Kolonie w Międzywodziu `2008 „Czy to jawa czy sen? Czy byłem tam gdzie są dziki, korniki i słychać szum fal?” Kolonie w Międzywodziu organizowane przez nasz Kościół w tym roku odbyły się w dniach 15 lipca - 5 sierpnia. To były dla mnie szczególne 3 tygodnie. Niezapomniane do końca życia. Ojej... jeszcze po nocach do dziś mi się śnią. Moja wyprawa do Międzywodzia zaczęła się na dworcu w Płocku. Obładowany niczym wielbłąd podróżny wyruszyłem do Łodzi, aby stamtąd zabrać młodzież do Warszawy. Po trzygodzinnej podróży, wysiadając z autobusu, już na dworcu Północnym zobaczyłem wieżę naszego kościoła, więc nie sposób było zabłądzić, nawet gdybym bardzo się starał. Na parafię przybyłem 2 godziny za wcześnie, jednak czas ten szybko mi upłynął w miłej atmosferze dzięki gościnności bp. M. Włodzimierza. Gdy wybiła 17.00 razem z moimi podopiecznymi udaliśmy się na wspólną modlitwę, której przewodniczył ojciec biskup. A potem plecaki do bagażnika, dzieciaki do autobusu, sprawdzenie listy obecności i w drogę do stolicy. Ojejku... cały czas modliłem się tylko o to, aby nikogo nie zgubić. I tylko dzięki Opatrzności Bożej i własnemu talentowi pedagogicznemu wszyscy cali i zdrowi w wakacyjnych nastrojach dojechaliśmy na Dworzec Wschodni w Warszawie. Tam czekał już na nas kapł. Grzegorz Dróżdż, kierownik całej wyprawy, aby przydzielić mi moją grupę, która na pierwszy rzut oka wyglądała słodko i niewinnie, jednak to były tylko pozory! Nie, nie było tak źle, bardzo dobrze się dogadywaliśmy i dzieciaki nie stwarzały żadnych problemów! Punktualnie o 22.43 nasza ogromna grupa 200 dzieciaczków i opiekunów wsiadła do pociągu i wyruszyliśmy (cytując kapł. Grzegorza) na letnią kanikułę, na wakacyjne spotkania z Jezusem. Czekała nas długa i męcząca podróż, jednak wszyscy byli zadowoleni i uśmiechnięci. W przedziałach do samego rana słychać było śpiewy i śmiech kolonistów (oni to mają zdrowie), ale to nic, przynajmniej było nam wesoło! Było co nagrywać. Od początku towarzyszyły nam kamery Redakcji Ekumenicznej TVP na potrzeby przygotowania programu telewizyjnego To też twój bliźni. Po 8 godzinach dotarliśmy do Międzyzdrojów. Tam nas przywitał deszcz i ziąb. Mimo wszystko, nie przejmowaliśmy się złą aurą. Z uśmiechem wsiadaliśmy do autokarów, które zawiozły nas do obozu w Międzywodziu. A tam co? Pogoda bez zmian i dużo pracy. Odbiór bagaży, rozlokowanie w namiotach, zapoznanie z terenem i regulaminem. Troszkę byłem przerażony warunkami obozowymi, jednak szybko się przyzwyczaiłem przy ogromnym wsparciu w tych trudnych chwilach aklimatyzacji dla mnie kapłana Grzegorza. Wracam już jednak do dalszego opisywania. Już pierwszego dnia przed nami opiekunami stanęło wielkie zadanie: zintegrować przybyłą młodzież! Musieliśmy włożyć w ten proces wszystkie swoje talenty, nawet te ukryte, gdyż dzieci i młodzież różniły się między sobą nie tylko pod względem wieku, ale też temperamentem, czy stopniem rozwoju intelektualnego (mieliśmy wśród nas grupę dzieci z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego z Mińska Maz.). Pobudka codziennie o 7.45. Trochę wcześnie jak na wakacyjny czas, ale trudno – przeżyjemy! Kapł. M. Grzegorz, z mikrofonem w ręku, swoim potężnym głosem starał się nas pobudzić do życia. Niektórzy pozostawali niewzruszeni na subtelne nawoływanie: „Pobudka! Pobudka! Gdy słonko świeci, to są grzeczne dzieci!” a do tego wszystkiego złota myśl dnia np. słowa św. M. Franciszki: „Kochajcie Przenajświętszy Sakrament!” albo słowa Pana Jezusa z Objawień Dzieła Wielkiego Miłosierdzia: „Adoracja wasza ma być Ubłagania” w dniu 2 sierpnia, w rocznicę Objawień, kiedy to nasz cały dzień był podporządkowany jednemu celowi, aby ziemia stała się odbiciem nieba, trwała Adoracja Przenajświętszego Sakramentu (koloniści, wychowawcy, rodzice, nasi goście wymawiali z wielką wiarą: „O mój Jezu, miłosierdzia!”), czcząc tym samym pamiętny dla każdego mariawity dzień. Jednak kapł. M. Grzegorz ma ogromny dar przekonywania i oczywiście wszyscy punktualnie o 8.15 stawiali się na Mszy św. odprawianej przez kapłana, by później za powtórzenie złotej myśli otrzymać Grześki (czekoladowy baton), a fajnie to brzmiało: kapłan M. Grzegorz rozdaje Grześki, ale wiadomo – nic za darmo! Rzecz najciekawsza, naprawdę bardzo dużo dziatwy zapamiętywało słowa pobudki i wiele pudełek Grześków zniknęło w przepastnych brzuszkach naszych milusińskich. A po Mszy św. śniadanko przygotowane przez nasze wspaniałe kuchareczki. Kiedy już każdy z nas zaspokoił swój głód, nadchodził czas na rozmaite rozrywki i zabawy, oczywiście, częściowo uzależnione od pogody. I tak np. przy sprzyjającej aurze mogliśmy niczym foki zażywać zarówno kąpieli morskich jak i słonecznych. Oczywiście, proszę sobie nie myśleć, że tylko wylegiwaliśmy się na plaży. Były również emocjonujące rozgrywki sportowe, zajęcia plastyczne, nauka piosenek religijnych, gry i zabawy w obozie. Aby dzieci nie tęskniły za rodziną i nie chciały wracać do domów, organizowaliśmy im rozmaite konkursy ze wspaniałymi nagrodami i tak np. z wielkim entuzjazmem została przyjęta „Randka w ciemno” – szczęśliwa para wylosowała romantyczny spacer po obozie, zaś największą popularnością cieszył się „Konkurs piosenki religijnej im. Ireneusza Bujały”. Ten konkurs jest stałym punktem obozu, jednak w tym roku po raz pierwszy otrzymał on imię br. Ireneusza, który wraz ze swoja gitarą, był od wielu lat członkiem kadry obozowej. Jednak w tym roku Pan wezwał go do siebie. Z wielkim wzruszeniem kapłan M. Grzegorz powiedział na rozpoczęcie festiwalu: „Irku, jesteś z nami w twoich piosenkach i pieśniach, a szczególnie tych o naszej Mateczce: <<O Matko nasza Ty jesteś z nami, swoją miłością otaczasz nas! O Matko nasza, my Cię kochamy, przy twoim Sercu będziemy trwać>>”. Rzeczywiście słowa te wyśpiewane przez obozowiczów mogły wzruszyć niejednego z nas do łez. Zażarty też był bój o palmę pierwszeństwa w konkursie biblijnym. Jury konkursu przewodniczył bp M. Włodzimierz. Mamy młodzież i dziatwę naprawdę o szerokich wiadomościach o Panu Bogu, Biblii, Kościele czy historii mariawityzmu. Z przyjemnością słuchaliśmy mądrych i ciekawych odpowiedzi. I tak w beztrosce upływał nam czas do godz. 13.00 – czyli do pysznego obiadku. Kapłan Grzegorz mimo swoich licznych obowiązków kierownika kolonii, nie zapominał o codziennych podwieczorkach, wykazując się przy tym zadaniu ogromną kreatywnością. Aby otrzymać podwieczorek, to trzeba było odpowiedzieć na pytania, a były one zaskakujące dla wielu z nas. Np. kapłan szybko pyta: „imię ojca?!” Koloniści szybko reagują i energicznie się żegnają. To był błąd, trzeba było tylko podać imię własnego taty, śmiechu było bez końca. Po posiłku wyjście na miasto, do kina, na lody czy gokarty– zawsze znaleźli się chętni. W związku z wyżej wymienionymi czynnościami proces integracji wciąż postępował. W procesie tym bardzo pomocne okazały się dyskoteki, w których nasza młodzież brała bardzo chętnie udział, dając upust nagromadzonej energii. Co to była za zabawa! Gorące rytmy, kolorowe światła nie pozostały obojętne nawet dla kadry. Ojejku! Zapędziłem się, a gdzie kolacja i modlitwa wieczorna?! Oczywiście kolacja też była, tak jak śniadanie i obiad. Nikt z nas tam się nie głodził (chociaż schudłem 5 kg). Przed wieczorem dzwonek sygnaturki zapraszał nas na modlitwę wieczorną, na której swoją modlitwą i śpiewem dziękowaliśmy Panu Bogu za kończący się dzień. Kapłan M. Grzegorz, organizując tegoroczne kolonie w Międzywodziu, starał się je bardzo urozmaicać poprzez różnego rodzaju wyjazdy i występy. Było ich dosyć sporo i dlatego wymienię tylko niektóre, bo pamięć już zawodzi: festiwal muzyki country (gdzie kapłan zaprezentował dzieciom swojego Harleya na paradzie motocykli), wycieczka do Wolińskiego Parku Narodowego, Międzyzdroje, występ iluzjonisty, Hansapark, Festiwal Wikingów, a nawet były momenty, kiedy przenieśliśmy się w świat egzotycznych zwierząt (pokaz węży dusicieli itp.). Gdybym miał teraz opowiedzieć o tym wszystkim, co widziałem i słyszałem, to myślę, że na łamach naszej gazety powstałaby kilkunastoodcinkowa nowela. Tak więc postaram się teraz już krótko i na temat. Nieodzowną tradycją każdych kolonii jest chrzest obozowy. Cieszę się bardzo, że chrzest przechodzi się tylko raz i że ja mam już go za sobą. Na sam początek, żeby było ciekawie, kolorowe (umalowane) i uśmiechnięte twarze. Jemy bez sztućców i potem przygotowania do wymarszu nad morze. Każdy „kot” – i nie liczyło się to, że jestem opiekunem – musiał skorzystać z kąpieli w błotku. Łudziłem się, że ta przyjemność mnie ominie, jednak myliłem się i to bardzo. Dzięki własnemu uporowi pogorszyłem jedynie własną sytuację, dzieci były tak uprzejme, że oszczędziły mi czołgania się po mokrej ziemi i same obrzuciły mnie błotem – bez komentarza. A później wszyscy, ubrudzeni, trzymając w dłoniach ciężką linę, podążaliśmy za kapłanem M. Grzegorzem i jego motorem w stronę plaży. Tam obowiązkowa przysięga, przejście przez tor przeszkód, zasieki i upragniona kąpiel w morzu. Brrrr... brrr... dobrze, że to mam już za sobą. Pomimo licznych obowiązków w parafiach, zaszczycili nas swoją obecnością bp. M. Włodzimierz Jaworski i kapłan M. Ładysław Ratajczyk. Było nam bardzo miło ich gościć w naszych skromnych namiotach. Dziękujemy za przybycie i bycie z nami. To nas wychowawców i dzieci mobilizuje jeszcze bardziej do przyjaźni i bycia oddanym naszej sprawie mariawickiej. Czas płynął nieubłaganie i szybko zbliżaliśmy się do końca kolonii. Wszyscy z pewnym smutkiem pakowaliśmy swoje bagaże. Te 3 tygodnie spędzone w Międzywodziu były dla nas wspaniałą okazją do zawarcia nowych znajomości, do związania się jeszcze bardziej z naszym Kościołem. Wszystkim nam będzie brakowało Mszy św. przy świergocie ptaków, szumu morza, piasku w butach, prania we „Frani”, zimnej wody pod prysznicem, cudownie miłej siostry pielęgniarki Doroty, która zawsze spieszyła z pomocą do bolących brzuszków i krwawiących paluszków. Jednak pozostaną nam wspaniałe wspomnienia – mi na pewno, chociaż praca opiekuna jest bardzo ciężka i wymagająca wielkiej cierpliwości, to jednak warto podjąć wolontariat ot tak, od serca, bo dzieci są naszą przyszłością i warto dla nich pracować, ponieważ trud włożony w kształtowanie ich postaw kiedyś zaowocuje. Korzystając z okazji pragnę podziękować kapłanowi M. Grzegorzowi, iż zaproponował mi rolę opiekuna i nie szczędził mi swojej ojcowskiej pomocy. Szczególne podziękowania należą się również pozostałym opiekunom, którzy zechcieli podzielić się ze mną swoim doświadczeniem i zawsze służyli dobrą radą. Ten mały i duży, ten zaspany i rozczochrany, ten niepełnosprawny intelektualnie i geniusz nauki może świętym być. To też twój bliźni. Tej komunikacji międzyludzkiej potrzeba było się nauczyć. Byliście wszyscy, droga rado pedagogiczna kolonii, wspaniali, jeszcze raz wspaniali. Oświadczam to bez kozery – macie dobre serca i mądrą miłość dla naszej dziatwy. Ojejku, ale się rozpisałem, jednak było warto być w Międzywodziu! Do zobaczenia za rok albo może krócej na zimowisku. Jeszcze tam nie byłem. Słyszałem, że też tam warto być. Br. M. Dominik
|
(Mariawita 8-10/2008) |