Piszą o mariawitach "...Bo co kiedy tak mądrze człowiek począł sobie Kilka lat temu zdecydowałem, że dam mariawickiej młodzieży, uczęszczającej do szkół średnich, komentarz do książki pt. "Boże igrzysko", uznanej przez ministra edukacji narodowej za pomocną w nauczaniu historii. Pod pseudonimem, na łamach niskonakładowego pisma młodzieży mariawickiej, przedstawiłem swoją ocenę wspomnianej książki1/. Z uwagi na kolejne wydania inkryminowanego dzieła2/ i głosy Czytelników zbulwersowanych niektórymi treściami w książce tej zawartymi, wracam do ocen i wniosków płynących z lektury tak nagłaśnianego w Polsce opracowania. Jako autor wspomnianej recenzji dla pisma młodzieżowego nie widzę przeszkód, aby w niniejszym artykule wykorzystać także opinie prezentowane przez mnie w 1995 roku. Podstawową zasadą, obowiązującą piszących teksty, szczególnie pretendujące do miana naukowych (lub paranaukowych), jest wykluczenie możliwości stosowania tych samych nazw w odniesieniu do różnych bytów, o których traktuje dane opracowanie. Jeżeli zasada ta, z powodów niezależnych od autora nie może być dotrzymana, w opracowaniu należy wyjaśnić skąd wzięła się identyczność terminologii w oznaczeniu różnych podmiotów i co ona oznacza. Zasadę tę Norman Davies pogwałcił, a liczni konsultanci historyczni opracowania przeoczyli. Konsultantów było siedmiu, a już sześć osób - zgodnie z przysłowiem "gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść" - wyklucza pozytywne efekty. Aby nie być gołosłownym udowadniam moją tezę. Norman Davies, zgodnie z prawdą historyczną podaje, że w XVII wieku istniał w ówczesnej Polsce zakon sióstr mariawitek3/. Zakon ten, założony we wschodnich województwach Polski przedrozbiorowej (tereny Wielkiego Księstwa Litewskiego), posiadał sieć żeńskich klasztorów, których celem było nawracanie dziewcząt żydowskich na rzymskokatolicyzm i wyszukiwanie im, jako nagrody, mężów wśród szlachty. Na terenie obecnej Polski zgromadzenie miało jeden klasztor - w Częstochowie. Ustawy zakonne tego zgromadzenia zatwierdził papież Benedykt XIV, co legitymowało zgromadzenie tak przed władzami kościelnymi, jak i świeckimi4/. Równocześnie Norman Davies bez słowa wyjaśnienia podaje w dalszym ciągu swych wywodów na tle historii Polski, w dalszej części książki, że w końcu XIX wieku powstał w Płocku zakon mariawitów skupiający kobiety i mężczyzn5/. Nigdzie nie znalazłem w ocenianym opracowaniu wzmianki, że przywołane zgromadzenia mariawickie z wieku XVII i XIX to różne byty, nie mające ze sobą nic wspólnego. Uważny czytelnik zwróci uwagę na tę niejasność, ale odpowiedzi u Normana Daviesa na swe wątpliwości nie znajdzie. Uważam, że to nie jest usterka, a błąd merytoryczny rzutujący na rzetelność treści zawartych w książce. Z problemami związanymi z ruchem religijno-społecznym określanym jako mariawityzm, autor rozprawia się na połowie strony6/. Oceniając rozważania na ten temat zawarte w tej książce nie zarzucam autorowi lakoniczności sformułowań, ale ich błędność merytoryczną, ba - nawet kłamstwo. Zarzut kłamstwa jest poważnym zarzutem, szczególnie dla książki mającej tzw. ambitne cele i dlatego musi być udowodniony. Dokonam tego analizując tekst Normana Daviesa. Stosując terminologię kościelną7/ (schizma, sekta) dla określenia ruchów religijnych w pracy historycznej w założeniu pisanej z pozycji świeckiego autora, Norman Davies sytuuje się na pozycji osoby nieobiektywnej. Nadto używając w pracy określeń pejoratywnych dla danego języka podważa wartość samego opracowania. Terminy: schizma, a szczególnie sekta (czego cudzoziemiec nie musi wiedzieć) mają negatywny wydźwięk w języku polskim dla oceny działań ludzkich, więc stosowanie tego nazewnictwa prowadzi do naruszenia przykazań Boskich dotyczących miłości bliźniego. Zdziwiony byłem, że to naruszenie Bożych nakazów nie raziło recenzentów, ani wydawnictwa uważającego się za chrześcijańskie i postępowo katolickie. Autor "Bożego igrzyska " uważa, że ruch mariawicki wywołały "nie tyle nadmierne tendencje narodowościowe, ile nadmiar uświęconej tradycją dewocji". Gdyby autor rzeczywiście zgłębił historię Polski z XIX wieku i historię mariawityzmu, nie mógłby pominąć zasług mariawickich nie tylko w zakresie społecznikowskim, ale i patriotycznym. Wprowadzenie języka narodowego do liturgii w początkach XIX wieku (polskiego na terenach o przewadze ludności polskiej i litewskiego na Litwie) miało ogromne znaczenie nie tylko religijne. Szczególnie, że w tym czasie wielu biskupów rzymskokatolickich nawet nie chciało dopuścić śpiewów w kościołach w języku polskim, lub nakazywało czytać w kościołach komunikaty po rosyjsku ku oburzeniu nawet serwilistycznie do caratu nastawionego ziemiaństwa polskiego8/. Sieć szkół mariawickich, organizowanych na terenach wiejskich, z natury rzeczy w tym czasie gospodarczo i społecznie zapóźnionych, także ma swój wydźwięk. Uznanie ruchu mariawickiego za głównie dewocyjny jest błędem i dowodem na nieznajomość przez autora przedmiotu, o którym pisze. Nadto autor nie wyjaśnia, co ma na myśli określając ruch mariawicki jako "schizmę szczególnej natury wywołanej nadmiarem uświęconej tradycją dewocji". Sformułowane tak zdanie wymaga wykładni autorskiej (autentycznej), ponieważ nie można zrozumieć w czym przejawia się "szczególna natura" mariawityzmu i "nadmiar dewocji". Mariawici nie byli dewotami, a głosili powrót do źródeł chrześcijaństwa, odrzucając balast naleciałości nie znajdujący uzasadnienia w nauce Chrystusa. Każde wartościowanie wymaga precyzji, której w tym przypadku zabrakło. Zupełnym minięciem się z prawdą jest twierdzenie Normana Daviesa, że w 1893 roku powstał w Płocku "Zakon Nieustającej Adoracji Najświętszej Marii Panny". Ruch mariawicki miał za zadanie szerzenie szczególnej czci Przenajświętszego Sakramentu i wzywania (a nie adorowania) pomocy Maryi. Zapis o nieustannej adoracji Matki Bożej jest nieprawdziwy. Kłamstwem wymyślonym przez autora jest twierdzenie, że skandalem był wybór własnego biskupa przez zakon mariawitów. Nie mogło być skandalu skoro zakon mariawitów nie obierał biskupa. Do elekcji pierwszych biskupów mariawickich doszło po wykluczeniu mariawitów interdyktem papieskim z grona wiernych rzymskokatolików. Elekcji biskupów nie dokonał zakon, a nowopowstały związek wyznaniowy. Z ocenianego opracowania dodatkowo można dowiedzieć się, że skandalem jest fakt wyboru władz przez niezależny byt prawny istniejący, ale nie darzony przez Autora sympatią. Muszę przyznać, że takie rozumowanie budzi co najmniej zdziwienie. Uważam także, że autor wprowadza niezmiernie "nowatorską" metodę udowodnienia swych twierdzeń. Nauka zna różne metody w tym zakresie obowiązujące, ale odwołanie się wprost do plotki i wywodzenie z niej nawet domniemań jest chyba pierwszym przypadkiem w pracy uznawanej podobno za odkrywczą. Oczywiście znam potęgę plotki i pomówienia. Odwołanie się N. Daviesa do plotki (czyli fałszywego świadectwa) to naruszenie Dekalogu (Nie będziesz mówił przeciw bliźniemu twemu fałszywego świadectwa -2 Moj. 20,16). Jest to także pogwałcenie zasad, którymi winny kierować się opracowania naukowe, jeśli takimi chcą być. Może też należy wskazać na przyszłość autorowi ocenianego opracowania myśl rzymskiego cezara - filozofa Marka Aureliusza: "Co nie jest prawdą, nie mów tego". Kolejne zdanie zawarte w w/w książce znowu jest nieprawdą. Mowa w nim o "ataku miejscowych chłopów na mariawicki kościół w Lesznie". Atak był, ale na parafialny kościół rzymskokatolicki w Lesznie w którym schronili się mariawici. W gronie atakujących byli oficjaliści, służba dworska z pobliskiego Zaborowa, a także rolnicy mieszkający poza Lesznem. Rolę wiodącą w tym napadzie odegrali oficjaliści z dworu z Zaborowa. Użycie określenia "miejscowi chłopi" mija się więc z prawdą. Ilość zabitych podczas tych zdarzeń określa się na 8 osób, a nie 12 jak chce Davies, przy ponad setce osób rannych. Napadem kierowali księża rzymskokatoliccy: ks. Mystkowski z Zaborowa, ks.Hubner, jako delegat abpa Chościak Popiela z Warszawy i o. Feliks gwardian kapucyński z Nowego Miasta n/Pilicą9/. Powyższe wyjaśnienie obala kolejne twierdzenie Daviesa, ponieważ siłą sprawczą napadu byli duchowni rzymskokatoliccy. W celu omówienia kolejnego błędu autora zmuszony jestem zacytować dwa kolejne zdania o mariawitach zawarte w książce i poddać je ocenie. Oto cytat: "Przez większość życia jego założycielki Kościół Mariawitów cieszył się ochroną władz carskich. Potem odziedziczył wielkie majątki ziemskie i rozpadł się na dwie odrębne frakcje". Można przyjąć, że zdanie drugie jest wynikiem treści zdania pierwszego, wobec tego zestawienie ich razem jest uzasadnione. Nie mogło być inaczej, aby i w tym opracowaniu nie podano, że mariawici działali przy poparciu caratu. Abstrahując od braku dowodów na tę okoliczność muszę autorowi - podobno znawcy historii Polski - (i konsultantom też) - przypomnieć, że gdyby mariawici byli forpocztą działań carskich, Polska Niepodległa po 1918 roku mogła ich zlikwidować. Jeśli tak się nie stało, z tym poparciem musiało być inaczej. Tyle zasady logiki i fakty, a przy braku dowodów twierdzenie autora należy zaliczyć do kolejnego kłamstwa. Mógłbym przywołać szersze argumenty na odparcie twierdzenia o poparciu władz carskich dla mariawityzmu, ale poszerzyłbym ogromnie zakres tego artykułu10/. Uważam, że jeśli autor rzeczywiście chce nadal zachować miano wyroczni w sprawach polskich winien i ten dla niego uboczny temat nieco zgłębić. Wyjdzie to tylko na dobro i autora i jego przyszłych publikacji. Kłamstwo bowiem - jak chce tego polskie przysłowie - ma krótkie nogi, a powtarzanie kłamstwa w kolejnych wydaniach książki obniża rangę wydawnictwa i autora. Norman Davies twierdzi następnie, że (cytuję) "przez większość życia jego założycielki Kościół Mariawitów cieszył się ochroną władz carskich". Dokonajmy analizy tego zdania. Założycielka F. Kozłowska urodziła się w 1862 roku Kościół Mariawitów jako oddzielny byt prawny powstał w 1906 roku. Od późnego lata 1915 roku na terenach działania tego Kościoła nie było władz carskich (I wojna światowa), a Założycielka zmarła w 1921 roku. Byłbym wdzięczny autorowi i tym wszystkim, którzy dopuścili do wydrukowania takiego absurdu, aby porównali daty i zechcieli ustalić prawdziwość twierdzeń N. Daviesa. Nawet gdyby przyjąć zgraną tezę o poparciu mariawitów przez carat, to mogło ono mieć miejsce przez 9 lat (1906-1915), a nie przez większość życia Założycielki. W domyśle tego zdania kryje się nadto teza, że to Założycielka była agentką carską, ponieważ poparcie rosyjskie było związane z Jej osobą. Takiego kłamstwa do tej pory nie spotkałem w opracowaniach o mariawityzmie. Autor inkryminowanego opracowania pisze o odziedziczeniu przez mariawitów wielkich majatków - cytat: "Potem odziedziczył wielkie majatki". Zdanie jest zbudowane tak niezręcznie, że nie wiadomo, czy te wirtualne majątki mariawici odziedziczyli po okresie poparcia przez carat. Można też przyjąć, że dziedziczyli majątki w spadku po Założycielce. Nie wiadomo też, co autor uważa za "wielkie majątki", ponieważ zgodnie z logiką formalną określenie "wielkie" jest wyrazem o znaczeniu nieostrym i tym samym nieprecyzyjnym. Także pojęcie "majatku" jest nieprecyzyjne. W języku polskim "majatek" najczęściej oznacza nieruchomość, często rolną. Dlatego autor winien podać, gdzie te majątki znajdowały się, ponieważ wielkiej własności ziemskiej ukryć nie sposób. Istotne też byłoby, aby autor zechciał napisać dokładnie po kim mariawici te majątki odziedziczyli i co stanowiło ich substancję. Faktem jest, że mariawici nie odziedziczyli żadnych majątków, nie mieli nadań, ani darowizn od państwa, czy ziemiaństwa. Wobec tego te dwa zdania napisane przez N. Daviesa są nie tylko sformułowane niezręcznie, ale zawierają zwykłe kłamstwa. Mariawici jeszcze raz są przywołani, ale bardziej marginalnie, w pracy Daviesa. Cytuję: "dziwniejsze jeszcze być może to, że nadal znajdują wyznawców (w Polsce - przyp. mój) różne peryferyjne sekty w rodzaju adwentystów dnia siódmego, scjentystów, czy mariawitów. Czyniono różne próby zjednoczenia tych niekatolickich Kościołów chrześcijańskich pod egidą kontrolowanej przez państwo Rady Ekumenicznej"11/. Te dwa zdania, podsumowujące życie kościelne w PRL, świadczą nie tylko o braku obiektywizmu wymaganego od autora opracowania, ale o arogancji polegającej na próbie narzucenia czytelnikom swej oceny co do przekonań innych ludzi. Można napisać, że to brzydka cecha oceniać czyjeś poglądy w sposób niehumanistyczny. Nie pomylę się jeśli uznam te sformułowania za dogmatyczne, fanatyczne i aroganckie. Dziwi mnie ogromnie, że mam wierzyć tylko w to, co autor uzna za słuszne. Takie postawienie sprawy przez autora zatrąca inkwizycją. Zapisy wyżej powołane, dotyczące ekumenii polskiej są też kłamliwe, ponieważ ekumenia w rozumieniu nierzymskokatolickim, to nie jedność pod zwierzchnictwem jednej denominacji wyznaniowej. Ekumenia to jedność Chrystusowa dążąca do tego, aby "wszyscy byli jedno" w duchu miłości i wiary. Poza tym myśl o połączenia mariawitów ze scjentystami i adwentystami może świadczyć o nieznajomości idei głoszonych przez te organizacje. Dodam na zakończenie swych wywodów, że baza źródłowa o mariawityzmie (wymieniona w przypisach recenzowanej książki), jest niezmiernie ograniczona, jednostronna i przestarzała. Co więcej, "najnowsze" z opracowań przywołanych przez autora nosi datę 1927 roku. Powołane przez autora źródła w zasadzie mają charakter antymariawickich wystąpień polemicznych i nie nadają się do uznania za podstawowe materiały źródłowe. Powyższe stwierdzenie także stanowi istotny zarzut dla opracowania Normana Daviesa. Jednak - moim skromnym zdaniem - zarzut ten bardziej uderza w utytułowanych konsultantów historycznych tego opracowania. Nie wykonali prawidłowo swych obowiązków dopuszczając w tak choćby małym tekście do przekazania nieprawdy. Biorąc zaś za swą źle wykonaną pracę konsultantów określone wynagrodzenie, uzyskali nienależne świadczenie. Na skrzydełku obwoluty książki "Igrzysko Boże" z 2003 roku można wyczytać m.in., że "komentatorzy prześcigają się w podkreślaniu zalet dzieła i jego oryginalności - najpierw brytyjscy, którzy uznają książkę za kluczową przy studiowaniu dziejów Polski, a po wielu latach polscy, kiedy nareszcie ta synteza naszych dziejów mogła pojawić się w krajowych księgarniach". Powyższy tekst ogromnie mnie zastanowił. Nie jestem zawodowym historykiem i nie mogę konkurować ani z polskimi konsultantami historycznymi tego dzieła, polskimi recenzentami książki, ani recenzentami brytyjskimi. Lektura całości opracowania nie zachwyciła mnie, choć moje spotkania z historią Polski noszą znamiona amatorszczyzny. Chyląc głowę przed zachwytami naszych historyków, uwzględniając tezy dotyczące Polski zawarte w tej książce, buduję swe domniemanie, że fakt napisania książki o historii Polski przez cudzoziemca został przyjęty z zachwytem i bezkrytycznie. My Polacy mamy kompleks cudzoziemców i potrafimy ich często bezzasadnie wychwalać, szczególnie jeśli coś o nas napiszą. Piszę to abstrahując w tym miejscu od kłamstw napisanych o mariawityzmie. Swoje uwagi odnoszę do innych tez zawartych w książce, która moim zdaniem, nie jest godna takich zachwytów. Nie dziwię się pochwałom komentatorów brytyjskich. Dla nich tak historia Polski, jak i sama Polska była zawsze większą egzotyką, niż historia Egiptu lub Indii. Odnoszę jednak wrażenie, że wiedza o historii Polski uzyskana z ocenianej książki przez Brytyjczyków może być porównywalna do wiedzy Polaków np. o polityce Wielkiej Brytanii w stosunku do Polski w I połowie XX wieku na podstawie felietonów cenionego przeze mnie publicysty Stanisława Cata-Mackiewicza, ale jednak tylko publicysty. Na zakończenie niech mi wolno będzie wyrazić zdziwienie, że wydawnictwo "Znak", uważające się za postępowo katolickie, dopuściło do wydania książki z błędami choćby dotyczącymi mariawityzmu. Jeśli takie błędy mamy w tym przypadku, o inne nietrudno, ale to nie temat do tego artykułu. Zaskakuje mnie też decyzja Ministerstwa Edukacji Narodowej o zaliczeniu książki do kanonu książek pomocniczych do nauki historii Polski. Nurtuje mnie w tym przypadku pytanie -komu zależało, aby polska młodzież uczyła się nieprawdy? Mogę zrozumieć, że pierwsze wydanie było dotknięte błędami, ale powtarzanie kłamstw i przeinaczeń w nakładach następnych może być tylko tłumaczone złą wolą. Wobec tego autorowi dedykuję fraszkę Jana Kochanowskiego we fragmencie użytą jako motto artykułu. Warto się głębiej nad treścią fraszki zastanowić. Sądzę, że motyw, iż nasze myśli i uczynki są licha warte obecny w twórczości Szekspira, też jest autorowi znany. Wydawnictwu zaś dodatkowo dedykuję treść Psalmu 2 odwołując się do tłumaczenia Marka Skwarnickiego12/. Treść tego Psalmu niech będzie wskazówką w dalszej drodze wydawniczej. dr Sławomir Gołębiowski Przypisy: |