Kwadratura objawień


Piszą o mariawitach


Od kiedy mam Internet „patroluję” jego bezkres szukając informacji mogących wzbogacić moją wiedzę na temat mariawityzmu, którego historię badam od niemal trzydziestu lat. I oto niedawno, wpisując hasło „mesjanizm”, pośród wielu linków znalazłem jeden, który zdziwił mnie tak mocno, że zapragnąłem podzielić się mym zdziwieniem
z czytelnikami „Mariawity”.

Oto wyszukiwarka zaprowadziła mnie do bloga red. Tomasza Terlikowskiego, czołowego komentatora religijnego telewizji publicznej. Z pierwszych zdań tekstu „Bojaźń i drżenie” wynikało, że są to przemyślenia na temat katastrofy smoleńskiej. Bardziej z obowiązku, niż z ciekawości, jak autor bloga wiąże to wydarzenie z mesjanizmem, czytałem jego wynurzenia bez szczególnego zaangażowania, do momentu, gdy natknąłem się na następujący passus:
    Objawienia Bożego Miłosierdzia są nierozerwalnie związane z polskością. I nie chodzi tylko o to, że święta Faustyna Kowalska była Polką, ale również o to, że Polska zajmuje szczególne miejsce w objawieniach Bożego Miłosierdzia. Jezus stwierdza wprost, że to z naszego kraju wyjdzie iskra Boża, która przygotuje świat na powtórne Jego przyjście. Oczywiście słowa te odnosić należy przede wszystkim do samych objawień, [...] co nie oznacza [...], że nie należy ich odnosić także do Polski i do Polaków. Zwracał na to zresztą uwagę także sam Jan Paweł, który w czasie ostatniej pielgrzymki do Polski apelował, abyśmy byli świadkami Bożego Miłosierdzia dla świata, i byśmy głosili Europie i światu prawdę o zbawczej mocy Krzyża.
    A ten polski wątek widać także w tym, że pierwsza próba – wtedy nieskuteczna – przekazania światu orędzia Bożego Miłosierdzia także dokonała się w Polsce. Chodzi o objawienia siostry Marii Franciszki Kozłowskiej, które – przynajmniej w pierwszej swojej części – są zgodne z objawieniami siostry Faustyny. Niestety Maria Franciszka Kozłowska odstąpiła od Kościoła, i od tego momentu jej objawienia zmieniły się, a życie (może jeszcze mocniej widać to na przykładzie jej najbliższego współpracownika arcybiskupa Kowalskiego) przestało być święte. Bóg jednak nie zrezygnował i ponowił te objawienia, tym razem przekazując je prostej siostrze drugiego chóru. Ale nadal Polce. [podkr. moje].
Po kilkakrotnym przestudiowaniu wywodu red. Terlikowskiego doszedłem do następujących wniosków.
1. Oto, rzecz rzadka niesłychanie, katolicki publicysta uznał prawdziwość objawień Marii Franciszki! I być może mariawici mogliby się ucieszyć, że orzeczenie niegdysiejszej Kongregacji Świętego Oficjum, nazywające objawienia Marii Franciszki „mamidłami”, zostały spostponowane. Kolejne zdania gaszą jednak pierwszy entuzjazm. Sądzę, że można przyjąć, iż użyta
przez red. Terlikowskiego formuła pierwsza część objawień dotyczy przeżyć mistycznych, w których Założycielka otrzymała misję krzewienia Dzieła Wielkiego Miłosierdzia (1893 - 1903). Założenie uprawnia tezę, że purpuraci i teologowie watykańscy winni są tego, że nie powiodła się pierwsza próba przekazania światu orędzia Bożego Miłosierdzia i że to oni nie potrafili pojąć ani treści objawień, ani rozpoznać ducha od jakiego pochodziły. A Bóg, by naprawić, co popsuli słudzy Jego nieroztropni, ponowił te objawienia, tym razem przekazując je prostej siostrze drugiego chóru. Jeśli zaś ponowił, to przecież nie ponawiał czegoś, co poprzednio od Niego nie pochodziło... Może zatem nie należy pisać, że prawdziwe są objawienia Marii Franciszki, bo są potwierdzone w objawieniach s. Faustyny, a odwrotnie – uznać, że to Boży zamysł zawarty w objawieniach tej pierwszej potwierdza prawdziwość objawień tej drugiej...
    Niestety, red. Terlikowski nie wskazuje błędów rozumowania watykańskich teologów skutkujących uznaniem za fałszywe objawienia, które w jego ocenie są prawdziwe. (Nawet jeśli pominie się objawienia Marii Franciszki z lat 1911 i 1918).
2. Stwierdzenie red. Terlikowskiego, że Maria Franciszka odstąpiła od Kościoła bez choćby naszkicowania starań czynionych przez Nią samą i pierwszych Mariawitów w Watykanie o uznanie duchowego i materialnego wymiaru Dzieła Wielkiego Miłosierdzia, sugeruje, że ruch mariawicki był w opozycji do Stolicy Apostolskiej, a jego przywódcy duchowi mieli (mniej lub bardziej ukryty) zamiar zerwania z nią jedności duchowej i instytucjonalnej. Pomijanie milczeniem istotnych faktów (w tym i tego, że decyzja o „odstąpieniu” było wynikiem postawy i decyzji najwyższych gremiów Kościoła rzymskokatolickiego w ówczesnym Królestwie Polskim i Watykanie) sugeruje czytelnikom nie mającym wiedzy o mariawityzmie, że decyzja o „odstąpieniu” była autonomiczna i bezrefleksyjna, gdy wręcz przeciwnie - była aktem usunięcia społeczności mariawickiej ze struktur Kościoła rzymskiego!
3. Mam też duże trudności w zrozumieniu intencji opinii red. Terlikowskiego, że po wykluczeniu mariawitów z Kościoła życie Marii Franciszki przestało być święte. Tym bardziej nie potrafię znaleźć związku tej oceny z czynami i poglądami abp. Michała, który kierował mariawityzmem po śmierci Założycielki. Autorytatywne orzekanie, że w jakimś momencie Maria Franciszka, jako mniszka, sprzeniewierzyła się zasadom życia konsekrowanego bądź jako człowiek splamiła się jakąś niegodziwością (bo dla jakiej innej przyczyny traci się osobistą świętość życia?) i nie poparcie tego żadnymi argumentami jest, niestety, zniesławieniem.
    Jest też (być może nieświadomym) wkładem red. Terlikowskiego w kultywowanie „czarnej legendy” Założycielki. Tyle że kto jak kto, ale starający się uchodzić za orędownika katolicyzmu posoborowego, otwartego i ekumenicznego Pan Redaktor nie powinien powtarzać głupstw, które już dawno i na wiele sposobów,
zostały uznane za kłamliwe.
Krzysztof Mazur



(Mariawita 4-7/2010)

powrót