, abyśmy za wstawiennictwem Wniebowziętej Maryi, Matki Bożej i świętej Marii Franciszki, mogli w pełni zasłużyć na miano mariawitów, czyli czcicieli Przenajświętszego Sakramentu.
Bp M. Ludwik Jabłoński
Powyższy artykuł jest tekstem nauki, którą wygłosił Biskup Naczelny na Sumie w Świątyni, 15 sierpnia 2010 r.
Starokatolickie rozumienie sukcesji apostolskiej
Według teologii starokatolickiej niezbędnym warunkiem zachowania katolickiego charakteru i samodzielnego rozwoju przez starokatolicyzm jest posiadanie ważnej i prawowiernej sukcesji apostolskiej (łac. succesio apostolica – następstwo apostolskie, dziedzictwo apostolskie).
Kościoły starokatolickie Unii Utrechckiej, utworzonej 24 września 1889 roku, stanowiącej obecnie wspólnotę Kościołów i kierujących nimi biskupów, swoje stanowiskow kwestii władzy kościelnej określiły w tekście o Konieczności sukcesji apostolskiej, podpisanym w Moskwie 20 września 1981 roku przez Mieszaną Komisję Prawosławno-Starokatolicką, oraz w Statucie Biskupów starokatolickich zjednoczonych w Unii Utrechckiej, przyjętym we Wrocławiu 25 maja 2000 roku na posiedzeniu Międzynarodowej Konferencji Biskupów Starokatolickich.
Starokatolicy w ogólnym sensie teologicznym rozumieją sukcesję apostolską jako „dalsze przekazywanie łaski urzędu duchownego przez prawomocne nałożenie rąk, jak i apostolskość w szerokim tego słowa znaczeniu: trwanie i przechowywanie niezafałszowanej nauki wiary, przekazanej przez Apostołów, jak również nieprzerwane następstwo biskupów, począwszy od Apostołów” (Tekst o Konieczności sukcesji apostolskiej Mieszanej Komisji Prawosławno Starokatolickiej, w: Urs Küry, Kościół starokatolicki. Historia, nauka, dążenia, Warszawa 1996, s. 577) lub „całokształt kościelnych praktyk – dokonujących się w słowie i sakramencie, nauczaniu i urzędzie” (Statut Biskupów starokatolickich zjednoczonych w Unii Utrechckiej, Beiheft zu IKZ 91, 2001, s. 78). W znaczeniu ścisłym teologowie starokatoliccy uważają ją za ciągłość w przekazywaniu władzy w Kościele, otrzymanej od Jezusa Chrystusa. W związku z tym dla starokatolików do istoty sukcesji apostolskiej należy „przekazywanie urzędu kościelnego przez modlitwę i nałożenie rąk” (Tamże, s. 78). Konieczność zapewnienia tej sukcesji wynika przede wszystkim z potrzeby trwałej łączności z Kościołem Powszechnym i dokonywania święceń kapłańskich.
Z punktu widzenia teologii starokatolickiej sukcesja apostolska w Kościele pochodzi od samego Chrystusa, który osobiście powołał kolegium apostołów (Dwunastu). Ich następcami i kontynuatorami w pełnieniu zadań apostolskich są biskupi (od gr. episkopos – czuwający, nadzorca), zarządzający poszczególnymi biskupstwami oraz sprawujący władzę zwierzchnią nad powierzonymi im kapłanami i wiernymi. Należy przy tym dodać, że urząd biskupa ukształtował się w końcu I wieku jako braterski urząd jedności (Por. Wiktor Wysoczański, Historyczne, teologiczne i prawnokościelne podłoże powstania starokatolicyzmu, „Rocznik Teologiczny ChAT” 1992, z. 1, s. 10). Dzięki sukcesji apostolskiej biskupi, podobnie jak wcześniej apostołowie, uzyskują władzę pasterską w Kościele. Na władzę pasterską biskupów składają się:
-władza głoszenia Ewangelii;
-władza udzielania sakramentów (władza świeceń);
-władza rządzenia Kościołem (władza jurysdykcyjna).
Zgodnie z teologią starokatolicką biskupi razem z prezbiterami (od gr. presbyteros – starszy), czyli kapłanami, oraz diakonami (od gr. diakonos – sługa) stanowią hierarchię kościelną (od gr. słów hieros – święty i arche - władza), czyli świętą władzę w Kościele, i tym samym odrębny stan duchowny. Zdaniem bpa Ursa Küry’ego (1901-1976), czołowego teologa starokatolickiego, zwierzchnika Kościoła Chrześcijańskokatolickiego w Szwajcarii (1955-1972), trzy stopnie apostolskiego urzędu, czyli trzy stopnie sakramentu święceń (episkopat, prezbiterat i diakonat) przez sakramentalne nałożenie rąk „[…] pozostają w sukcesji apostolskiej […] i tworzą zwartą, oddzieloną od wszystkich pozostałych posługiwań jedność” (Urs Küry, Kościół starokatolicki. Historia, nauka, dążenia, Warszawa 1996, s. 341). W poszczególnych Kościołach należących do Unii Utrechckiej biskup - jako duchowny stojący na czele hierarchii kościelnej - jest najpierw wybierany przez synod krajowy, złożony z duchownych i świeckich, następnie zatwierdzany przez Międzynarodową Konferencję Biskupów Starokatolickich, i w końcu konsekrowany przez biskupów do tego upoważnionych. Dla starokatolików w przestrzeganiu sukcesji apostolskiej niezwykle istotne jest respektowanie kolegialności i równości biskupów, na wzór kolegium apostołów. Oznacza to, że żaden biskup, prawnie wybrany i konsekrowany, nie jest i nie może być ważniejszy od drugiego duchownego w urzędzie biskupim. Unia Utrechcka nie uznaje uniwersalnej jurysdykcji biskupa Rzymu, obowiązującej w Kościele rzymskokatolickim jako dogmat wiary od Soboru Watykańskiego I (1870). Zgodnie z porządkiem starego niepodzielonego Kościoła pierwszego tysiąclecia respektuje jednak pierwszeństwo honorowe arcybiskupa Utrechtu jako przewodniczącego Międzynarodowej Konferencji Biskupów Starokatolickich oraz prymat historyczny papieża w sensie primus inter pares (pierwszy wśród równych).
Kościoły starokatolickie Unii Utrechckiej stoją na stanowisku, że przestrzeganie zasad dogmatycznych i ustrojowych starego niepodzielonego Kościoła katolickiego zapewnia kontynuację sukcesji apostolskiej i kapłaństwa. W związku z tym trzymają się one wiernie nauki o sukcesji ustanowionej przez Jezusa Chrystusa, opisanej w Nowym Testamencie, a następnie komentowanej i rozwijanej przez Tradycję, w tym przez pisarzy wczesnochrześcijańskich i ojców Kościoła.
Zdaniem teologów starokatolickich Jezus powołał i ustanowił apostołów, powierzając im specjalną misję i władzę w zakresie głoszenia Radosnej Nowiny o królestwie Bożym i zbawieniu, sprawowania sakramentów i kierowania wspólnotą wiernych. Do tego wniosku upoważniają nowotestamentowe teksty czterech Ewangelii kanonicznych (Mt 28, 19; Mk 16, 15; Łk 10, 16; Mt 18, 18; Łk 22, 19; J. 20, 23).
Jezus zlecił wybranym apostołom zadanie głoszenia Ewangelii i udzielania chrztu: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28, 19); „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu !” (Mk 16, 15). Chrystus obdarzył ich również specjalnym autorytetem w sprawach nauczania i moralności: „ Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi; Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał” (Łk 10, 16). Nasz Pan skierował też do apostołów słowa, które świadczą o udzieleniu im uprawnień w zakresie kierowania wspólnotą wiernych, czuwania nad czystością wiary i moralności, oraz głoszenia Ewangelii Chrystusowej: „Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 18, 18). Poza tym Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy w Wieczerniku przyznał im prawo do sprawowania Eucharystii: „Następnie wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał mówiąc: «To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę»” (Łk 22, 19). Nadto Chrystus upoważnił apostołów do odpuszczania grzechów mocą Ducha Świętego: „Którym odpuścicie grzechy są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 23).
Zasadę sukcesji apostolskiej, wprowadzonej przez Jezusa, potwierdził Szaweł, zwany Pawłem, znany też jako Apostoł Narodów lub Apostoł Pogan. W jego rozumieniu sukcesja apostolska to „filar i utwierdzenie prawdy” w Kościele (1 Tm 3, 15). Święty Paweł, zwracając się do swojego współpracownika, biskupa Tytusa, zlecił mu następującą misję: „W tym celu zostawiłem cię na Krecie, byś zaległe sprawy należycie załatwił i ustanowił w każdym mieście prezbiterów (Tt 1, 5).
O roli i potrzebie zachowania legalnej i nieprzerwanej sukcesji apostolskiej w okresie patrystycznym (I-VIII wiek po Chr.) pisali m.in. św. Klemens Rzymski (+ 101), ojciec postapostolski, biskup Rzymu (90/92 – 101); św. Ignacy Antiocheński (+ ok. 110), ojciec postapostolski, pierwszy świadek trójstopniowej organizacji hierarchii kościelnej; Tertulian (+ 220), filozof i teolog, apologeta, pierwszy wybitny pisarz chrześcijański piszący po łacinie; św. Ireneusz z Lyonu (+ ok. 202), biskup Lyonu; Euzebiusz (+ ok. 340), biskup Cezarei Palestyńskiej, ojciec historiografii kościelnej.
Św. Klemens Rzymski wskazywał, że sukcesja apostolska została wprowadzona na podstawie postanowienia Bożego. W jego rozumieniu apostołowie na mocy upoważnienia Jezusa ustanowili biskupów (episkopoi) i diakonów (diakonoi) jako następców apostolskich i zarazem zwierzchników i starszych, którzy „następnie polecili, by po ich śmierci ich służbę przejęli inni doświadczeni mężowie” (Pierwszy List do Koryntian 44).
Św. Ignacy Antiocheński pisał o trójstopniowym urzędzie kościelnym z biskupem na czele: „Wszyscy idźcie za biskupem, jak Chrystus za Ojcem, i za waszymi prezbiterami jak za Apostołami. A diakonów poważajcie jak przykazania Boże. Niechaj nikt w sprawach dotyczących Kościoła nie robi niczego bez biskupa. Uważajcie za ważną tylko taką Eucharystię, która jest sprawowana pod przewodnictwem biskupa lub tego, komu on zleci […] Nie wolno bez biskupa ani chrzcić, ani sprawować agapy […]” (List do Kościoła w Smyrnie, 8,1-2).
Tertulian apelował do ówczesnych heterodoksyjnych wyznań, działających poza Kościołem, aby przedstawili i udowodnili pochodzenie i kolejność swoich biskupów „tak się ciągnących od początku przez sukcesje, by ów pierwszy biskup miał za poprzednika któregoś z Apostołów, lub mężów apostolskich, zawsze z Apostołami trzymających” (Preskrypcja przeciw heretykom 32).
Św. Ireneusz potwierdził istnienie sukcesji apostolskiej następująco: „Każdy, kto prawdę chce zobaczyć, może we wszystkich Kościołach stwierdzić Tradycję Apostolską, rozgłaszaną po całym świecie. Możemy wymienić tych, którzy przez Apostołów zostali ustanowieni biskupami, jak również ich następców – aż do nas” (Przeciw herezjom 3, 3, 1 n.).
Euzebiusz z Cezarei podkreślił, że „w każdym mieście, w którym zachowano nieprzerwane następstwo biskupa, życie kościelne odpowiada nauce prawa, proroków i Pana” (Historia kościelna. O męczennikach palestyńskich 4, 22).
Z perspektywy teologii starokatolickiej sukcesja apostolska – jako fundament apostolskości Kościoła, kardynalna doktryna wiary katolickiej i podstawowa norma prawa kanonicznego - powinna być zawsze rozpatrywana i rozumiana w ścisłym powiązaniu z Kościołem powszechnym i poszczególnymi Kościołami lokalnymi. Jest ona ściśle związana z ciągłością władzy kościelnej, wiernym przestrzeganiem nauki apostolskiej i sakramentalną naturą Kościoła. Na jej mocy biskupi jako następcy apostołów zobowiązują się do realizacji praw i obowiązków odnoszących się do posługi wobec ludu Bożego.
dr Borys Przedpełski
wykładowca ChAT, Kościół Polskokatolicki
Mariawityzm 100 lat temu
Konsekracje biskupów – M. Jakuba Próchniewskiego i M. Andrzeja Gołębiowskiego w 1910 roku w Łowiczu
W tym roku obchodziliśmy setną rocznicę otrzymania sakry biskupiej przez o. biskupa Romana M. Jakuba Próchniewskiego i o. biskupa Leona M. Andrzeja Gołębiowskiego. Dzięki ich konsekracji nasz Kościół uzyskał pełność hierarchii, podstawę przyszłego kapłaństwa.Czasopisma mariawickie wychodzące w tym czasie („Mariawita”, ”Wiadomości Mariawickie”, książkowy „Kalendarz Mariawicki na rok 1911”) relacjonują ten bardzo ważny moment w historii Kościoła. Tak oto „Wiadomości Mariawickie” nr 72 z dnia 10 września 1910 roku opisują to wydarzenie.
* * *
Dzień 4-ty września r. b. stał się pamiętnym dla Kościoła Maryawickiego! W nim Kościół Maryawicki otrzymał pełną hierarchię przez konsekracyę na biskupów – pomocniczych 2-ch kapłanów: Przewielebnego Ojca Romana Maryi Jakuba Próchniewskiego, magistra św. teologii, Wikaryusza Generalnego związku Maryawitów i Przewielebnego Ojca Leona Maryi Andrzeja Gołębiowskiego, magistra św. teologii, kustosza Okręgu Łódzkiego.
W wilię jako też i w sam dzień uroczystości pociągi po 2-ch liniach kolejowych z 4-ch stron naszego kraju i sąsiedniej Litwy wiozły gromady ludu Maryawickiego do Łowicza. Na stacyach co raz formował się pochód procesyonalny; i kompania za kompanią z krzyżem na czele, z chorągwiami, śpiewając pieśni pobożne przy akompaniamencie muzycznych dętych instrumentów szły do kościoła na wsze strony widniejącego z niewykończoną jeszcze wieżą. Niebo zachmurzone, drobny deszcz w niedzielę padający zdawały zdawały się przeszkadzać wspaniałym pochodom, jednak pokój, swoboda i męztwo jakie odbijały się na twarzach podróżnych dowodziły, że Maryawita nie zna przeszkód.
Godzina 10 rano. Wielotysięczne tłumy zalegały kościół i place obszerne przed kościołem tak, że z trudem przedostać się można było. W kościele prezbiteryum w gronie sióstr zakonnych znajdowała się Założycielka Maryawitów, Czcinajgodniejsza nasza Matka Marya Franciszka, bliżej ołtarza stali kapłani maryawici. Przy presbiteryum na krzesłach rzędem ustawionych siedzieli przedstawiciele Starokatolickich kościołów, Holenderskiego: księża Piotr Jan van Hardervijk proboszcz z Schiedam, Mikołaj Prins z Haarlem, Korneliusz Wijker z Amersfoort, i Szwajcarskiego: ksiądz Antoni Absenger, proboszcz z Biel; przedstawiciel Władz Państwowych p. Tiażelnikow; tamże siedzieli znajomi i przedstawiciele maryawitów. Wszyscy w ciszy i spokoju oczekiwali rozpoczęcia się obrzędu konsekracyjnego.
Godzina 11. zaczyna się nabożeństwo. Wychodzą z zakrystyi dwaj biskupi-elekci, za nimi postępują Biskupi-Asystenci: J. Excel. Gerard Gul, Arcybiskup Utrechtu i J. Excel. dr. Jakub Jan van Thiel, biskup z Haarlem, a zamyka pochód Najprzewielebniejszy nasz Ojciec Biskup Jan Marya Michał Kowalski, Konsekrator Elektów.
Obrzęd konsekracyjny odbywał się w języku polskim, Biskupi Asystenci odczytywali odnośne modlitwy po łacinie. Najprzód wystąpiły dwie delegacye składające się każda z 3-ch kapłanów i kilku ludzi świeckich, prosząc konsekratorów o danie im Biskupów, których oni obrali. Następnie dał się słyszeć szereg pytań, jakie zadawał Biskup Konsekrator elektom, tyczących się nauki wiary i obyczajów, oraz uroczyste ponowienie przez Biskupów elektów 4-ch ślubów : posłuszeństwa, ubóstwa, czystości i szerzenia czci Przenajświętszego Sakramentu, dalej następował obrzędy konsekracyjne i Msza Święta.
Niemal wszyscy znajdujący się w kościele słyszeli i rozumieli, co się przed ich oczyma działo. Uczestnik przenosił się myślą do pierwszych wieków chrześcijaństwa, gdzie lud pospólnie z duchowieństwem żywo brał udział w kwestyach obchodzących jego sprawy religijne, gdzie papieże i inkwizycja jeszcze nie włożyli w ceremonie i modły obrzędowe słów nienawiści i klątwy.
Przy końcu Mszy św. po udzieleniu błogosławieństwa ludziom przez Nowokonsekrowanych biskupów przemówił do nich Biskup Konsekrator, wskazując na cnoty pokory, miłości i czystości, jako ozdoby kapłanów Chrystusowych, a potem po łacinie od Biskupów – Asystentów, wyrażając swoją i całego Kościoła Maryawickiego wdzięczność, że raczyli pomimo swego podeszłego wieku i dalekiej drogi przybyć do nas i wziąć udział w konsekracyi Biskupów Elektów, oraz prosząc ich o błogosławieństwo. Błogosławieństwa udzielił Biskup po łacinie, a Biskup z Haarlemu wypowiedział po polsku następujące słowa, które w całości przytaczamy, jako dowód żywej ich wiary i miłości szczerej ku nam,
Najmilsi Bracia i Siostry!
„Łaska wam i pokój od Boga Ojca naszego i Pana Jezusa Chrystusa” (Ef. I,8).
Przybyliśmy do was w imię Boże, aby wziąć udział w konsekracyi dwóch Elektów Biskupów, wielce szanowanych i ukochanych przyjaciół naszych. Przybyliśmy, aby własnemi oczyma oglądać i uszyma słyszeć wielkie sprawy Ducha Świętego, jakie dzieją się między wami i aby z wami wspólnie w Bogu się radować.
Wasz wielebny Biskup i kilku waszych ojców, będąc w Holandii, już wiele nam opowiedzieli o prawdziwie katolickim ruchu Maryawitów w Polsce. Wiadomości te napełniły serca nasze radością. Ale kilkudniowy nasz pobyt w klasztorze w Płocku i obcowanie z Matką Założycielką Maryawitów, jak również Siostrami, Ojcami i Braćmi, napełnił serca nasze jeszcze większą radością.
Patrząc na to wszystko co Bóg pośród was czyni, przypominamy sobie słowa Chrystusa: „Błogosławione oczy, które widzą, co wy widzicie „ (Łuk. X, 23). Widzimy u was wszędzie Ducha Świętego, ducha miłości Chrystusowej, ducha prawdziwej pobożności. „Bez wątpienia, Najmilsi Bracia, Pan Bóg rozpoczął dobrą sprawę i możemy powiedzieć z błogosławionym Pawłem Apostołem: „Mamy ufność, że Ten który począł w was dobrą sprawę, wykona ją aż do dnia Chrystusa Jezusa” (Flp I, 6).
„Wam darowane jest dla Chrystusa nie tylko, abyście weń wierzyli, ale żebyście też dla Niego cierpieli”. (Ibid. 29). „Tymczasem proszę Boga, aby miłość wasza więcej i więcej obfitowała w umiejętności i wszelakiem zrozumieniu: abyście doświadczali co jest pożyteczniejszego, żebyście byli szczerymi i bez obrażenia na dzień Chrystusów, napełnieni owocem sprawiedliwości przez Jesusa Chrystusa ku sławie i chwale Bożej. (Lb. I, 9-11).
„A więc najmilsi bracia pomoc nasza w Imieniu Pana Jezusa, który mówił do uczniów swoich: „Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt. XXVIII, 20). On sam jest osobiście z nami w Przenajświętszym Sakramencie. Tak, bracia starajcie się jednoczyć z Chrystusem w Komunii Świętej. Komunia Święta jest źródłem mocy, jest źródłem miłości, miłości Boga i bliźniego.
„Życzymy wam abyście byli naśladowcami Pana Jezusa i pamiętali na te słowa świętego Jana Apostoła: „Kto mówi, że w nim mieszka powinien, jako On postępował, i sam postępować” (I. J. 7. II, 6).
„W końcu „Łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa i miłość Boża, i społeczność Ducha Świętego niech będzie z wami wszystkimi. Amen.”(II Kor. XIII.).
Po swem przemówieniu Dostojny Biskup udzielił obecnym błogosławieństwa po polsku. Kilkomiesięczny przeciąg czasu, w którym Biskup z Haarlemu uczył się języka polskiego, dostatecznym był dla niego, by mógł wypowiedzieć się po polsku.
Przemówił jeszcze po polsku i przedstawiciel Kościoła Szwajcarskiego ks. Absenger, rodem Czech, w te słowa:
Najmilsi Bracia i Siostry!
Upłynął już rok od tej chwili, kiedyśmy z powodu odbytego kongresu Starokatolickiego w Wiedniu, otrzymali także i w Szwajcaryi radosną nowinę: Maryawici w Polsce założyli przy pomocy Boskiej swój własny Kościół, niezależny od Rzymu. Potem, dochodziły do nas coraz to nowe wiadomości, świadczące, jak wielka jest Łaska, którą Bóg udzielił Waszemu Dziełu. I ostatecznie, nasz Najprzewielebniejszy Ksiądz Biskup, jako też i cały Kościół Staro-katolicki w Szwajcaryi, otrzymali zaproszenie na przyjęcie udziału w tej wielkiej uroczystości – konsekracyi dwóch Najprzewielebniejszych Ojców Biskupów.
Doznaliśmy przeto podobnego uczucia, jak owa niewiasta z Ewangelii która znalazłszy znowu swój grosz, który była straciła, zwołuje przyjaciółki i sąsiadki mówiąc: „Radujcie się ze Mną, albowiem znalazłam grosz, którym była straciła” .
Zapewne i Wy jesteście przekonani, moi drodzy przyjaciele, że zrywając z Rzymem, odnaleźliście napowrót zgubiony grosz – którym jest wolność Synów Bożych w Jezusie Chrystusie. I my więc cieszymy się razem z Wami z tego powodu z całego serca.
Lecz niestety nasz Najprzewielebniejszy Ksiądz Biskup nie mógł przyjechać na tę uroczystość, i polecił mi wyrazić w Jego Imieniu Najprzewielebniejszej Matce Maryi Franciszce, Najprzewielebniejszym Biskupom, Ojcom, Siostrom, jako też i całemu ludowi Maryawickiemu nasze najszczersze życzenia. Przybyliśmy więc tutaj, nie tylko ażeby się z wami radować z tak widocznych skutków Błogosławieństwa Boskiego, lecz także ażeby Wam podziękować za okazanie tak wielkiego męstwa w prześladowaniach jakie cierpicie.
Pragniemy też się uczyć od Was, powinno się pracować nad urzeczywistnieniem Królestwa Bożego wśród wszystkich narodów. Niech Bóg błogosławi Wam i nam w Jezusie Chrystusie Panu naszym. Amen.
Nabożeństwo się skończyło. Tłumy rozchodząc się na wszystkie strony zaczęły się przerzedzać. Spokojny gwar ludzi przechodzących się tam i sam, dźwięki parafialnych orkiestr na przemian grających melodyje ludowe chórów śpiewaczych, niebo wypogodzone, - wszystko to razem tworzy piękne tło wielkich tegorocznych uroczystości Maryawickich, które głębiej i głębiej wrażały się w duszę uczestników, skąd radosnem echem rozlatując się po wszystkich krańcach ziemi rokowały błogą przyszłość.
W pierwszym rzędzie od lewej: bp M. Andrzej Gołębiowski, bp M. Jabub Pruchniewski, bp Jakub van Thiel, abp Gerard Gul, bp M. Michał Kowalski, Św. Maria Franciszka Kozłowska, s. M. Honorata, stoi s. M. Izabela Barczewska |
Bardzo szczegółowy opis konsekracji Biskupów znajduje się w „Kalendarzu Mariawickim” na rok 1911 i w „Mariawicie” nr 46-50 z roku 1910.
zebrał kapł. M. Mirosław
Wyklęta - mariawicka powieść historyczna
Coś się wreszcie stało; coś dobrego dla mariawityzmu i dla mariawityzmu ciekawych. W zeszłym roku ukazała się książka autorstwa Tomasza D. Mamesa (diakona Daniela) Mysteria Mysticorum (Kraków 2010) którą T. Zych prezentował w nr. 4-7 „Mariawity”. Teraz Władysław S. Ginter własnym sumptem (!) wydał powieść historyczną „Wyklęta” (Rzgów 2010), której bohaterką jest Maria Franciszka Kozłowska. Jest to druga powieść o mariawityzmie - pierwszą zatytułowaną Maryawita (Kraków 1912) napisał Artur Gruszecki.Dla porządku, ciesząc się z wydawniczo dobrego czasu dla mariawityzmu, odnotujmy ukazanie się obszernej książki dokumentalnej Ku Królestwu Bożemu (Felicjanów 2010), wydanej przez Kościół Katolicki Mariawitów, która m.in. zawiera pierwotny tekst Objawień Mateczki i obszerny wybór Jej listów - część pierwszy raz publikowanych.
***
Trudno przecenić wartość Wyklętej tak dla środowisk wiernych i sympatyków mariawityzmu, jak i poszukujących wiedzy o nim. Dzieje mariawityzmu możemy poznać z dwu głównych źródeł: dokumentów, których nieco się zachowało oraz publicystyki, ta, niestety, często ma znikomą wartość poznawczą ze względu na mniej lub bardziej świadome wypaczanie duchowego przesłania Dzieła Wielkiego Miłosierdzia oraz kłamliwe opinie o ludziach, którzy mu zawierzyli.
Dokumenty archiwalne: sprawozdania, notatki, listy, informacje charakteryzuje zwięzły, urzędowy język. Czasem trzeba przeczytać wiele stron tych dokumentów (bywa, znajdujących się w odległych miejscach), by znaleźć klucz łączący sekwencje informacji, które w pierwszym odbiorze niewiele mają ze sobą wspólnego. I nagle kilka zdań, opinia, czy wzmianka naniesiona odręcznie na marginesie pisma pozwala włożyć luźne dotąd cząstki informacyjnych „puzzli” we właściwe miejsca układanki zatytułowanej „Historia mariawityzmu”.
Obcowanie z tego typu źródłami odciska się na formie przekazywania tak pozyskanej wiedzy. Publikacje takie, dążąc do przejrzystości, precyzji wywodu, udokumentowania każdego stwierdzenia i każdej hipotezy są suche, pozbawione emocji, czasami są tak precyzyjne, że aż nudzą tokiem narracji.
Wystarczy jednak zmienić formułę narracji, np. na gawędę historyczną - której mistrzem był Paweł Jasienica - by tchnąć w książkę nowego, ożywczego ducha. I tak dzieje się w przypadku Wyklętej, która opierając się na faktach podaje historię formowania się mariawityzmu w konwencji zajmującej gawędy, gdzie jest miejsce na dygresję, poetycki opis, nakreślenie stanów emocjonalnych postaci, czy odtworzenie klimatu epoki. Książka Władysława S. Gintera jest przykładem sprawnego łączenia głębokiej wiedzy historycznej z warsztatem prozaika.
Ci, którym zabrakło silnej woli, bądź możliwości sięgnięcia po archiwalne roczniki „Maryawity”, w których drukowano cykl „Dzieło Miłosierdzia. Historya Maryawitów”, czy numery „Królestwa Boże go na Ziemi”, gdzie zamieszczono pamiętniki ojców Jana, Jakuba, czy wspomnienia s. M. Hortulany (matki Założycielki) mają teraz znakomitą okazję nadrobienia tych zaległości (lub zaniedbań); w Wyklętej znajdą bowiem solidną porcję literacko przetrasponowanej wiedzy zawartej w tych ważnych źródłach wiedzy o początkach mariawityzmu.
W telefonicznej rozmowie z Autorem, gratulując mu doskonałego pomysłu, chcąc esencjonalnie ująć charakter książki (podkreślam charakter, nie treść!) użyłem określenia: „mariawickie czytadło”. Chwilę później zasromałem się: czy, abym się nie zagalopował? Jednak pisząc niniejszy tekst - będąc po długim namyśle - w pełni podtrzymuję tę opinię, bo - jak sądzę - nie w niej nic uwłaczającego. Tak jak nie ma nic uwłaczającego w nazwaniu czytadłami książek Artura Conan Doyla, Alistaira Mcleana, czy J.K. Rowling - rzecz jasna zachowując proporcje. Z tym, że ci autorzy (prawda, że z maestrią), ale, mówiąc potocznie, bujają w obłokach, zaś W. S. Ginter pisze o faktach. I nawet tam, gdzie tok narracji zezwala na popuszczenie wodzy fantazji jej popuszczenie służy (choćby) oddaniu stanu ducha bohaterów, narastających emocji, bądź (co mnie szczególnie ujęło) opisaniu Płocka z przełomu XIX i XX w. Od Autora wiem, że posługiwał się przy tym planem miasta z epoki. I już choćby to dowodzi, jak poważnie i odpowiedzialnie podszedł do swego zadania.
Jeśli zatem miłośnicy literackiej fikcji są usatysfakcjonowani czytając dzieła przywołanych wcześniej autorów, to o ileż bardziej pożyteczna i twórcza będzie lektura powieści opisującej wydarzenia prawdziwe, mające fundamentalny wpływ na powstanie mariawityzmu - do czego szczerze i serdecznie zachęcam.
Na koniec, by czytelnicy nie odebrali tego tekstu, jako bezrefleksyjnego panegiryku na cześć Autora pozwolę sobie zasugerować modyfikacje, które - gdyby zostały uwzględnione w następnych wydaniach - przyczyniłyby się do wzmocnienia jej walorów poznawczych.
Otóż wychodząc z założenia, iż Wyklęta dla czytelników nie-mariawitów może stać się swego rodzaju podręcznikiem historii mariawityzmu, dobrze w słowie wstępnym (wprowadzeniu) zamieścić informacje o „granicach fikcji”; np. czy zamieszczone w tekście cytaty są autentyczne (wówczas wskazać źródła), czy też są fikcją literacką.
Ponieważ nie-mariawitom nic nie będą mówiły imiona postaci (ojcowie: Jan, Łukasz, Dominik i in.), choć (zapewniam - wiem, co mówię!) i pośród młodzieży mariawickiej znajdą się tacy, którzy nie do końca wiedzą kim byli ci kapłani, jaka była ich droga do mariawityzmu i jaką rolę odegrali u jego zarania. Dobrze zatem byłoby zamieścić notki biograficzne w formie przypisów w tekście, lub słowniczka na końcu książki.
Zasadnym byłoby podanie kalendarium bądź wprowadzenie do tekstu (choćby przybliżonych) dat opisywanych kluczowych wydarzeń. Ten niedostatek utrudnia „połapanie” się w jakim czasie dzieje się akcja, gdyż - chyba się nie mylę - dość ograniczony krąg osób ma biegłą wiedzę w tym zakresie.
Z całą pewnością te drobne uzupełnienia nie ujmą jakości narracji, a mocniej osadzą opowieść w realiach historycznych.
Krzysztof Mazur
Internet, magiel i... święci
Z badań wynika, że ledwie 2% dorosłych Polaków coś słyszało o mariawityzmie. Ba, ale co słyszeli? Zainteresowanie tzw. mniejszościami wyznaniowymi jest takie sobie, dostęp do rzetelnej wiedzy ograniczony niskimi nakładami. Cóż zatem czyni ktoś, kto szuka wiedzy? Zagląda do Internetu! To zajrzałem. Wpisywałem do wyszukiwarki różne kombinacje słów, wśród których zawsze było „mariawityzm” lub „mariawityzmu” i po prawie dwugodzinnej sesji włos jeżył mi się na czaszce.
To co ludziska wypisują o mariawityzmie na forach i innych portalach może przyprawić o palpitacje. Większość „wiedzy” pochodzi - jak podają internauci - z babcinych opowiastek, bądź gdzieś zasłyszanych historyjek. I nie byłoby o co się ciskać, bo najróżniejsze „rewelacje” wypisują osoby, dla których mariawityzm bywa czasem równie egzotyczny, co kulty Polinezji; im - choć czasem serce boli - nie można odmawiać prawa do bzdurzenia. Gorzej, że na podobnym poziomie operują ludzie aspirujący do pewnego poziomu, czujący się kompetentnymi do formułowania miarodajnych opinii i sądów.
Bo czego można oczekiwać od anomimowego internauty Bóg wie skąd, który pisze, co wie, a wie malutko, gdy, na przykład, autor programu „Dziedzictwo kulturowe Ziemi Latowickiej” dla klas I - III gimnazjum, prezentując mniejszości wyznaniowe regionu, chwali kapłanów Mariawitów za... dobre wykorzystanie otrzymanych od caratu pieniędzy, bo obrócili na nowatorski program społeczny: szkoły, ochronki itp...
Ale niech tam, mógł się autor - prowincjusz ciut pogubić - choć nie powinien, bo gdy zajrzał do którejś z pobliskich parafii mariawickich uzyskałby wiedzę z pierwszej ręki. Co jednak sądzić o opinii bynajmniej nie prowincjusza, a światowca pierwszej gildii, bo Stefana Bratkowskiego, który z zamieszczonym w internecie tekście „Smutno-śmiesznie”, odnosząc się do historii Kościołów rzymskokatolickiego i mariawickiego, napisał:
„[...] Nie ma co jednak przemilczać stosów, jak i tego, że carat z ochraną czule sprzyjały mariawitom, którzy odstąpili w imię kultu Matki Boskiej od Kościoła katolickiego osłabiając go w oporze wobec zaborcy [...]”, Faktycznie, smutno jest, ale na pewno nie śmieszno... Żeby było straszniej cały tekst jest krytyką pewnego Ojca Dyrektora, którego działalność Stefan Bratkwoski porównał do działalności mariawitów. Czemu nie rosyjskich starowierów? Tyle przekłamań w jednym zdaniu!
Kto, jak kto, ale p. Bratkowski nie powinien publicznie obnosić się ze swym lenistwem, bo tylko tym można wytłumaczyć fakt, że przed napisaniem tekstu nie zajrzał, do którejś z licznych bibliotek stołecznych. A miał taki obowiązek, bo przez jego zaniedbanie kolejny raz poszło w świat pomówienie, którego nikt nie dowiódł. A tak wstyd i sromota, bo się okazuje, że Bratkowski opiera swe wywody ma najczęściej cytowanym źródle popularnej wiedzy o mariawityzmie:
maglu, gdzie jedna pani, drugiej pani powiedziała, że... Że panie w maglu czasem plotą, czyli konfabulują - rzecz zwyczajna, ale żeby intelektualista tej klasy słuchał plot i (o zgrozo!) nadawał im walor prawdy... To dziwi. I gorszy... I podważa wiarygodność...
Ale to jeszcze nie był kres moich internetowych zdziwień. Sugerując się przesłaniem tekstu p. Bratkowskiego zajrzałem na stronę Radia Maryja i tam dopiero się nasłuchałem prawd objawionych o mariawityzmie. Oj, nasłuchałem...
Oto znalazłem trzy audycje poświęcone mariawityzmowi autorstwa ks. prof. dr hab. Marka Chmielewskiego, wykładowcy teologii duchowości KUL. No, fachowiec co się zowie, to i wiedzę rzetelną ma - pomyślałem.
Audycja pierwsza („Maria Franciszka Kozłowska”) zachwyciła. Bez przesady! Rzetelne informacje, rzeczowy komentarz bez prób, jak to się mówi, ściemniania. Jedna, czy dwie pomyłki w datach ważnych dla mariawityzmu wydarzeń nie zmieniły entuzjastycznej oceny.
Za to dwie następne audycje („Mariawityzm, jako przykład wypaczenia życia duchowego” cz. I i II) były niczym smagnięcie biczem. Słuchacze dowiedzieli się z nich m.in, że kapłani mariawici dla pozyskania wiernych „uciekali się do nieuczciwych sposobów i środków”. Musiały one być wyjątkowo skuteczne i wyrafinowane, bo Ksiądz Profesor nie podał ani jednego przykładu takiego działania. Za to podkreślił, że „mariawici swą gorliwością, ale i sprytem, nierzadko podstępem, pozyskali rzesze wiernych”. I znowu żadnego przykładów... A o ileż Ksiądz Profesor podniósłby swoją wiarygodność, gdyby zechciał wykazać procentowo, co było skuteczniejsze w pozyskiwaniu ludu dla Dzieła Wielkiego Miłosierdzia - gorliwość, czy podstęp?
Ale to jeszcze nic! Oto kolejna „prawda” tym razem poniekąd objawiona, bo pochodząca od świętego...
„Na podkreślenie zasługuje to, że działalność przynajmniej niektórych księży mariawitów, a zwłaszcza ks. Kowalskiego miała wyraźnie charakter egenturalny.
Wiele uwagi tej sprawie poświęcił św. Józef Sebastian Pelczar, biskup przemyski w jednym z artykułów, z którego tutaj korzystam. Zwraca on uwagę na dającą wiele do myślenia wyjątkową przychylność władzy carskiej wobec mariawitów prawnie uznanych, już po schizmie, w 1906 roku za osobny związek wyznaniowy i wspieranych finansowo przez carat, dzięki czemu już bez przeszkód mogli zakładać swoje parafie, budować kościoły i prowadzić rozległą działalność charytatywną.
Posługując się mariawitami rosyjscy zaborcy usiłowali rozprawić się z Kościołem katolickim w Polsce. Wymowne jest także to, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wielu znaczących mariawitów związało się z ruchem socjalistycznym i komunistami”.
Uff!!! Brakuje tylko zarzutu o sprawstwo kierownicze Rewolucji Październikowej i przynajmniej jednej z dwu wojen światowych...
Czyżby od czasu, gdy Świątobliwy bp Józef Sebastian pisał złe, bo nieprawdziwe słowa o mariawityzmie nie ukazała się żadna rzetelna publikacja opisująca jego historię? Czy - jak mawia młodzież - to nie obciach, gdy naukowiec tak renomowanej uczelni sięga po, przepraszam, jakieś książkowe wykopaliska, które mają tyle wspólnego z rzetelnością warsztatową, co sandacz z sandałem. Niby podobnie się pisze i wymawia, a jakaż kolosalna różnica - choćby w smaku! Gdzie jakikolwiek dowód, choćby mały, malutki, na to, co napisał śp. Biskup Przemyski, a powtarza Ksiądz Profesor (daj mu Boże dobre zdrowie) jest prawdą!?
A przecież nie poparte żadnymi dowodami dyskredytujące opinie są niczym innym tylko naruszeniem dobrego imienia. I gdyby doszło do procesu, a znieważający nie przedstawiłby przekonywujących dowodów na poparcie głoszonych poglądów, to jak nic poniósłby karę i - poza wszystkimi innymi konsekwencjami- można by go słusznie nazywać potwarcą i kłamcą! Podobnie, jak są nimi kwestionujący istnienie hitlerowskich obozów zagłady...
Na miły Bóg, nie wolno powtarzać maglowych plotek tylko dlatego, że kiedyś podał je do publicznej wiadomości aktualny święty! Nie chodzi tu wyłącznie o urażaną miłość własną (choć została urażona), ale o uczciwość i rzetelność badacza - o profesjonalizm. Nie trzeba kogoś lubieć, by go szanować, a naukowcy okazują szacunek wobec przedmiotu swych badań oceniając go nawet surowo, ale sprawiedliwie - w zgodzie z dostępną wiedzą, a nie powołując się na „wiedzę” stworzoną tylko po to, by dokuczyć i upokorzyć.
Kamaz