Mariawita nr 10-12/2014
- Pasterka
- Niech się otworzy Ziemia i zrodzi Zbawiciela...
- Gdzie jest skarb twój, tam i serce twoje
- Piękni duchem
- Z życia kościoła - Paryż
Pasterka
Cicha noc, święta nocJakiż w tobie dzisiaj cud.
W Betlejem Dziecina święta
Wznosi w górę Swe rączęta,
Błogosławi nam.
Mroźna, grudniowa noc. Śnieg skrzypiący pod nogami spieszących ludzi. Wszyscy zmierzają ku odświętnie oświetlonemu kościołowi. Czerwone gwiazdy betlejemskie ozdabiające ołtarz, wszechobecny zapach świerków, szopka oświetlona mnóstwem lampek tworzy niezwykły nastrój, tej jedynej nocy w roku. Nocy Narodzenia Zbawiciela. Zegar wybija północ. Rozpoczyna się Pasterka. Oto Słowo staje się Ciałem i zamieszkuje pomiędzy nami. Pan Niebios zstępuje pomiędzy nas.
Na pamiątkę tej historycznej nocy, gdy Pan narodził się w Betlejem, odprawia się uroczystą Mszę świętą. Celebrowana w nocy z 24 na 25 grudnia (zazwyczaj o północy) upamiętnia oczekiwanie i modlitwę pasterzy zmierzających do Betlejem. „Pomódlmy się w Noc Betlejemską, W Noc Szczęśliwego Rozwiązania, By wszystko się nam rozplątało, Węzły, konflikty, powikłania” (ks. Jan Twardowski). Im też zawdzięcza swoja nazwę. To oni, jako pierwsi odwiedzili Maleńkiego w stajence betlejemskiej. Ubogim pasterzom, pilnujących owiec, anioł z nieba obwieścił narodziny Zbawiciela. Mając za drogowskaz Gwiazdę Betlejemską, ruszyli w drogę i odnaleźli Dziecię złożone w żłobie.
Od połowy VI wieku w Rzymie praktykowane było odprawianie trzech Mszy św. Pierwsza Msza Pasterska celebrowana była w replice groty betlejemskiej (dobudowanej do Bazyliki Santa Maria Magiore). Pozostałe to Msza Anielska i Msza Królewska. Każda z nich była (i jest) hołdem składanym nowonarodzonemu Zbawicielowi przez pasterzy, aniołów i Trzech Króli. Ten potrójny schemat nawiązywał do „potrójnego narodzenia Chrystusa”. Wszak jest on „zrodzony przez Boga Ojca”, „urodzony z Maryi Dziewicy” i „rodzi się w sercach wierzących ludzi”. Formuła pasterki, jako elementu liturgii bożonarodzeniowej przez kolejne lata rozpowszechniła się oraz przeszła wiele modyfikacji.
Przypominając sobie radość prostych ludzi, bierzmy z nich przykład. W każdą wigilię podążajmy do kościoła, aby rozpocząć te święta przy żłobku Nowonarodzonego. Boże Narodzenie to czas rodzinny, w którym można podzielić się z innymi opłatkiem składając życzenia świąteczne. A następnie udajemy się na Pasterkę do kościoła. To czas radowania się z narodzin Dzieciątka, to szczególna noc, którą przeżywamy tylko raz w roku.
Marzena Warmińska
Do szopy, hej pasterze,
Do szopy, bo tam cud.
Syn Boży w żłobie leży
By zbawić ludzki ród.
Śpiewajcie Aniołowie,
pasterze grajcie Mu,
kłaniajcie się królowie,
nie budźcie Go ze snu.
Przybyli pastuszkowie
Ze swymi dary tam.
Cześć dali Jezusowi,
Bo to ich Bóg i Pan.
Śpiewajcie Aniołowie,
pasterze grajcie Mu,
kłaniajcie się królowie,
nie budźcie Go ze snu.
Odchodząc, Go prosili,
By błogosławił im.
I wspierał w każdej chwili,
Oczyszczał z wszelkich win.
Śpiewajcie Aniołowie,
pasterze grajcie Mu,
kłaniajcie się królowie,
nie budźcie Go ze snu.
O Boże niepojęty,
Kto pojmie miłość Twą?
Na sianie, wśród bydlęty
Masz tron i służbę Swą.
Śpiewajcie Aniołowie,
pasterze grajcie Mu,
kłaniajcie się królowie,
nie budźcie Go ze snu.
Niech się otworzy Ziemia i zrodzi Zbawiciela...
Piętnastego roku panowania Tyberyusza Cesarza, gdy Poncyusz Piłat rządził Żydowską ziemią, a Herod był tetrarchą Galilejskim, a Filip, brat jego, tetrarchą Ituryjskim i Trachonickiej krainy, a Lizaniasz Abileńskim tetrarchą; za najwyższych kapłanów Annasza i Kaifasza: stało się słowo Pańskie do Jana, Zacharyaszowego syna, na puszczy. I przyszedł do wszystkiej krainy Jordanu, opowiadając chrzest pokuty, na odpuszczenie grzechów, jako jest napisano w księgach Izajasza proroka: Głos wołającego na pustyni: Gotujcie drogę Pańską; czyńcie proste ścieżki Jego; wszelka dolina będzie napełniona, i krzywe miejsca będą proste, a ostre drogami gładkiemi. I ogląda wszelkie ciało zbawienie Boże. (Łk 3, 1-6)Przygotowaniem do świąt Bożego Narodzenia jest Adwent. Samo słowo adwent znaczy tyle co przyjście. Jest to więc czas oczekiwania na przyjście Zbawiciela. Radosne słowa Jutrzni: „Chrystus nam się dziś narodził, pójdźmy adorujmy Go”, śpiew kolęd wprowadza nas w nastrój tego święta.
Adwent jest czasem oczekiwania na przyjście Zbawiciela na ziemię. Chrystus już przyszedł na Ziemię ponad 2000 lat temu i święta Bożego Narodzenia są mistycznym urzeczywistnieniem tego wydarzenia. Jezus Eucharystyczny przychodzi do każdego człowieka już teraz, a później, przy końcu czasów, Ten sam Chrystus przyjdzie sądzić żywych i umarłych, i królestwu Jego nie będzie końca. Na przyjście Chrystusa, poprzez pokutę, mamy przygotować swoje serca.
Izajasz prorok nawołuje, abyśmy wyprostowali swoje życie, to znaczy usunęli z niego zło i wprowadzili je na właściwe tory. Dolina mojej duszy wówczas będzie napełniona łaską Bożą i to, co jest przeszkodą dla mojego życia duchowego, co rani moje serce, stanie się gładkie, to znaczy zostanie wyniszczone, aby ustąpić miejsca cnocie. A wówczas już będę oglądać „wielkie zbawienie Boże”. Dlatego przed Ewangelią IV Niedzieli Adwentu mówimy „Przybądź, więc Panie, i nie chciej zwlekać; rozwiąż występki ludu Twego”.
Chrystus rodzi się dla nas po trzykroć. Zbawiciel narodzony „raz z Ojca przed wieków wiekiem, a teraz z matki człowiekiem” przychodzi do ludzi pod Eucharystycznymi postaciami chleba i wina, aby narodzić się w ludzkim sercu. I wtedy, przyjmując Ciało i Krew Pańską, rzeczywiście z radością wraz z Kościołem możemy śpiewać: „Chrystus nam się narodził”. Więc wraz z Izajaszem wołajmy „Spuśćcie rosę, niebiosa, z wierzchu, a obłoki niech spuszczą z dżdżem Sprawiedliwego; niech się otworzy ziemia i zrodzi Zbawiciela”.
kapł. M. Daniel
Gdzie jest skarb twój, tam jest i serce twoje...
Radujemy się dzisiaj obchodząc dzień poświęcony uczczeniu Wszystkich Świętych. Dążenie do świętości i osiągnięcia nieba jest zadaniem dla wszystkich chrześcijan. Chrystus Pan powiedział: świętymi bądźcie bo i Ojciec wasz niebieski święty jest. A więc nie jest to zadanie tylko dla niektórych wybranych ludzi ale dla wszystkich. Święty Jan Apostoł i Ewangelista w Objawieniu widział 144 tysiące pieczętowanych - a więc Świętych z narodu wybranego. Po 12 tys. z każdego pokolenia, a z innych narodów widział rzesze, której nie mógł nikt przeliczyć.W kalendarzu każdego dnia wspomina się imiona Świętych - jednego lub kilku. Ale przecież liczba dni w roku jest ograniczona. Poza tym, Kościół nie ma pełnej wiedzy o tych swoich wyznawcach, którzy odeszli z tego świata w stanie łaski - świętości i osiągnęli niebo. Dlatego słuszną jest rzeczą, żeby uczcić ale też i prosić o wstawiennictwo do Boga tych wszystkich nieznanych, a jednak świętych mieszkańców nieba.
Kościół chrześcijański od początku swego istnienia miał w wielkim poszanowaniu męczenników - a więc tych, którzy za wiarę w Chrystusa oddali swe życie. Imiona niektórych z nich wspominają Dzieje Apostolskie. Początkowo uroczystość Wszystkich Świętych obchodzona była w różnym czasie. W Kościele Zachodnim od VII w., dzień 1. listopada przeznaczony jest na tę Uroczystość. Dziś prosimy wszystkich Świętych o wstawiennictwo do Boga za nami. W Dzień Zaduszny modlimy się za dusze naszych zmarłych. Spełnia się tu nasza wiara w świętych obcowanie. Modlimy się za naszych zmarłych, ponieważ nie wiemy czy osiągnęli po zejściu z tego świata niebo, czyściec czy piekło.
Moment śmierci- odejścia człowieka z tego świata jest jednocześnie momentem spotkania się z Bogiem i sądu szczegółowego. Św. M. Franciszka mawiała, że Sąd Szczegółowy nad duszą odbywa się jakby w mgnieniu oka. Dusza w świetle Boga widzi całe swoje życie jakim naprawdę było i sama się osądza na niebo, piekło lub czyściec. Jeśli życie człowieka było grzeszne tzn. stało w sprzeczności z prawem Bożym, to grzechy nie pozwalają jej być w pobliżu Boga trzykroć świętego, wybiera właściwe dla swego stanu miejsce: czyściec lub piekło. Z czyśćca, dusza po odbyciu pokuty może przejść do nieba. A piekło? To miejsce odrzucenia od Boga, ogień, który pożera duszę to niepohamowana żądza oglądania Boga i świadomość, że się na zawsze Go straciło. Rozpacz - to straszne słowo na wieki. Dusze będące w niebie są szczęśliwe. Istotnym szczęściem dla nich jest oglądanie Boga. Gdy żyli na Ziemi miłowali Boga, Jego prawo i bliźnich. Będąc w niebie uwielbiają Boga, ale też i wstawiają się za tymi, którzy są na Ziemi.
Świętym może każdy być. Świętość nie polega tylko na tym by mieć pobożnie złożone ręce, ale na uczciwym życiu, w którym kocha się Boga i bliźnich i postępuje według Jego prawa. W Ewangelii czytanej dzisiaj a zapisanej u św. Mateusza w 5 rozdziale, Pan Jezus wypowiedział błogosławieństwa dla tych, którzy są ubodzy duchem, cisi, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, są miłosierni, są czystego serca - oni Boga oglądają, Błogosławieni pokój czyniący - oni synami Bożymi nazwani będą. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla sprawiedliwości, Błogosławieni jesteście gdy wam złorzeczyć będą i prześladować i mówić wszystko złe przeciwko wam, kłamiąc ze względu na Mnie: radujcie się i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebiesiech. Postarajmy się by choć jedno z tych błogosławieństw mogło i nas dotyczyć. Możemy i powinniśmy czynić pokój w domach swoich - w rodzinie. Szczęśliwe są te rodziny, w których panuje zgoda i wzajemne zrozumienie. Szczęśliwe są te narody, które żyją w pokoju i nie muszą toczyć wojen. Bogu dziękować winniśmy, że żyjemy w kraju i w czasie, w którym za swe przekonania religijne, życia oddawać nie musimy. Chociaż są aktualnie niektóre kraje na świecie, w których chrześcijanie za wiarę w Chrystusa skazywani są na śmierć.
Wiemy, jak bolesne jest niesłuszne posądzanie i wzajemne oskarżanie. To się dzieje także wśród chrześcijan. Jakże pięknym jest błogosławieństwo dotyczące czystego serca. Nie mówi Chrystus, że będą kiedyś w niebie oglądać Boga, ale, że już teraz Boga oglądają. Starajmy się o to, by nasze serce było zawsze czyste, tzn. nie obciążone obżarstwem i opilstwem, oraz staraniem o dobra tego świata, a także nienawiścią i chęcią odwetu. Gdzie jest skarb twój tam jest i serce twoje, powiedział Chrystus.
bp M. Włodzimierz Jaworski
Kazanie na uroczystość Wszystkich Świętych 1 listopada 2014 r. wygłoszone w Łodzi podczas nabożeństwa radiowego.
Piękni duchem
Zaproszenie do Kadzidłowej (pow. Łęczyca) tyleż mnie zdumiało, co obudziło ciekawość. Przede wszystkim, jak może wyglądać konferencja naukowa w zagubionej w polach i lasach wsi? Poza tym, co wspólnego ze sobą mogły mieć trzy osoby żyjące na przełomie wieków XIX i XX, ale tak różne, jak: Maria Koszutska (pseud. Wera Kostrzewa), ks. Jan Dzierżon i Maria Franciszka Kozłowska? Jakie podobieństwo mogło łączyć płomienną rewolucjonistkę, księdza – pszczelarza z zaboru pruskiego oraz zakonnicę z Królestwa Polskiego?
O ich szczególnej wspólnocie duchowej dowiedziałam się za sprawą kadry pedagogicznej Szkoły Podstawowej w Kadzidłowej im. Marii Koszutskiej oraz kpł. dr. M. Daniela Mamesa, proboszcza parafii mariawickiej w nieodległej Sobótce Nowej, którym za kolejne ważne przeżycie intelektualne serdecznie dziękuję.
A oto subiektywna relacja z tego zdarzenia…
Nic prócz wierności
Maria Koszutska, o której opowiadała Monika Malanowicz, była zaprzeczeniem mentalności „panny z dworku”. Odważna, przebojowa, niespokojny duch, swoim zachowaniem wprawiała w zakłopotanie rodziców oraz konfundowała otoczenie - jak wówczas, gdy zaczęła uczyć kadzidłowskie dzieci pisania i czytania. Stała się obiektem plotek tzw. towarzystwa, gdy odrzuciła oświadczyny pewnego szlachcica, mającego opinię najlepszej partii w okolicy. Tytuł nauczycielki domowej Maria zdobyła w 1900 r., po ukończeniu warszawskiej szkoły Henryki Czarnockiej i po rocznych studiach w Paryżu na Sorbonie. Pozwoliło jej to na początku nowego wieku usamodzielnić się (co było samo w sobie wyjątkowe) i podjąć pracę w charakterze kierowniczki prywatnej szkoły w Łodzi.
W tym czasie związała się z Polską Partią Socjalistyczną (PPS). Impulsem do tego było dążenie do zapewnienia wszystkim równych praw i godziwych warunków życia w przyszłej, niepodległej Polsce. W 1903 r. aresztowano Marię wraz z grupą aktywistów socjalistycznych i osadzono w więzieniu w Łęczycy (stoi do dziś, wystawione na sprzedaż), a potem w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Dzięki staraniom rodziny i znajomych zwolniono ją za kaucją do czasu procesu i skazania (1904) na zesłanie. Trafiła w okolice Archangielska, do wsi Chołmogory. Przebywała tam razem z Józefem Ciszewskim, którego poślubiła (1906) pozostając przy własnym nazwisku. Co ciekawe, w tej samej miejscowości osadzono Lucjana Rudnickiego, członka PPS i późniejszego pisarza, ojca kpł. prof. Konrada M. Pawła Rudnickiego (astronoma, profesora UJ).
Po powrocie do rodzinnego domu Maria zajęła się ciężko chorą matką, która niebawem zmarła. Resztę życia, zakończonego w stalinowskim więzieniu w lipcu 1939 r. (miała wtedy 63 lata), poświęciła działalności rewolucyjnej. Pisarka Irena Krzywicka zapamiętała Marię Koszutską z okazjonalnego spotkania, gdy zlecono jej jako dziecku dostarczenie czegoś legendarnej już wtedy rewolucjonistce. Zastała ją w nędznym pokoju, leżącą w sukni na łóżku we wdzięcznej pozie kontrastującej z zaniedbaną bluzką, z obłoconą, długą, od dawna już niemodną spódnicą. […] Oblepione grubą warstwą gliny ciężkie buciory leżały gdzieś ciśnięte na środku pokoju. Maria i wielu podobnych do niej młodych ludzi z warstw uprzywilejowanych drugiej połowy XIX w. uznało za swoją – jak określiła to Krzywicka - klasę gnębionych i uciskanych. Do stracenia mieli wszystko, ale osobiście nic do zyskania. Nic prócz przekonania o absolutnej słuszności obranej drogi.
Na stronie internetowej (kadzidlowa.republika.pl) można przeczytać nostalgiczny opis siedziby Koszutskich z końca XIX w. Był to „piękny, murowany dwór staropolski, z wysokimi oknami, z obszernym gankiem, obrośniętym bluszczem i winem. Było tam świetne polowanie, zwłaszcza na kuropatwy”. Karol Koszutski, ojciec Marii, sprzedał majątek w 1912 r. Maciejowi Janiszewskiemu, który jego część przekazał parafii mariawickiej. Mariawici nabyli wtedy aktem rejentalnym 12 mórg ziemi (ok. 6,7 ha) z dworem, sadem i stawami. We dworze urządzono kaplicę, potem ochronkę dla dzieci. W 1928 r. wybudowano w pobliżu kościół pw. Przenajświętszego Sakramentu, który został wyremontowany w końcu lat 90., lecz dziś w okolicy mariawitów pozostało niewielu.
Przed wojną społeczność mariawicka w tym rejonie była bardzo prężna. Na bazie prowadzonej przez nich szkoły w Kadzidłowej wznowiono nauczanie w 1945 r. Początkowo jedyną nauczycielką i zarazem kierowniczką czteroklasówki była s. Józefina M. Jadwiga Rymwid - Mickiewicz. Rychło szkołę upaństwowiono, zatrudniono kolejne nauczycielki i na początku lat 50. utworzono siedmioklasówkę, choć w budynku parafii mariawickiej były tylko dwie izby lekcyjne oraz kancelaria. Większość zajęć prowadzono w wynajętych pomieszczeniach.
Szkoła z prawdziwego zdarzenia została oddana do użytku dopiero 1 września 1971 r. Nadano jej imię Marii Koszutskiej. I nawet, gdy wiatry historii zaczęły dąć z innego kierunku, mieszkańcy Kadzidłowej (dziś gmina Grabów) nie pozwolili odebrać szkole bliskiej ich pamięci patronki. Dlaczego? Ponieważ – jak stwierdził wójt Ryszard Kostrzewski - każda mała ojczyzna ma prawo do dumy z wybitnych postaci związanych ze swoją historią.
W imię prawdy
Długie, twórcze i niepokorne życie Jana Dzierżona świadczy i o tym, że wystarczy w odpowiednim momencie spotkać swojego mistrza, by dzięki niemu znaleźć sens życia. Taki wniosek nasuwa się po wysłuchaniu prezentacji Stanisława Szynkowskiego. Dla małego Janka, syna chłopa z Łowkowic (Śląsk Opolski), kimś takim okazał się jego pierwszy nauczyciel, Michał Niemczyk, który wpoił mu ciekawość świata, zamiłowanie do refleksji i do pracy.
W wieku 22 lat Dzierżon ukończył Wydział Teologiczny Uniwersytetu Wrocławskiego (1833) Po wyświęceniu ks. Jan został proboszczem w Karłowicach, gdzie założył pasiekę, w której wszystkich chętnych uczył pszczelarstwa. Długoletnie badania nad życiem pszczół doprowadziły go do odkrycia zjawiska dzieworództwa. Efekty swoich obserwacji i eksperymentów ogłaszał drukiem oraz upowszechniał na zjazdach Towarzystwa Pszczelarskiego. Tym sposobem poddany pruskiego króla, lecz zdeklarowany Polak, stał się sławą światowej miary. Za swe odkrycia i dorobek był honorowany nagrodami środowiskowymi oraz odznaczeniami nadanymi także przez europejskich monarchów.
W tej „beczce miodu” znalazła się „łyżka dziegciu”. Była nią postawa przełożonych księdza Jana, którzy uznali jego odkrycia za sprzeczne z nauczaniem Kościoła Rzymskokatolickiego. Dzierżon nic sobie z tych zastrzeżeń nie robił, co mocno drażniło księży kurialistów zarzucających mu, że bardziej pilnuje pasieki, niż obowiązków kapłańskich. Liczne kontrole nie wykazały żadnych zaniedbań, ale atmosfera nagonki zmęczyła ks. Jana. Po 34 latach przeszedł w stan spoczynku, zachowując prawo do tytułu proboszcza. Jednak spokoju nie zaznał…
W ramach przeciwdziałania doktrynie modernizmu oraz „gaszenia” kontrowersji, jakie wywołało uchwalenie przez Sobór Watykański I (1869-1870) dogmatu o nieomylności papieża, zobowiązano kler katolicki do złożenia deklaracji lojalności wobec Stolicy Apostolskiej. Ksiądz Jan, choć emeryt, odmówił wykonania nakazu. Co więcej, opublikował (1873) list otwarty do biskupa wrocławskiego, w którym dał szeroki wykład swych poglądów na aktualną sytuację panującą w Kościele rzymskim, podkreślił konieczność wprowadzenia postępowych reform w Kościele, odważnie skrytykował panujące tam dotychczas i nowo narastające zło, a w ostateczności wypowiedział się przeciw nieomylności papieża. Jakby tego było nie dość, wysłał także list do kurii wrocławskiej, w którym m.in. napisał: Nie ma chyba większego grzechu, jak przypisywać boskie właściwości komuś, kto jest zwykłym śmiertelnikiem […] Oczekiwałem po swoim publicznym oświadczeniu pouczenia i odparcia mych sądów, ale spotkało mnie szyderstwo. […] Ale gdy się wyjeżdża z inkwizytorem i ekskomuniką, to rychło większa część myślących katolików dobrowolnie poczuje się ekskomunikowana.
Co się miało stać, stał o się… Księdza Jana wykluczono ze społeczności wiernych mocą ekskomuniki większej (30.10.1873). Pozbawiono go także emerytury. Mimo to dalej cieszył się szacunkiem parafian. Uczestniczył w nabożeństwach odprawianych w karłowickim kościele do chwili, gdy jego następca na urzędzie proboszcza polecił kościelnemu wyprowadzić go ze świątyni, ponieważ, jak to ujął: chrząkanie świni jest mu sto razy milsze niż śpiew nieprawowiernego księdza.
Po tym bolesnym doświadczeniu sędziwy ks. Dzierżon osiadł w rodzinnych Łowkowicach, gdzie założył skromniejszą już pasiekę. Gdy umierał jesienią 1906r. (miał wtedy 96 lat) kazał sobie przynieść do pokoju ul z pszczołami. Po jego śmierci wybuchł spór o przynależność narodową zasłużonego księdza; zwolennicy „opcji germańskiej” za koronny argument mieli to, że swe rozprawy naukowe pisał w języku niemieckim. Tymczasem sam zainteresowany, dużo wcześniej, w liście do dr. Kazimierza Krasickiego ze Lwowa, późniejszego redaktora pisma „Pszczelarz”, napisał: Co do mej narodowości jestem oczywiście, jak już samo nazwisko moje mówi, Polakiem z urodzenia, gdyż na Śląsku mówi się po polsku, a że od 10 roku życia znalazłem się we Wrocławiu i tam studiowałem, stałem się Niemcem z wykształcenia. Ale nauka nie uznaje granic ani narodowości.
Emocje wywołała też kwestia, czy ks. Dzierżon „powrócił na łono Kościoła”, co ponoć miało nastąpić na łożu śmierci. Jedynym świadkiem „nawrócenia” był łowkowicki proboszcz, ks. Wiktor Scholtyssek. Zdaniem Stanisława Szynkowskiego, prawdę znali wyłącznie umierający i towarzysz jego ostatnich chwil. Czy ich „prawdy” były tożsame? – tego już nikt nie rozstrzygnie… Antoni Gładysz, biograf ks. Dzierżona, zwraca uwagę, że ks. Scholtyssek wzbudził niesmak wśród uczestników pogrzebu księdza Jana przemilczając jego zasługi dla rozwoju nauki i nowoczesnego pszczelarstwa, skupiając się zaś na „nawróceniu”. Upór, z jakim w późniejszym czasie nagłaśniał tę kwestię można odebrać jako chęć podkreślania swoich zasług w zdarzeniu, które niekoniecznie musiało mieć miejsce… Tymczasem - podsumowuje biograf - Dzierżon nigdy wiary się nie wyrzekł. Był całe życie człowiekiem wierzącym, czemu zawsze dawał wyraz w swoich pismach. Także jego nie udowodnione, a stale podkreślane przez Scholtysska przejście na starokatolicyzm nie może być utożsamiane z ateizmem. Ks. Jan Dzierżon okazał się uczniem godnym swojego pierwszego mistrza: uczynił swoje życie pracowitym i niezwykłym, ponieważ poświęcił je poszukiwaniu prawdy.
Maria Franciszka – inna perspektywa
Po naszkicowaniu obrazu obyczajowości Królestwa Polskiego przełomu wieków XIX i XX w. kolejny z prelegentów – dr Krzysztof Mazur - umieścił na jego tle postawę oraz poglądy M. F. Kozłowskiej. Była osobowością - powiedział - która nie mieściła się w standardach, w jakie rządzący światem mężczyźni wtłoczyli kobiety. Owszem, panowie z towarzystwa, zabiegając o względy pań ze swej sfery, podziwiali je, adorowali, ale cenili w wybrankach głównie urodę, wierność konwenansom, a często przede wszystkim majętności, jakie kandydatki na żony miały wnieść w posagu. Po ślubie kobiety powinny być mężom we wszystkim uległe i zawsze cierpliwe w znoszeniu ich fanaberii.
Znamienne, że mężczyźni (zarówno szlachta, jak i naśladujące ich obyczaje mieszczaństwo) uważali, iż dobre maniery należy okazywać tylko damom równym im lub wyższym stanem. Wedle tej zasady, kobietom z „pospólstwa” nie należały się żadne względy.
Maria Franciszka, choć herbowa szlachcianka, wybierając życie konsekrowane (mniszki ukrytego zgromadzenia zakonnego), w jakimś sensie „zawisła” pomiędzy światem dobrze urodzonych, światowych dam, a przestrzenią wypełnianą przez panny służebne, pokojówki, szwaczki i ciżbę nazywaną wówczas ludźmi przydatnymi. Panna Felicja, przywdziewając habit i „wyrzekając się świata” winna była żyć według rygorów swej zakonnej kondycji: w posłuszeństwie, ubóstwie, spędzając czas na modlitwach i czynieniu dzieł miłosierdzia. Jednak swoim zachowaniem i osobowością dosłownie rozsadziła świat powszechnych wyobrażeń, co kobieta musi, a czego jej absolutnie nie wolno czynić. Po pierwsze, będąc zakonnicą poważyła się zorganizować męską kongregację zakonną, w której pełniła rolę duchowej przewodniczki. Odważyła się na to, choć (zgodnie z obyczajowością osadzoną także w nauczaniu Kościoła), jak ogółowi kobiet, tak i jej „przysługiwał przywilej słuchania”. W żadnym wypadku nie miała prawa pouczania mężczyzn - w rozumieniu wskazywania dróg rozwoju duchowego księży i sposobów podnoszenia pobożności ogółu. Już to było wielkim wyzwaniem rzuconym światu konwenansu.
Po drugie – i daleko ważniejsze - naraziła się zwierzchności kościelnej konsekwentnie broniąc (w imię wierności powierzonej jej misji) przesłania i nakazów Dzieła Wielkiego Miłosierdzia. Popełniła bodaj największy z przypisywanych jej „występków”; była założycielką i mistrzynią Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów, co nie miało żadnego odpowiednika w tamtych czasach. A poza wszystkim, źródłem jej zaangażowania, jak dowodziła, była wola Boża – cykl objawień, których przesłanie miało wyleczyć katolicyzm polski z duchowej zapaści. Biorąc pod uwagę rozwój wydarzeń, ta rola Marii Franciszki stała się powodem głębokiego i brzemiennego w skutki konfliktu w łonie polskiej prowincji Kościoła Rzymskokatolickiego.
Na pozycjach przegranych ustawiało Marię Franciszkę to, że o prawdziwości jej objawień orzekali ci, którzy nigdy takich przeżyć nie mieli. W wielu wypadkach - podkreślił prelegent - gdy świątobliwe niewiasty doświadczały pozazmysłowego obcowania z Absolutem, o ostatecznej ocenie tych zdarzeń decydowała ich postawa wobec badających je gremiów; a posłuszeństwo było (i nadal jest) uważane przez Kościół Rzymskokatolicki za najważniejszą z tzw. cnót chrześcijańskich.
Maria Franciszka nie miała przewodnika – księdza, który przyjąłby na siebie rolę „strażnika ortodoksji”, którą pełnił ks. Michał Sopoćko w odniesieniu do s. M. Faustyny Kowalskiej. Do tego, Założycielka nie zabiegała o niego, a wobec arcypasterzy trwała na stanowisku, że każde słowo zapisane w złożonym do oceny tekście objawień, jako pochodzące z ust Jezusa Chrystusa, jest nim w istocie. Ten - jak twierdzili krytycy - niegodny niewiasty upór i obrażające Boga i ludzi sprzeciwianie się woli prawowitego biskupa kosztowały ją usunięcie ze społeczności Kościoła rzymskiego i popadnięcie w „narodową infamię”. Była to cena za konsekwencję i odwagę zaiste niezwykłe u kobiety jej czasów.
Hanna Świeszczakowska
fot. Magdalena Czarnocińska
-------------------------------------------------------