Internet, magiel i... święci

Z badań wynika, że ledwie 2 % dorosłych Polaków coś słyszało o mariawityzmie. Ba, ale co słyszeli? Zainteresowanie tzw. mniejszościami wyznaniowymi jest takie sobie, dostęp do rzetelnej wiedzy ograniczony niskimi nakładami. Cóż zatem czyni ktoś, kto szuka wiedzy? Zagląda do Internetu! To zajrzałem. Wpisywałem do wyszukiwarki różne kombinacje słów, wśród których zawsze było „mariawityzm” lub „mariawityzmu” i po prawie dwugodzinnej sesji włos jeżył mi się na czaszce.

    To co ludziska wypisują o mariawityzmie na forach i innych portalach może przyprawić o palpitacje. Większość „wiedzy” pochodzi - jak podają internauci - z babcinych opowiastek, bądź gdzieś zasłyszanych historyjek. I nie byłoby o co się ciskać, bo najróżniejsze „rewelacje” wypisują osoby, dla których mariawityzm bywa czasem równie egzotyczny, co kulty Polinezji; im - choć czasem serce boli - nie można odmawiać prawa do bzdurzenia. Gorzej, że na podobnym poziomie operują ludzie aspirujący do pewnego poziomu, czujący się kompetentnymi do formułowania miarodajnych opinii i sądów.
    Bo czego można oczekiwać od anomimowego internauty Bóg wie skąd, który pisze, co wie, a wie malutko, gdy, na przykład, autor programu „Dziedzictwo kulturowe Ziemi Latowickiej” dla klas I - III gimnazjum, prezentując mniejszości wyznaniowe regionu, chwali kapłanów Mariawitów za... dobre wykorzystanie otrzymanych od caratu pieniędzy, bo obrócili na nowatorski program społeczny: szkoły, ochronki itp...
    Ale niech tam, mógł się autor - prowincjusz ciut pogubić - choć nie powinien, bo gdy zajrzał do którejś z pobliskich parafii mariawickich uzyskałby wiedzę z pierwszej ręki. Co jednak sądzić o opinii bynajmniej nie prowincjusza, a światowca pierwszej gildii, bo Stefana Bratkowskiego, który z zamieszczonym w internecie tekście „Smutno-śmiesznie”, odnosząc się do historii Kościołów rzymskokatolickiego i mariawickiego, napisał:
„[...] Nie ma co jednak przemilczać stosów, jak i tego, że carat z ochraną czule sprzyjały mariawitom, którzy odstąpili w imię kultu Matki Boskiej od Kościoła katolickiego osłabiając go w oporze wobec zaborcy [...]”, Faktycznie, smutno jest, ale na pewno nie śmieszno... Żeby było straszniej cały tekst jest krytyką pewnego Ojca Dyrektora, którego działalność Stefan Bratkwoski porównał do działalności mariawitów. Czemu nie rosyjskich starowierów? Tyle przekłamań w jednym zdaniu!
    Kto, jak kto, ale p. Bratkowski nie powinien publicznie obnosić się ze swym lenistwem, bo tylko tym można wytłumaczyć fakt, że przed napisaniem tekstu nie zajrzał, do którejś z licznych bibliotek stołecznych. A miał taki obowiązek, bo przez jego zaniedbanie kolejny raz poszło w świat pomówienie, którego nikt nie dowiódł. A tak wstyd i sromota, bo się okazuje, że Bratkowski opiera swe wywody ma najczęściej cytowanym źródle popularnej wiedzy o mariawityzmie:
maglu, gdzie jedna pani, drugiej pani powiedziała, że... Że panie w maglu czasem plotą, czyli konfabulują - rzecz zwyczajna, ale żeby intelektualista tej klasy słuchał plot i (o zgrozo!) nadawał im walor prawdy... To dziwi. I gorszy... I podważa wiarygodność...
    Ale to jeszcze nie był kres moich internetowych zdziwień. Sugerując się przesłaniem tekstu p. Bratkowskiego zajrzałem na stronę Radia Maryja i tam dopiero się nasłuchałem prawd objawionych o mariawityzmie. Oj, nasłuchałem...
    Oto znalazłem trzy audycje poświęcone mariawityzmowi autorstwa ks. prof. dr hab. Marka Chmielewskiego, wykładowcy teologii duchowości KUL. No, fachowiec co się zowie, to i wiedzę rzetelną ma - pomyślałem.
    Audycja pierwsza („Maria Franciszka Kozłowska”) zachwyciła. Bez przesady! Rzetelne informacje, rzeczowy komentarz bez prób, jak to się mówi, ściemniania. Jedna, czy dwie pomyłki w datach ważnych dla mariawityzmu wydarzeń nie zmieniły entuzjastycznej oceny.
    Za to dwie następne audycje („Mariawityzm, jako przykład wypaczenia życia duchowego” cz. I i II) były niczym smagnięcie biczem. Słuchacze dowiedzieli się z nich m.in, że kapłani mariawici dla pozyskania wiernych „uciekali się do nieuczciwych sposobów i środków”. Musiały one być wyjątkowo skuteczne i wyrafinowane, bo Ksiądz Profesor nie podał ani jednego przykładu takiego działania. Za to podkreślił, że „mariawici swą gorliwością, ale i sprytem, nierzadko podstępem, pozyskali rzesze wiernych”. I znowu żadnego przykładów... A o ileż Ksiądz Profesor podniósłby swoją wiarygodność, gdyby zechciał wykazać procentowo, co było skuteczniejsze w pozyskiwaniu ludu dla Dzieła Wielkiego Miłosierdzia - gorliwość, czy podstęp?
    Ale to jeszcze nic! Oto kolejna „prawda” tym razem poniekąd objawiona, bo pochodząca od świętego...
    „Na podkreślenie zasługuje to, że działalność przynajmniej niektórych księży mariawitów, a zwłaszcza ks. Kowalskiego miała wyraźnie charakter egenturalny.
    Wiele uwagi tej sprawie poświęcił św. Józef Sebastian Pelczar, biskup przemyski w jednym z artykułów, z którego tutaj korzystam. Zwraca on uwagę na dającą wiele do myślenia wyjątkową przychylność władzy carskiej wobec mariawitów prawnie uznanych, już po schizmie, w 1906 roku za osobny związek wyznaniowy i wspieranych finansowo przez carat, dzięki czemu już bez przeszkód mogli zakładać swoje parafie, budować kościoły i prowadzić rozległą działalność charytatywną.
Posługując się mariawitami rosyjscy zaborcy usiłowali rozprawić się z Kościołem katolickim w Polsce. Wymowne jest także to, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wielu znaczących mariawitów związało się z ruchem socjalistycznym i komunistami”.
    Uff!!! Brakuje tylko zarzutu o sprawstwo kierownicze Rewolucji Październikowej i przynajmniej jednej z dwu wojen światowych...
    Czyżby od czasu, gdy Świątobliwy bp Józef Sebastian pisał złe, bo nieprawdziwe słowa o mariawityzmie nie ukazała się żadna rzetelna publikacja opisująca jego historię? Czy - jak mawia młodzież - to nie obciach, gdy naukowiec tak renomowanej uczelni sięga po, przepraszam, jakieś książkowe wykopaliska, które mają tyle wspólnego z rzetelnością warsztatową, co sandacz z sandałem. Niby podobnie się pisze i wymawia, a jakaż kolosalna różnica - choćby w smaku! Gdzie jakikolwiek dowód, choćby mały, malutki, na to, co napisał śp. Biskup Przemyski, a powtarza Ksiądz Profesor (daj mu Boże dobre zdrowie) jest prawdą!?
    A przecież nie poparte żadnymi dowodami dyskredytujące opinie są niczym innym tylko naruszeniem dobrego imienia. I gdyby doszło do procesu, a znieważający nie przedstawiłby przekonywujących dowodów na poparcie głoszonych poglądów, to jak nic poniósłby karę i - poza wszystkimi innymi konsekwencjami- można by go słusznie nazywać potwarcą i kłamcą! Podobnie, jak są nimi kwestionujący istnienie hitlerowskich obozów zagłady...
    Na miły Bóg, nie wolno powtarzać maglowych plotek tylko dlatego, że kiedyś podał je do publicznej wiadomości aktualny święty! Nie chodzi tu wyłącznie o urażaną miłość własną (choć została urażona), ale o uczciwość i rzetelność badacza - o profesjonalizm. Nie trzeba kogoś lubieć, by go szanować, a naukowcy okazują szacunek wobec przedmiotu swych badań oceniając go nawet surowo, ale sprawiedliwie - w zgodzie z dostępną wiedzą, a nie powołując się na „wiedzę” stworzoną tylko po to, by dokuczyć i upokorzyć.

Kamaz

(Mariawita 8-12/2010)

powrót