PISZĄ O MARIAWITACH

I. W 2004 r. pojawił się nowy "ekspert" od spraw mariawickich. Zwie się Tomasz P. Terlikowski i pisał o ruchu mariawickim na łamach "Nowego Państwa" nr 5 z 2004 r. str. 37-39 i w "Życiu", dzienniku wydawanym w Warszawie, z dnia 5.X.2004 r. Autor próbuje w swych wywodach zachować swego rodzaju obiektywizm, a cytatami z rzekomych wypowiedzi m.in. biskupów mariawickich, usiłuje prezentowanym tezom nadawać cechy rzetelności.

Waga tych cytatów jest niewielka, ponieważ T. Terlikowski enigmatycznie odwołuje się do źródeł nie uściślając ich. Jeszcze gorzej to wygląda, gdy autor odwołuje się do kazań ("...grzmiał w kazaniach...") nie pisząc, gdzie i kiedy, i skąd ma tę informację. Wątpię, aby autor sam bywał na kazaniach (mariawici nie głoszą kazań, a nauki - to jest merytoryczna różnica) i nie wiem skąd o nich czerpał wiedzę. Miniaturowych urządzeń nagrywających wtedy nie było, a proces nagrywania też był drogi. To nie były czasy, w których Rywin przyszedł do Michnika. Dlatego niezorientowany czytelnik może uznać, że wszystko, co Terlikowski pisze, jest prawdą. Przykro mi, że podważam wiedzę autora, ale w obu artykułach jest wiele nieprawdy i zmyśleń. Przypatrzmy się bliżej niektórym twierdzeniom zawartym w powołanych artykułach.

Artykuł w "Nowym państwie" zatytułowany "Reformy słowiańskiego papieża" sygnalizowany jest informacją o wielożeństwie praktykowanym u mariawitów. Tezę o tym wielożeństwie autor powtarza w powołanym wyżej artykule zamieszczonym w "Życiu". Wielożeństwo, to innymi słowy bigamia, która jest ścigana sądownie z oskarżenia publicznego. Duchowni mariawiccy mieli przed II wojną światową uprawnienia urzędników stanu cywilnego (prowadzili parafialne księgi stanu cywilnego uznane przez państwo).

Nigdzie nie można spotkać informacji, że mariawici byli ścigani za wielożeństwo, a także żadnemu z duchownych mariawickich nie odebrano uprawnień urzędnika stanu cywilnego z powodu tolerowania, lub praktykowania bigamii. Gdyby duchowny mariawicki sankcjonował wielożeństwo, spotkałyby go konsekwencje karne i administracyjne (wiezienie i cofnięcie praw urzędnika stanu cywilnego). Mam wrażenie, że T. Terlikowski zbyt dużo czytał bezkrytycznie antymariawickich polemik wywodzących się duchowo z określonych kół.

Poza tym autor tej tezy ma trudności z terminologią prawniczą. Myślącego czytelnika poraża twierdzenie Terlikowskiego w sprawie domniemanego wielożeństwa wśród mariawitów, że "niewiele wiadomo o tym zjawisku, jednak jest niemal pewne, że sam arcybiskup i jego bliscy współpracownicy mieli kilka stałych żon".

Okazuje się, że Terlikowski ma też trudności z logiką. Jeśli niewiele wiadomo, to jak może być niemal pewne? Moja znajoma, starsza pani, mawiała "nieraz zawsze" i to powiedzenie pasuje do twierdzeń Terlikowskiego. W "Życiu" Terlikowski uzupełnia swe wywody na temat wielożeństwa informacją, że abp Kowalski był oskarżony o wykorzystywanie seksualne nieletnich. Autor zapomniał dodać, może nie chciał napisać, że ten zarzut upadł w postępowaniu kasacyjnym przed Sądem Najwyższym. Inicjatorzy procesu o nadużycia seksualne (m.in. Akcja Katolicka w Warszawie i hierarchia rzymska) już tego zrzutu sądownie nie podjęli na nowo. Pewne jest jedno, że wiedza autora tych artykułów charakteryzuje się tzw. "szumem informacyjnym".

Nieprawdą jest, że mariawici - jak chce tego autor - wprowadzili szczególny kult Matki Boskiej. Mariawici mają odwoływać się do pomocy Maryi, a to nie to samo, co szczególny kult. Ks. Jan Kowalski, nie przyjął bezpośrednio po otrzymaniu sakry biskupiej tytułu arcybiskupa, tytuł ten przyjął około 20 lat później. Chronologia konieczna jest nawet w publicystyce. Kłamstwem i chyba wymysłem autora jest, że na tabernakulum w Płocku wykuto sceny z życia Mateczki. T. Terlikowski ma - jak z tego widać - dużą fantazję. Widzi wiecej, niż jest w rzeczywistości.

Poraziła mnie jednak inna teza prezentowana przez Terlikowskiego w "Życiu". Z tezy tej wynika, że wszystkie "nieszczęścia, które dotknęły mariawitów - według twierdzeń Terlikowskiego - były wynikiem odejścia mariawitów od łączności z papieżem". Historia (dawna i najnowsza) mówią, że jedność z papieżem nie chroni (duchownych też) przed błędami, a nawet grzechem. Mamy tego dowody ostatnio nawet w semper fidelis (zawsze wiernej) Polsce. Jeżeli Terlikowski z imienia wymienia mariawickich "grzeszników": bpa Kowalskiego i bpa Feldmana, to ja dla odmiany chciałbym zapytać, w jaki sposób wierność papieżowi uchroniła choćby bpa Śliwińskiego, abpa Poetza i ks.prałata Jankowskiego od określonych, grzesznych działań? I znowu teza Terlikowskiego załamuje się. Czyżby autor uważał swych czytelników za zupełnie nie myślących?!

II. Nie mogę stawiać zarzutów Adamowi Szostkiewiczowi (patrz - "Kościoły niezgody", Polityka nr 42 z dn. 16.X.2004 roku str. 34-35) w zakresie przekłamań co do oceny ruchu mariawickiego. Może tylko warto podnieść, że określenie "prosta szwaczka" zastosowane do inicjatorki ruchu mariawickiego s. F. Kozłowskiej nie jest właściwe. S. F. Kozłowska była osobą skromną, wykonywała proste czynności fizyczne nie uważając, że praca fizyczna przynosi ujmę.

Jednak należy pamiętać, że była to osoba posiadająca szkołę średnią (w naszym rozumieniu) i w tym kontekście określenie "prosta" nie jest przystające do rzeczywistości, ponieważ najczęściej tym terminem określamy ludzi niewykształconych. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie mam zamiaru z s. F. Kozłowskiej czynić osoby wywyższanej nad innych. Jej "prostota" miała charakter franciszkański i tego zaprzeczyć nie można. Jednak "prostota franciszkańska" nie równa się prostocie umysłowej.

Nie bardzo rozumiem tezę autora, że po zerwaniu mariawitów z Rzymem do "spraw wmieszali się adwokaci diabła" (str. 35), co miało skutkować carskim uznaniem mariawitów za oddzielną sektę wbrew opozycji polskich posłów w dumie carskiej. Twierdzenie to wydaje mi się pochodnym od tezy lansowanej z uporem, choć bezpodstawnie, że mariawici powstali przy poparciu carskim. Zechce autor przyjąć do wiadomości, że ukaz carski z 17.X.1906 r., który stanowił podstawę prawną uznania mariawitów, odnosił się w zasadzie do staroobrzędowców oraz grup wyznaniowych oderwanych od prawosławia.

Ukaz ten zalecał ministrowi spraw wewnętrznych unormowanie stanu prawnego grup wyznaniowych oderwanych od innych wyznań chrześcijańskich nieprawosławnych. Wobec braku tego unormowania przez carskie MSW, na podstawie w/w ukazu z 17.X.1906 r., legalizowano w Rosji carskiej grupy oderwane od Kościoła rzymskiego, jak i od kościołów ewangelickich. Przepisy carskie wydane dla mariawitów nie stanowiły przywilejów dla nich, a były tożsame z przepisami wydanymi dla staroobrzędowców lub grup ewangelickich. Może ci adwokaci diabła, przywołani przez autora, to leniwi urzędnicy carskiego MSW, którzy zaniedbali wydania stosownych przepisów i nie wykonali carskiego rozkazu?

Mimo, że zaliczam się do grupy ludzi wierzących, w interwencję diabła w biurokracji carskiej nie wierzę. Autora należy jednak pochwalić za obiektywizm i napisanie wzmianki o mariawityzmie bez założenia, że koniecznie trzeba udowodnić, że mariawici to bardzo źli ludzie. Autor przyjął zasadę obiektywizmu, która w odniesieniu do oceny ruchu mariawickiego jest stosowana rzadko.

III. T. Terlikowski w "Życiu" i A. Szostkiewicz w "Polityce" prowadzą swe rozważania o różnych ruchach w Kościele rzymskim na tle ostatnio wynikłej w Gdańsku afery z prałatem Jankowskim. Przyjęcie takiego założenia jest błędem merytorycznym. Ruchy: mariawicki, starokatolicyzm, ruch zainicjowany przez ks. Hodura w USA, czy sprawa abpa Lefebvrea to są wydarzenia nieporównywalne z "buntem" ks. Jankowskiego. U źródeł wspomnianych wyżej ruchów legł sprzeciw wobec nauk i praktyk rzymskich.

Za protestem antyrzymskim w wydaniu starokatolickim, mariawickim, polskokatolickim, lefebvrowskim opowiedziały się społeczności ludzkie. Sprzeciw ten miał merytoryczne uzasadnienie, a nadto był protestem ludzi widzących zło w Kościele rzymskim. Sprawa ks. Jankowskiego to sprawa indywidualna, bez szerszych konsekwencji, a ponadto nie jest to sprawa ideologiczna, a mająca podłoże merkantylno-moralne.

Także błędem jest stawianie w jednym szeregu znanego niezależnego teologa, który zerwał z Rzymem - ks. prof. Hansa Kunga - z ks. Jankowskim. To są postaci nieporównywalne, a powody dla których księża ci sprzeciwili się władzy kościelnej są diametralnie różne. Postawienie ks. Jankowskiego obok ks. prof. H. Kunga, to błąd merytoryczny o wadze nieprównywalnej. Problemów tak różnych od siebie porównywać nie można. To jest podstawowy błąd logiczny. Ponadto jeżeli sprawa ks. Kunga ma odniesienia co najmniej ogólnoeuropejskie, to sprawa ks. Jankowskiego ma znaczenie prowincjonalne. Jeżli ks. Kung na rzymskie potępienie zasłużył z powodów intelektualnych, to ks. Jankowski (mimo posiadanych tytułów i aspiracji ziemskich) naraził się na kary kościelne z powodów mało zaszczytnych. Co tu więc można porównywać?!

A. Starczewski ("Mariawita" 10-12/2004)



<---WSTECZ