Lektura książki Symchy Gutermana1/ "Kartki z pożogi" poraża czytelnika. Mimo upływu ponad pół wieku od wydarzeń w książce tej opisanych, nie można spokojnie czytać relacji ludzi uczestniczących w tragicznych wydarzeniach II wojny światowej. Szczególnie, że ci bezbronni ludzie byli skazani na poniewierkę, upokorzenia i śmierć.
Wydawać by się mogło, że tak wiele w minionych latach napisano o tragedii, która dotknęła ludzkość w latach 1939-1945 i że trudno wydobyć na światło dzienne nowe okoliczności. Lektura wspomnianej książki dowodzi, że tak dużo spraw z tego okresu jest jeszcze nie wyjaśnionych i każda nowa publikacja może uzupełnić naszą wiedzę w tym zakresie. Co więcej, książka ta przez fakt napisania jej przez osoby (ojca - Symchę Gutermana i syna -Jakuba Gutermana), które przeżyły prześladowania, jest jeszcze jednym dowodem podważającym próby wybielenia po latach hitlerowskiego bestialstwa.
Przywołana wyżej książka w przeważającej mierze dotyczy prześladowania Żydów na terenach podbitej przez hitlerowców Polski. Uściślić należy, że opisuje los Żydów płockich, co ma także odrębną wartość poznawczą. Płock i okolice po 1939 roku włączone były do Rzeszy i ludność miejscowa zamieszkująca te tereny była skazana na eksterminację, która w swej najłagodniejszej formie polegała na wysiedleniu z ojcowizny. Dla miejscowych Żydów oprawcy niemieccy zgotowali bardziej srogi los. Po okresie wielkich prześladowań mieli ulec zagładzie fizycznej i w większości zagłada ta nastąpiła. Od śmierci uratowały się jednostki, bardzo często zawdzięczające życie pomocy Polaków.
Sądzę, że książka będzie pouczająca nie tylko dla mieszkańców Płocka i okolic. Ważna powinna być i dla reszty naszego społeczeństwa, aby stanowić wzór i przestrogę dla ludzi. Bezwzględnie wzorem do naśladowania w życiu będą humanitarne zachowania Polaków wobec tragedii Żydów polskich. Jednak przestrogę niech stanowią te wszystkie przypadki, w których Polacy nie wykazali miłości bliźniego wobec prześladowanych braci-Żydów. Takie przypadki w książce tej też są opisane ku pamięci i przestrodze.
Zdziwienie budziło odnotowywane w innych źródłach i budzą przy lekturze omawianej książki postawy antyżydowskie niewielkiej grupy Polaków, którzy musieli zdawać sobie sprawę, że w przypadku dalszego trwania wojny byli następnym - po Żydach - narodem do eksterminacji. Rodzą się w tym momencie pytania - czyżby antyżydowska grupa społeczeństwa była aż tak naiwna w swej ocenie skutków wojny?! Czy zabrakło tej grupie Polaków instynktu samozachowawczego?! Gdzie podziała się wpajana zwykle od dzieciństwa chrześcijańska miłość do bliźniego?!
Dużo po zakończeniu II wojny pisano o udzielaniu przez Polaków pomocy Żydom w czasie okupacji. W grupie pomagającej Żydom wymieniano m.in. grupy społeczne, partie polityczne, członków wyznań w Polsce działających. Jednak dopiero po raz drugi w literaturze wskazano na mariawitów pomagających Żydom. W obu przypadkach były to głosy pochodzące głównie ze środowisk żydowskich, lub bazujące na opiniach żydowskich. Smutne, że zapomniano w opracowanich dokonywanych w Polsce o mariawitach. W tym miejscu chce się sparafrazować tezę pisarza Hulki-Laskowskiego, że mariawitów można tylko lżyć! Książka S. Gutermana lukę tę wypełnia w pewnym stopniu.
Prawie 40 lat minęło od ukazania się innej książki2/, w której po raz pierwszy wskazano na mariawitów, jako niosących pomoc Żydom w czasie okupacji niemieckiej. Oto Feliks Mantel z Argentyny napisał, że dzięki mariawitom uratowała się w Polsce jego matka - Karolina Mantolowa, zmarła później w Londynie3/. Informację tę rozwija Ferdynand Pilch4/ wyjaśniając, że dzięki działaniom duchownych mariawickich: bpa M. Franciszka Rostworowskiego z Wiśniewa i kapł. M. Szczepana Zasadzińskiego z Żeliszewa akcja przewiezienia p. Mantolwej do Żeliszewa, a potem do Wiśniewa powiodła się i p. Mantlowa przebywała w Wiśniewie do wiosny 1946 r.
Tak na marginesie można przypomnieć starszym mieszkańcom wiśniewskim, pamiętającym jeszcze czasy okupacji, starszą, szczupłą, ubraną na czarno panią, przedstawianą jako p. Kowalska. To była Karolina Mantlowa. W domu parafialnym w Wiśniewie w czasie okupacji przechowywano także chłopca narodowości żydowskiej, który dopiero po 1947 r. dołączył do grupy swych współbraci.
Nie zadbali mariawici także o podanie do publicznej wiadomości, że gdy Żydów zamieszkałych w Kałuszynie dotknęło widmo głodu, ale mogli jeszcze poruszać się po okolicy, kilka razy mieszkańcy domu parafialnego dożywiali ich wywożąc w pole w stronę Kałuszyna (pod tzw. Kopczankę) żywność. To były wyjazdy pod pretekstem prac polowych. Także tych kałuszyńskich Żydów od ataków przeprowadzanych przez "szmalcowników" (ludzi współpracujących z okupantem w tropieniu Żydów) dwukrotnie ratowali dwaj duchowni mariawiccy obecni przy takim zdarzeniu.
Wróćmy do książki Symchy Gutermana. Był to m.in. technicznie uzdolniony człowiek i z jego pomocy korzystały siostry mariawitki prowadzące w Płocku warsztaty usługowe. Należy w tym miejscu podnieść, że w omawianej książce podano niezmiernie pochlebną opinię o siostrach mariawitkach podkreślając tolerancję, którą praktykowały w prowadzonej przez siebie szkole podstawowej w Płocku. Szkoła ta nie tylko charakteryzowała się wysokim poziomem nauczania, ale i z powodu wspomnianej tolerancji i niskich opłat była popularna wśród ludzi biednych i należących do innych, niż rzymskokatolickie, wyznań5/.
Symcha Guterman w rozdzieleniu z rodziną przeżył dużą część okupacji w Warszawie znajdując zatrudnienie w warsztatach usługowych działających przy warszawskiej parafii mariawickiej. Inicjatywa w tym zakresie wyszła od sióstr mariawickich, które znając S. Gutermana z Płocka, zaproponowały mu to zatrudnienie. Śmierć S. Gutermana w powstaniu warszawskim w szeregach AK, to już odrębny temat. Jego syna - Jakuba Gutermana - w czasach okupacji kilkuletnie dziecko - uratowały siostry mariawitki przechowując go w domach klasztornych, czy w domach parafian na wsi. Następnie razem z synem przechowywała się do wejścia armii rosyjskiej w 1945 r. matka - Ewa Guterman.
Jakub Guterman zapamiętał ten okres za pośrednictwem umysłu i oczu małego dziecka. W ocenie działań sióstr mariawitek w stosunku do niego zachował ciepłe wspomnienia i swoistą wdzięczność nawet do tych chwil, gdy jako dziecko żydowskie mieszkać musiał w pokoju z krzyżem, nosić na szyi medalik i uczestniczyć w obrzędach kościelnych. Obiektywnie i bez uprzedzeń relacjonuje rozmowę z siostrą zakonną mariawitką, która powodowana chęcią uchronienia od groźby hitlerowskiej, namawiała (choć bez wywierania nacisku) Jakuba do przyjęcia chrztu.
Pamiętajmy jednak, że ukrywanie Żydów lub pomaganie im w tym czasie groziło śmiercią6/. Represja ta, w przypadku odkrycia przez Niemców faktu ukrywania Żydów czy to w Warszawie, Wiśniewie, czy innych miejscowościach dotykała wszystkich mieszkańców domów parafialnych, czy rolników - parafian ukrywających J.Gutermana. Ludzi zagrożonych w tej sytuacji było wielu.
III.
W tym miejscu pragnę Czytelnikom przybliżyć inny, związany w pewnym stopniu z mariawityzmem, przykład pomocy Żydom w czasie okupacji. Oto młody Konrad Rudnicki, wraz ze swa matką Marią Rudnicką działaczką PPS sprzed I wojny światowej, w Piotrkowie Trybunalskim ochraniał przez okupację kilku Żydów z tym, że zachowała się relacja o ochronie rodziny Weintraubów. W tym czasie K. Rudnicki nie był związany z ruchem mariawickim. Odbierał jednak tytuł "Sprawiedliwy wśród narodów świata" oraz medal Jad Vashem już jako kapłan mariawicki w styczniu 1996 r., co zadokumentował w swym przemówieniu na uroczystości wręczania opisanego wyróżnienia7/.
Na zakończenie pragnę od siebie przedstawić dwie sprawy związane w pewnym stopniu z omawianą ksiażką S. Gutermana. Pisałem wyżej, że w książce tej zawarte są ciepłe oceny mariawitów i ich daleko posunięta tolerancja wobec Żydów. Uzupełnię tę ocenę ustną tradycją, która przetrwała w środowisku mariawickim.
W latach dwudziestych XX wieku ówczesny zwierzchnik Kościoła abp M. M. Kowalski z pomocą biskupów: M. J. Próchniewskiego i M. A. Gołębiowskiego tłumaczył Pismo święte na język polski. Przy tłumaczeniu Starego Testamentu abp M. M. Kowalski korzystał z konsultacji światłego dostojnika gminy żydowskiej w Płocku. Uczony ten bywał częstym gościem klasztoru mariawickiego i na podstawie treści zawartych w książce S. Gutermana można przypuszczać, że uczonym tym był rabin Mordechaj Dawid Ejdelberg8/.
Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku ówczesna Siostra Przełożona Zgromadzenia ss. Mariawitek s. M. Michaela Lipińska pokazywała mi list skierowany przez Żyda zamieszkałego w Izraelu do Zgromadzenia. Nadawca tego listu pytał o kontakty ze Zgromadzeniem pewnego Żyda płockiego. Nazwiska nie pamiętam. Siostra Przełożona pytała w tej sprawie kilka sióstr emerytek, które przed 1939 r. pracowały w warsztatach usługowych. Niestety, żadna nie pamiętała nazwiska, o które pytał izraelski nadawca listu. Gdy dziś kojarzę te fakty wydaje mi się, że nadawcą tego listu był właśnie Jakub Guterman, a pytanie dotyczyło jego ojca - Symchy Gutermana. Ale to tylko przypuszczenia.
dr Sławomir Gołębiowski ("Mariawita" 10-12/2004)
PRZYPISY:
1/ Symcha Guterman - Kartki z pożogi, wyd. Płockiego Towarzystwa Naukowego, Płock 2004 r., 184 strony
2/ Ten jest z ojczyzny mojej (Polacy z pomocą Żydom 1939-1945) opr. W. Bartoszewski i Z. Lewinówna, wyd. Znak, Kraków 1966 r.
3/ Tamże str. 270.
4/ Tamże str. 272
5/ S. Guterman, tamże str. 16.
6/ Tamże str. 24, 27-29.
7/ por. Nasz głos nr 2/16/z 1996 r str.6-7.
8/ S. Guterman - Tamże str. 36.