„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście.” Mt 25,40 Znane i nieznane epizody z życia Biskupa M. Franciszka Rostworowskiego.
Mariawici z pomocą braciom Żydom Motyw Wiśniewa pojawia się zawsze, kiedy wśród mariawitów wspomnieć o pomocy udzielanej Żydom. A Wiśniew – to biskup Rostworowski. Ksiądz Wawrzyniec hrabia Rostworowski herbu Nałęcz, otrzymał święcenia jako ksiądz rzymskokatolicki i przez pewien czas był kapelanem arcybiskupa Popiela w Warszawie. Już w okresie powstawania mariawityzmu przystąpił do Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów i w 1903 roku został przeniesiony do Wiśniewa, na swego rodzaju banicję2 . Parafia ta, leżąca niedaleko Mińska Mazowieckiego, była dla duszpasterza terenem niemal dziewiczym, zaniedbanym moralnie i religijnie. Przenosząc ks. Rostworowskiego do Wiśniewa, nikt z ówczesnej hierarchii kościelnej nie przewidywał skutków tego posunięcia. A skutki nie dały na siebie długo czekać, bo nowy duszpasterz natychmiast podjął pracę u podstaw i wkrótce zaskarbił sobie sympatię i poparcie wiernych. Dzięki temu, po rozłamie w 1906 roku znakomita większość wiśniewskich parafian opowiedziała się za mariawityzmem. Z parafii liczącej 3.000 osób, przy Kościele rzymskokatolickim pozostało tylko 35. Wpływ i praca duszpasterska ks. Rostworowskiego rozciągała się jednak i na okoliczne wioski, także te, które nie mieściły się już w obrębie dawnej parafii rzymskokatolickiej. Wszędzie tam urządzano kaplice domowe. Wart odnotowania jest fakt, że liczba tzw. jawnych mariawitów różniła się mocno od ich liczby ogólnej. I tak np. we wsi Wierzbno jawnych mariawitów było 150, a ukrytych „dość znaczna liczba”, w Czerwonce, jawnych ok. 500, ukrytych też „znaczna liczba”. W sumie wiśniewska parafia mariawicka w początkach swego istnienia liczyła ok.4.500 jawnych mariawitów.3 Ojciec Rostworowski, który jako kapłan mariawicki otrzymał imiona zakonne Maria Franciszek, bardzo poważnie traktował ideał życia franciszkańskiego i konsekwentnie podążał śladem swojego patrona. Cały spadek rodzinny, w kwocie 50 000 rubli w złocie przeznaczył na rzecz Kościoła Mariawitów. W dużej części to on sfinansował budowę kościoła w Wiśniewie, a także zakupił plac pod kościół mariawicki w Mińsku Mazowieckim. Rozdawszy wszystko, co posiadał, żył w prostocie i ubóstwie, poświęcając się służbie dla innych, aż zyskał sobie miano „Biedaczyny mariawickiego”, na wzór św. Franciszka z Asyżu.4 Żydów przed wojną w Wiśniewie prawie nie było. Mieszkańcy pamiętają tylko kilka osób. „Był tu taki Żydek, mieszkał. Miał taką schedkę malutką, obórkę na jedną krówkę i stodółeczkę na lechę (miara ziemi, dwa, trzy pokosy – góra). I on tu mieszkał, i tę ziemię sobie obrabiał. W tę obórkę to ludzie kamieniami rzucali; Żyd, to go poniewierali”5. „Byli krawce Żydzi, dobre krawce, cała rodzina. Chuna, Chuna się nazywał ojciec. Jeszcze Maryśce ubranie do ślubu szył!”6 W ochronce u sióstr mariawitek wychowywało się kilkadziesiąt dzieci, moi rozmówcy podają różne liczby, od 20 do 60. Były to sieroty, podrzutki i dzieci z najbiedniejszych rodzin. Wśród nich także chłopiec żydowski, G., urodzony ok. roku 1930, który dorastał pod opieką biskupa Rostworowskiego, a z biegiem lat stał się dla niego pomocą. Biskup M Franciszek z dziećmi ze szkoły i z internatu w Wiśniewie (przed 1939 r.) Wtedy to Żydzi kałuszyńscy zaczęli szukać pomocy w okolicznych wioskach, a wiedzieli, że w Wiśniewie, oddalonym od Kałuszyna o 9 kilometrów, mogą liczyć na ciepły posiłek i kawałek chleba. Przychodzili więc, dopóki mogli, a także i później, ukradkiem, kiedy w Kałuszynie powstało getto. Opowiada kapł. M.Wawrzyniec Rostworowski, syn biskupa: „Jeśli idzie o mojego ojca i o dom klasztorny, to bardzo duża tam była pomoc dla Żydów. Wieczorami, po zmroku przychodzili po żywność. Nie raz widziałem tych, co wynosili z kuchni jedzenie Żydom. A oni przychodzili tak nieśmiało, delikatnie, ja im to pamiętam. Świetnie potrafili wyczuć, kiedy można było przyjść, kiedy jest bezpiecznie, też żeby nam nie zaszkodzić.”8 To były cienie kryjące się w mroku, anonimowi Żydzi, których nazwisk nikt już nie pamięta. Prócz nich były jednak dwie osoby jak najbardziej konkretne: ów chłopiec z ochronki, który nawet bez szczególnej konspiracji przeżył w Wiśniewie wojnę, był zaprzyjaźniony z wieloma swoimi rówieśnikami, dobrze go tam pamiętają, niektórym z nich po wojnie pomógł9 . G. miał wygląd semicki, ale jak mówi kapł.. Wawrzyniec: „Nikt się nim nie interesował. (...) Ojciec bardzo go lubił. G. woził go bryczką do parafii, jako furman, już w czasie wojny. Jeździli do Cegłowa, do Żarnówki. Tam nie było przepustek, można było jeździć.”10 Kto inny z kolei pamięta, że: „Był od nas mądrzejszy, zawsze służył do mszy. Dobry chłopak, pomagał przy ołtarzu, jak było trzeba, to zadzwonił. Potem, po wojnie pojechał do Warszawy”.11 I była pani Maria, Karolina Mantlowa, która „uratowała się dzięki pomocy mariawitów”.12 Z relacji F. J. Pilcha: „Znajoma moja sprzed wojny, p. dr. Maria Mantlowa zwróciła się do mnie w marcu 1943 r. o pomoc. Matka jej męża, staruszka 70–letnia, Żydówka, mieszka u niej i ona jest teraz szantażowana przez bandę opryszków żądających okupu. Kilka zasadzek nie dało wyniku. Zdając sobie sprawę, że może być wsypa, zabrałem tę staruszkę do swego mieszkania przy ul. Hipotecznej 5. (...) Poczyniłem starania, by dla staruszki znaleźć schronienie. Za pośrednictwem wielce uczynnego człowieka, księdza Kościoła mariawickiego, Szczepana Zasadzińskiego, proboszcza parafii w Żeliszewie, staruszka ta znalazła schronienie w Wiśniewie, pow. Mińsk Mazowiecki, w domu parafialnym Kościoła Mariawickiego i tam przebywała do wiosny 1946 r”.13 Ponieważ dom parafialny w Wiśniewie był miejscem, gdzie przewijało się wiele osób, pojawienie się kogoś nowego nikogo nie dziwiło. Karolina Mantlowa, występująca tu jako pani Maria, nie zwracała na siebie uwagi. Dotrzymywała towarzystwa innej starszej pani, kuzynce biskupa. Regularnie chodziła do kościoła, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.14 Karolina Mantlowa zmarła potem w Londynie.15 Jak widać, w wiśniewskim domu parafialnym panowała atmosfera względnego bezpieczeństwa i obie ukrywające się tam osoby żydowskiego pochodzenia, żyły w zasadzie normalnie, posługując się jedynie fałszywymi papierami. Była jednak podstawowa różnica między sytuacją G. a pani Marii. O ile ona przyjęła dość gładko fałszywą tożsamość i nikt jej tu nie znał, przez co mogła czuć się w miarę bezpiecznie, o tyle życie i bezpieczeństwo G. którego wszyscy znali, zależało od solidarnej lojalności całej wsi. I tu niewątpliwie decydującą rolę odegrał osobisty autorytet biskupa Rostworowskiego. Zgodnie z opinią jego syna, miał on na wszystkich wielki wpływ, a w okolicach Wiśniewa wpływ ten obejmował nawet rzymskich katolików, którzy dostrzegali w nim człowieka wielkiej klasy. A biskup Rostworowski uczył, że pochodzenie jest nieważne, liczy się miłosierdzie i miłość. I że Żyd jest takim samym bliźnim jak katolik i należy mu się pomoc.16 Biskup Rostworowski był bez wątpienia człowiekiem czynu i wielkiej odwagi. Zaprzysiężony przez AK, udzielał czynnej pomocy partyzantom. W podziemiach kościoła funkcjonował podziemny szpital. Jego wyposażenie było ukryte w schowku pod ołtarzem i w razie konieczności szpital był natychmiast uruchamiany. Tak było po bitwie pod Iwowem, kiedy przywieziono do Wiśniewa rannego partyzanta, sprowadzono lekarza i bezzwłocznie przeprowadzono operację. O współpracy biskupa z podziemiem dodatkowo świadczy fakt, że często bywał w Wiśniewie Julian Grobelny, jednak charakteru tych spotkań można się tylko domyślać. Najprawdopodobniej miały one związek z opieką nad ukrywającymi się Żydami. Możliwe też, że zaangażowanie biskupa Rostworowskiego znacznie przekraczało to, o czym wiedzieli domownicy. Z wywiadu przeprowadzonego w Wiśniewie wynika, że w okolicach wsi ukrywał się jeszcze jeden chłopiec żydowski, Icek, syn wspomnianego już krawca Chuny.17 Udało mu się uciec z miejsca egzekucji Żydów na kirkucie w Kałuszynie i wrócił do Wiśniewa. Dotrwał końca wojny, mieszkając w ziemiance, dokarmiany przez okolicznych ludzi, zarówno mariawitów, jak rzymskich katolików. „Ja jego pamiętam, Icka. Ziemniaki sobie razem piekliśmy w ziemiance. On przy nas najwięcej był, jeść mu dawaliśmy, krowy u nas pasł. Potem słyszałem, że poszedł do wojska, w Poznaniu był majorem. Ale już tu nie przyjeżdżał.”18 Biskup Rostworowski musiał chyba wiedzieć o pomocy, której udzielali jego parafianie. Wiadomo także skądinąd, że i z klasztoru przywożono żywność na Kopczankę, bo tam i w sąsiednich wioskach mariawickich (Wólka Kałuska, Żebrówka) szukali ratunku niektórzy pozostali przy życiu kałuszyńscy Żydzi.19 Biskup M. Franciszek Rostworowski zmarł w 1956 roku, a w pamięci parafian przetrwał jako człowiek, który „chronił wszystkich i szanował wszystkich”. Po analizie wzmiankowanych tu relacji pisanych i ustnych wydaje się, że w pełni zasłużył na tytuł sprawiedliwego wśród narodów świata. Niestety do wszczęcia starań o przyznanie mu tego odznaczenia brakuje jeszcze bezpośredniego świadectwa osoby uratowanej. Urszula Grabowska
Powyższy tekst jest
fragmentem większej całości, zamieszczonej w nr. 4 pisma „Zagłada
Żydów”, wyd. przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów
IFiS PAN, Warszawa 2008.PRZYPISY 2 S. Gołębiowski „Św. Maria Franciszka Feliksa Kozłowska 1862 – 1921” Płock, 2002. 3 „Maryawita” rok 1908, nr 25, str. 397-8. 4 Pozostały trwałe ślady jego działalności: przede wszystkim murowany kościół w Wiśniewie, oddany do użytku w roku 1907. Była to budowla jak na owe czasy nowoczesna, jedyny kościół mariawicki ogrzewany i wyposażony w organy. Poza tym dom parafialny, który był ważnym ośrodkiem działalności społecznej, kulturalnej i charytatywnej, szkoła oraz szereg zabudowań gospodarczych, z których, niestety, nie wszystkie przetrwały do naszych czasów. Warto dodać, że działalność kapłana, a później biskupa Rostworowskiego4 rozwijała się w oparciu o pracę sióstr zakonnych, których w okresie poprzedzającym II wojnę światową było w Wiśniewie koło 30. Dzięki połączonej aktywności kapłana, zakonnic i parafian, parafia mariawicka w Wiśniewie stała się prężnym i twórczym ośrodkiem. Działała tu ochronka, kuchnia dla ubogich, przytułek dla starców, szkoła, biblioteka, sklep, piekarnia, masarnia, warsztaty rzemieślnicze: „Tu mimo woli wszystkie rzemiosła były: kowale, cieśle, koszykarze, dziewiarstwo, tkactwo i wszyscy ci ludzie, co nie mieli środków do życia, to tu mieli przytulisko” (Z wywiadu przeprowadzonego przez autorkę w Wiśniewie, 29 I 2008. Rozmowa z Waldemarem Rekiem). „Tu była koszykarnia, robili takie koszyki eleganckie z witków cienkich. Wiklina była obstrugana, skóreczka zdjęta” – wspominają jeszcze dziś z rozrzewnieniem. Siostry spełniały też rolę pielęgniarek i felczerek, prowadziły apteczkę. 5 Jak wyżej. 6 Jak wyżej, rozmowa z HenrykiemCzyżewskim 7 Jak wyżej, rozmowa z W.Rekiem 8 Z wywiadu z ks. M. W. Rostworowskim i biskupem M. L. Jabłońskim, przeprowadzonego przez autorkę w Płocku, 7 I 2008. 9 Dla potrzeb tego artykułu nazywany G. Autorka nie została upoważniona do ujawnienia jego personaliów. 10 Z wywiadu przeprowadzonego w Płocku, 7 I 2008. 11 Z wywiadu w Wiśniewie, 29 I 2008, rozmowa z p.W. Rekiem 12 W. Bartoszewski i Z. Lewinówna „Ten jest z ojczyzny mojej”, Kraków 1966, str. 271, relacja Feliksa Mantla. 13 Tamże, str. 271-272, relacja F. J. Pilcha 14 Z wywiadu autorki z o.Wawrzyńcem Rostworowskim, Płock, 7 I 2008. 15 W. Bartoszewski i Z. Lewinówna, tamże, str. 271. 16 Z wywiadu w Płocku. 17 Prawdopodobnie było to w okolicy zwanej Kopczanką. 18 Z wywiadu przeprowadzonego przez autorkę w Wiśniewie, 29 I 2008. Rozmowa z H. Czyżewskim. 19 Informacja dr. S. Gołębiowskiego. Urszula Grabowska
Powyższy tekst jest fragmentem wiekszj całości, zamieszczonej w nr. 4 pisma "Zagłada Żydów", wyd. przez Centrum Badań nad zagładą Żydów IFiS PAN, Warszawa 2008 |
(Mariawita 8-10/2008) |